Licencja Gwiezdnych Wojen w rękach Ubisoftu. Wielu graczy wprost płakało na tę myśl. Czy jednak Star Wars: Outlaws jest tak złe, jak chcieliby jego przedpremierowi hejterzy? Na pewno nie, ale niestety produkcja mocno przesiąkła typowymi ubisoftowymi mechanikami. To jednakowo zaleta, jak i wada. Co dokładnie mam na myśli? Zapraszam do recenzji najnowszej produkcji od francuskiego wydawcy.
Akcję gry Star Wars: Outlaws osadzono pomiędzy wydarzeniami przedstawionymi w filmach Imperium kontratakuje oraz Powrót Jedi. Całkiem niezły wybór z powodu licznych karteli, które korzystając z osłabienia Inperium, zaczęły intensywną ekspansję. Kay jak to młoda, pełna marzeń o kredytach, zatrudnia się do jednej roboty. Pech chciał, że nie dość, że okradła bogatego lidera kartelu Zerek Besh o imieniu Sliro, to zostaje uwięziona w jego siedzibie. Tylko bohaterska akcja Nixa ratuje ją przed pewną śmiercią. Tak zaczyna się jej wędrówka po galaktyce. Szybko trafia na okazję, aby się nie narobić, ale lukratywnie zarobić. Tyle że trzeba zmontować ekipę i pozwolić sobie na niebezpieczny, najpewniej śmiertelny skok. Kay nie kalkulując ryzyka, szybko się zgadza. Mamy tutaj motyw werbowania przeróżnych ludzi z całej galaktyki, a jednocześnie poznajemy sposoby, w jakich funkcjonują poszczególne kartele.
Muszę jednak zaznaczyć, że fabularnie nie brakuje tutaj głupotek na poziomie kradzieży statku z myślą „nigdy nie nauczyłam się latania statkiem, ale to chyba łatwe” i nie mija dosłownie pięć minut i Kay śmiga w kosmosie. Innym skrótem myślowym jest to, że protagonistka błyskawicznie awansuje w szeregach syndykatów – cyk zrobiliśmy jedno zlecenie i nagle wszyscy potrzebują naszych usług. Finalnie jednak dostajemy całkiem niezłą opowieść, która niestety długo się rozkręca.
Sprawdź także to: Nieślubny syn Skyrima, Dark Souls i Vanaheim. Enshrouded – pierwsze wrażenia
Oprócz zadań głównych mamy także poboczne oraz zlecenia. Te zwykle dają nam reputację u jednego z karteli, obniżając jednocześnie renomę u innego. Ta zabawa finalnie kończy się tym, że i tak pracujemy dla każdego. O ile zapłaci i pozwoli nam żyć po wykonanej robocie. Świetnie, że mamy możliwość dokonywania wyborów moralnych w trakcie zleceń. To nie tylko dobry sposób na kreowanie postaci, ale także przyjemne urozmaicenie całej zabawy.
Z tej Kay to kawał niecnoty, ewidentnie prosi się o kłopoty!
Kay to całkiem niezła pyskula. Jej postać nie bawi się w ceregiele i interesuje ją tylko zapłata. Momentami jest także nieco obsceniczna, bądź totalnie nie ma wyczucia jak zachować się w danej chwili. Niejednokrotnie pasuje do niej dewiza „głupia to ma zawsze szczęście”, ale w trakcie fabuły coraz mocniej wyrabia się ta nasza młoda szmuglerka. Czuć, że Gonzalez nieźle się w nią wczuła, a zarazem dobrze bawiła, nagrywając swoje kwestie. Z kolei ND-5 to kawał złośliwego droida-komandosa, który wiernie służy Jaylenowi (tyle że z przymusu, nie z miłości). Nie ma litości dla luzu Kay i potrafi zarówno być pomocny, jak i całkiem oschły w stosunku do naszej łotrzycy.
Jeśli chodzi o poziom kreacji, to nieco gorzej wypadają pozostałe postacie poboczne – mamy tutaj spory rozstrzał. Na szczęście w najgorszym wypadku wypadają średnio, ale zwykle możemy mówić o wysokim poziome. Chodzi zarówno o kwestię dubbingu, jak i scenariusza. Bałam się, że twórcy będą próbowali zrobić z niej żeńską wersję Hana Solo, na szczęście Kay ma własną drogę. I przez swoją nieporadność, wynikającą z braku doświadczenia, jest ona całkiem urocza.
Zerknij na to!: Unicorn Overlord – recenzja gry. Epicka sztuka taktyki i magii.
Z kolei Nix to esencja słodkości. Ten pyszczek, nosek, oczka… każdy jego element sprawia, że chcemy go kiziać. Do tego urocza bestyjka to świetny kompan, który potrafi odwrócić uwagę przeciwników czy okraść przechodniów. Jest on integralną częścią opowieści, a nie tylko dodatkiem. Jego zachowanie, mimika oraz cała kreacja jest po prostu fe-no-me-nal-na. Jego obecność świetnie dopełnia opowieść oraz samą kreację protagonistki. Kay nie mogła sobie znaleźć lepszego pomagiera. I do tego jest taki kawaii! Protagonistka może także kiziać dosłownie każde napotkane zwierzę – od małych stworów po włochate zwierzęta juczne.
Czasem strzelam, a czasem się skradam
Zabawę oparto na dwóch płaszczyznach – strzelania oraz skradania. W pierwszym wypadku Kay może nieźle przetrzepać oddziały Imperium lub karteli swoim blasterem. Tyle że jest ona całkiem papierowa i na normalnym poziomie trudności ginie od kilku strzałów. Sam feeling broni jest wykonany całkiem nieźle i korzystanie z niego sprawia dużo radości. Z kolei motyw skradania definitywnie tutaj dominuje i o wiele łatwiej jest załatwiać sprawy „po cichu”. Można dzięki temu dostać się do zamkniętych stref karteli, gdzie czekają pyszne nagrody. Pozwala to uniknąć także długiego wymiany ognia, które różnie się kończą. W przypadku skrytego działania Nix jest tutaj ogromnym oparciem. Pomaga wciskać panele na drzwiach, dostawać się w niedostępne dla Kay miejsca czy przynosi cenne zasoby. Bez niepozornego słodziaka młoda szmuglerka miałaby naprawdę ciężki żywot.
Nie brakuje także różnego rodzaju wyzwań platformówkowych bądź prostych zagadek logicznych w trakcie, np. hakowania terminali. Jeśli zmęczymy się ciągłym podróżowaniem, to możemy pograć w Sabacca (zasady są całkiem proste), czy odpalić inną minigierkę. Twórcy Star Wars: Outlaws zapewnili naprawdę sporo atrakcji.
Rozwój postaci jest prosty i nieprzekombinowany. Dzięki nowym znajomością Kay może uczyć się zdolności. Do ich odblokowania potrzebujemy najpierw spełnić warunki (strzel X headshotów, wykorzystaj Nixa do kradzieży etc.), a następnie materiałów. Nie ma więc żadnego systemu wbijania kolejnych poziomów, a nagrodą za misje są kredyty bądź nowy sprzęt. Z kolei statek, broń oraz ścigacz ulepszany w klasyczny sposób – za pomocą odpowiednich części i funduszy. Dzięki temu zyskują one premie oraz kolejne możliwości do wykorzystania.
Ty, ładne te starwarsowowy assasyn
Według mądrych głów Star Wars: Outlaws działa na autorskiej technologii Snowdrop studia Massive Entertainment. I trzeba przyznać, że wygląda naprawdę nieźle. Miasta są świetnie zaprojektowane i mają masę przyjemnych dla oka detali. Otwarty świat zachęca do zwiedzania, a lokacje zostały wykonane w przemyślany sposób. Szczerze mówiąc to pozytywne zaskoczenie, bo na pierwszych zapowiedziach gra nie wyglądała tak dobrze.
Z kolei soundtrack po prostu… jest. Niestety żaden motyw nie zapadł mi w pamięci. To po prostu kawałki puszczone gdzieś w tle. Ogólnie utwory mają vibe gwiezdnowojenny, ale brakuje im czegoś, aby być… epickie. Są one na tyle przyjemne, że stanowią niezłe dopełnienie całości, ale zabrakło im potencjału, aby być czymś więcej.
Przeszmuglowano tutaj średniość
Największą wadą Star Wars: Outlaws to typowa ubisoftowa średniość. Każdy element został zrobiony poprawnie, ale żaden nie został wykonany świetnie. Historia ma swoje momenty i wciąga, ale nie zapisze się w annałach growych legend. Strzelanie jest przyjemne, ale to nie jest nic, co sprawia, że chciałabym grać w tę grę tylko dla odczucia strzelania. Otwarty świat z kolei to pełen znajdźiek i zadań obszar. Tyle że już to widzieliśmy wiele razy w grach od francuskiego wydawcy. Zlecenia to klasyczne „idź, przynieść, pozamiataj”, z kolei ulepszenia wymagają sporego kolekcjonowania przeróżnych zasobów. Masę czasu poświęcamy także na sekcje platformówkowe bądź eksploracje jaskiń, gór, baz karteli oraz innych lokalizacji. To potrafi być momentami bardzo nużące.
Muszę także nieco popsioczyć na fizykę. Gdy rozpędzimy się na ścigaczu i uderzymy w coś, to Kay zostanie wyrzucona z siedziska. Wygląda to jednak tak sztucznie i niewiarygodnie, że jest to wprost komiczne. Dosłownie postać wyskakuje w górę i upada 2-3 metry dalej. I to nawet jeśli pędziliśmy z maksymalną prędkością. Kilkukrotnie moja Kay została także potrącona przez randomowe pojazdy. Dosłownie. A to skutkowało nieprzyjemną utratą paska życia.
Z kolei sztuczna inteligencja przeciwników… nie działa. Nie raz, nie dwa miałam sytuację, że wdawałam się w strzelaninę z jakimiś szumowinami, ale pobliski patrol tego nie usłyszał. Innym razem wybiłam połowę obsługi hangaru w intensywnej wymianie ognia. Dlaczego tylko połowę? Pozostali szturmowcy, nawet widząc upadających kompanów, totalnie nie reagowali. W trakcie sekcji skradankowych z kolei dochodzi do paradoksów, że strażnik, stojąc naprzeciwko Kay, nie zawsze ją widzi. Innym razem ma sokoli wzrok i potrafi dostrzec ją z kilometra. Normą jest także, że szukający nas oponenci po chwili tracą zainteresowanie. I to nawet pomimo leżących w pobliżu zwłok bądź ogłuszonych kompanów.
Jest średnio, ale na bezrybiu i rak rybą
Star Wars: Outlaws to produkcja, w której będziecie się bawić naprawdę nieźle. Problem z tym tytułem jest taki, że szybko o niej zapomnicie po jej ukończeniu. Ewentualnie spędzicie nieco więcej czasu, wbijając osiągnięcia. A te są typowe dla Ubisoftu – zbierz X rzeczy, wymaksuj Y czegoś tam. Czyli typowe i sztuczne wydłużanie czasu gry. Zważywszy jednak, że fani Gwiezdnych Wojen nie mają za wielkiego wyboru z grami akcji z elementami otwartego świata w swoim ukochanym uniwersum… to Star Wars: Outlaws całkiem nieźle domyka tę lukę.
Smutne jednak, że potencjał na bycie czymś więcej niż tylko „kolejną grą Ubisoftu” został zmarnowany. Podobnie jak polityka wydawcy, pozwalająca na wycinanie zawartości z gry w celu dodania jej jako element przepustki sezonowej. Bardzo nieładne zachowanie Francuzi…
Czy zatem warto sięgnąć po Star Wars: Outlaws? Jeśli szukacie luźnej produkcji do ogrywania bądź jesteście fanami Gwiezdnych Wojen, to jak najbardziej. Poczekałabym jednak na jakąś promocję, ewentualnie skorzystała z usługi Ubisoft+. To fajny tytuł do zabicia czasu, ale nic, co zostałoby z nami na dłużej.