Dziecięce marzenie
Pamiętam to jak dziś – był 1996 rok. Przerzucając strony dziecięcej gazety, natknęłam się na artykuł, który odmienił moje małe życie. Japonia oszalała na punkcie nowej zabawki: Tamagotchi. Na czarno-białym zdjęciu widniało niewielkie plastikowe jajko z ekranem LCD i kilkoma przyciskami. A w nim – istotka. Cyfrowa, wymagająca opieki, karmienia i… miłości. Wycinek z gazety trafił do mojego dziecinnego portfelika jak największy skarb. Pokazywałam go innym dzieciom, marząc, że i moje dłonie kiedyś obejmą tamajajko.
Z mamą snułyśmy się po sklepach zabawkowych, pytając z nadzieją: „Czy mają państwo Tamagotchi?”. Odpowiedź była zawsze ta sama – nie. Jednak nie traciłam nadziei.
Dopiero w 1997 roku, w warszawskiej Promenadzie – tym moim ukochanym raju dzieciństwa – na parterze sklepu zabawkowego czekał na mnie Compu Kitty marki Tiger. Było to coś na kształt spełnienia marzeń. Potem przez moje ręce przewinęły się jeszcze różne elektroniczne zwierzaki z chińskim rodowodem, ale to nie było to samo. O oryginalnym Tamagotchi od Bandai mogłam tylko śnić – w Polsce po prostu ich nie było. Nie widziałam ich nawet u innych dzieci. Dla mnie i dla wielu z mojego pokolenia pozostały mitem, miejską legendą z kraju, gdzie technologia miała serce.
Japonia i narodziny cyfrowego rodzicielstwa
Tamagotchi narodziło się w Japonii w 1996 roku. Za jego stworzeniem stała firma Bandai, a pomysł wyszedł od Aki Maita – kobiety, która chciała, by dzieci mogły uczyć się odpowiedzialności nawet w mieście, gdzie nie ma miejsca na psa czy kota. To był przełom – dzieciaki w Japonii zaczęły dosłownie żyć z jajkiem. W szkołach wprowadzano zakazy używania elektronicznych zwierzatek w czasie lekcji, pojawiły się specjalne etui, breloczki, a nawet zawody w najlepszym wychowywaniu pupila. Tamagotchi stało się nie tylko zabawką – stało się społecznym zjawiskiem.

Nie bez powodu mówi się, że to pierwsza zabawka, która nauczyła dzieci… odpowiedzialności. Musiałeś wiedzieć, kiedy twój pupil jest głodny, smutny albo nie daj losie, chory. Zaniedbanie prowadziło do jego „śmierci” – dramatycznej, pikselowej tragedii, którą wielu z nas pamięta do dziś.
Compu Kitty i nocne pobudki
Mój Compu Kitty był głośny. Naprawdę głośny. Rodzice próbowali wymusić wyłączenie dźwięku, ale wiedziałam jedno – jestem rodzicem. Moje jajko potrzebuje mnie zawsze. Dźwięki budziły domowników o losowych porach nocy – jęki głodu, piski wołające o opiekę. Dla dorosłych – koszmar. Dla mnie – szczyt dziecięcego poświęcenia. Byłam gotowa wstawać w środku nocy, by „karmić kota” z pikseli. Czy dziś jakieś dziecko z własnej woli nastawia budzik na 3:00, żeby przewinąć elektroniczne niemowlę? No właśnie.
Na szczęście technologia poszła do przodu. Dzisiejsze Tamagotchi, jak model Uni, synchronizują się z czasem regionu. Oznacza to, że śpią nocą, dając chwilę oddechu swoim opiekunom. Małe, ale ważne udogodnienie. Dziś można być odpowiedzialnym rodzicem, ale niekoniecznie zmęczonym jak po pięciodniowym konwencie anime.
Spełnione marzenie
Lata mijały, dzieciństwo przeszło w dorosłość. Marzenia gdzieś się rozmyły, przysłonięte codziennością. Aż do świąt Bożego Narodzenia w 2021 roku, gdy mój narzeczony – ten sam, który czasem żartuje, że najpierw dbam o swoje jajko a dopiero potem o dom – wręczył mi brokatowe Tamagotchi Generacji 2. Otworzyłam pudełko i nagle miałam znów osiem lat. Wszystko wróciło – radość, trema, instynkt opiekuńczy. Internet okazał się nieoceniony – okazało się, że oryginał różni się znacznie od podróbek, które znałam z dzieciństwa. I właśnie w tej różnicy tkwi jego siła.
Dziś mam Tamagotchi Uni, gram w Tamagotchi Plaza i z niecierpliwością czekam na premierę Tamagotchi Paradise. Bo choć niektóre marzenia spełniają się z opóźnieniem, to kiedy już się spełnią – smakują jeszcze lepiej.
Epilog z jajka
Tamagotchi było czymś więcej niż modą. To był symulator emocji zamknięty w plastiku, który wyprzedził swoje czasy. Dla jednych to tylko zabawka. Dla innych – pierwsza lekcja odpowiedzialności, empatii i cierpliwości.
I choć dziś moje elektroniczne dziecko śpi zgodnie z harmonogramem, ja wiem jedno: nie da się wyłączyć uczucia, jakie budzi cyfrowy pupil z Japonii. Nawet jeśli czasem budził w środku nocy.