Najnowszy event Marvela — Empireum okazał się naprawdę dobrą lekturą. Tym razem zaserwowano nam pomniejszy tom, który prezentuje, co w czasie wojny kosmicznych mocarstw porabiali X-Meni. Żeby jednak nasi mutanci nie mieli za łatwo, to w całe to galaktyczne zamieszanie zostaną wplątane zombie! Zapraszam do recenzji.
Mroczne dzieje mutantów
Empireum to zdecydowanie jeden z ważniejszych eventów wydanych w ramach inicjatywy Marvel Fresh i co za tym idzie tak duże wydarzenie wpływa masowo na cały świat Marvela. I oddziałuje w naprawdę interesujący sposób, przy okazji wygrzebując zmory z przeszłości X-menów.
Fabuła X-Men. Empireum rozgrywa się głównie na Genoshy, niegdyś domu dla wielu mutantów, a aktualnie grobu dla milionów z nich. O tej tragedii, jak i pozbawieniu dzieci atomu swoich mocy rozpamiętuje w prologu tomu Scarlet Witch. Próbując odkupić swoje winy, Wanda postanawia wskrzesić wszystkich martwych na Genoshy. Jednak, jak to zwykle wszystko nie wychodzi po jej myśli i każdego dotychczasowego mieszkańca wyspy zamienia w zombie! Na domiar złego właśnie w tym czasie rozgrywają się wydarzenia z Empireum i na naszą planetę przybywają Cotati. Dostajemy zatem niekończącą się walkę pomiędzy kosmicznymi roślinami i nieumarłymi mutantami. Przybycie drużyny X-Men wszystko jeszcze bardziej komplikuje.
Sprawdź też: X-Men. Punkty zwrotne. Upadek mutantów – recenzja komiksu. Komiksy o mutantach są ponadczasowe.
Plants VS Zombies
Pierwszy zeszyt z występem Scarlet Witch zapowiadał naprawdę poważną historię, która nawiązywałaby do kultowego albumu — Ród M. Chociaż, gdy tylko rozpoczyna się superbohaterska rozpierducha, to fabuła skręca na dużo lżejsze tory i komiks nie zmusza czytelnika do głębszych przemyśleń. Mimo że początkowo oczekiwałem dużo poważniejszej opowieści, to bawiłem się naprawdę przednio. X-Men. Empireum to przyzwoity komiks akcji, który nie zwalnia tempa, jak i nie przynudza. Nie ma tutaj na chwilę oddechu, cały czas jesteśmy świadkami jakiś niesamowitych sytuacji. Jednych może to zmęczyć, ale ja od czasu do czasu lubię przeczytać typową opowieść o „nawalających” się po twarzach superludziach. Dodatkowo każdej postaci w omawianym tomie udało się zabłysnąć, a interakcje pomiędzy nimi są naprawdę interesujące. Warto, jednak zaznaczyć, że przed sięgnięciem po ten album warto byłoby przeczytać dotychczas wydane tomy najnowszej serii X-Men, gdyż wiele wątków, jak i motywów nawiązuje do owych komiksów.
Chmara artystów
Niesamowitym faktem jest to, że do tak krótkiego komiksu, który liczy zaledwie cztery zeszyty, zaangażowano, aż tylu twórców. Za stronę wizualną odpowiadają Andrea Broccardo, Matteo Buffagni, Jorge Molina oraz Lucas Werneck, a za kolorystykę Nolan Woodard. Rysunkowo jest naprawdę przyzwoicie i nie odbiega to od aktualnego marvelowskiego poziomu. Jest dynamicznie i bez ekstrawagancji, czytelnik ma przede wszystkim chłonąć fabułę, a nie zachwycać się wyrafinowanymi rysunkami. Jedynie, do czego mógłbym się przyczepić to fakt, że moim zdaniem niezwykle przesadnie uwypuklono pupę Angeli i piersi Magik. Myślałem, że takie coś w branży komiksowej mamy dawno za nami.
X-Men. Empireum może nie jest najlepszym i najambitniejszym komiksem o Dzieciach Atomu, ale nie zmienia to faktu, że to naprawdę przyzwoity superbohaterski akcyjniak. Nigdy bym nie przypuszczał, że będę się tak dobrze bawił przy historii, która głównie opiera się na walce pomiędzy mutantami, zombie i kosmicznymi roślinami. Album szczególnie polecam fanom X-Men i ludziom, którym było za mało czytania przy głównym wydarzeniu. Jednak jeśli chcecie poszerzyć wiedzę na temat tej fajniejszej inwazji (tak Tajno Inwazjo od Disneya patrzę na ciebie) nie znajdziecie nic ciekawego, gdyż wydarzenia w tym tomie nie wpływają na resztę uniwersum, prócz świata X-Men.
Sprawdź też: Avengers. Fantastyczna Czwórka. Empireum – recenzja komiksu – Kree, skrulle i żywe krzaki