Po latach czekania Bethesda w końcu dostarczyła oczekiwanego Starfielda. Masa obietnic, zapewnień właśnie może zostać zweryfikowana, a ja wreszcie rozpocząłem swoją podróż w kosmos we wczesnym dostępie. Czy twórcy dowieźli taki projekt, jak obiecywali? Przekonajmy się.
Houston, nie mamy problemu!
Todd Howard wiele razy kłamał i oszukiwał nas, graczy, zapowiadając nadchodzące gry. Pamiętamy stan Fallout 76 na premierę, czyli stan niegrywalności i jeden wielki chaos. Tutaj o dziwo, udało się na tyle dopracować najnowsze dzieło, że trudno jest natrafić na błędy, które są rażące i uniemożliwiają rozgrywkę. Na plus zmieniło się również poruszanie się naszej postaci oraz strzelanie. Podczas biegania nie mamy już wrażenia, że biegamy z obciążeniem na plecach, a celowanie i mierzenie do wrogów przypomina to z topowych strzelanek.
Stałe 30 FPS, ale za to jest pięknie
Graficznie najnowsze dzieło Bethesdy również trzyma wysoki poziom. Pomimo zablokowanych klatek na sekundę na Xboksach, gra się naprawdę dobrze, choć zawsze, gdy mam wybór wolę grać w trybie wyższej wydajności. Lokacje, które odwiedzamy, zostały dopracowane bardzo, ale to bardzo szczegółowo i autentycznie. W pomieszczeniach jest masa przedmiotów, zarówno tych, z którymi nie wejdziemy w interakcję oraz, w stylu Bethesdy, masa śmieci, które możemy zebrać i niepotrzebnie nosić, łudząc się, że je kiedyś sprzedamy.
Sprawdź też: Quake 2 – recenzja gry. Król znów wymiata! Remaster na złoto!
Świat gry jest przytłaczająco ogromny
Hucznie zapowiadano, że w grze będziemy mogli wylądować na około tysiącu planet. Jedna z polskich redakcji faktycznie to sprawdziła i Todd Howard nieco minął się z prawdą, ale to w sumie nie ma znaczenia. W tej grze na pewno będziemy mieli co robić przez dziesiątki (setki?) godzin. Kwestie techniczne wymusiły jednak uproszczenie latania naszym statkiem kosmicznym, więc nie jest tak, że na każdą planetę możemy samodzielnie dolecieć. Latając wokół planety, możemy przenieść się na nią tylko za pomocą szybkiej podróży. Gdy już wylądujemy, mamy wiele możliwości spędzenia tam czasu, od prostego zbierania surowców, zwiedzania opuszczonych lub zasiedlonych przez piratów miejscówek, budowanie placówek wydobywczych itd. Biorąc pod uwagę grubo kilkaset takich lokacji, jedyne czego możemy się obawiać to nudy i wtórności w eksplorowaniu setek (tysięcy?) podobnych miejsc.
Coś mi to przypomina
Po około 10 godzinach, zrobieniu kilkunastu misji fabularnych i pobocznych zarysował mi się w głowie pewien obraz – czuję, że coś mi to przypomina, i to była jedna z obaw przed premierą. Tą obawą było duże podobieństwo do serii Fallout i The Elder Scrolls. W końcu Starfield to gra tworzona na tym samym, lecz zmodyfikowanym silniku, ale nie sposób było pozbyć się swego rodzaju rodowodu i „bethesdowości”. Dla tych, którzy dobrze bawili się przy wspomnianych produkcjach, to będzie kolejny tytuł z portfolio firmy i raczej nic odkrywczego. Naleciałości w postaci wszechobecnych ekranów ładowania (na szczęście trwają one bardzo krótko), sposób wchodzenia NPCów do budynku, to wszystko przywoła obrazy, które gdzieś już widzieliśmy. Z tym, że dla mnie nie ma to znaczenia, bawię się przy tym tytule naprawdę bardzo dobrze. Owszem, Starfield to nie jest mesjasz gier wideo, być może hype był zbyt duży, ale w mojej opinii to najlepsza i najbardziej dopracowana gra Bethesdy, a Was zachęcam żebyście osobiście się o tym przekonali.
Sprawdź też: Everspace 2 – recenzja gry. Epicka strzelanina kosmiczna, która wciąga na długie godziny.