REKLAMA

Sonic Superstars — recenzja gry — Niebieski jeż i ferajna

Alan Zygaj

Opublikowano: 15 grudnia 2023

Spis treści

Na wstępie chciałbym zaznaczyć jedną rzecz – choć znam Sonica od dziecka i miałem z nim jakąś styczność, to nigdy nie uważałem się za fana tej marki (chociaż serial na Jetix był całkiem spoko). Czy Sonic Superstars uda się to zmienić? Tego, drodzy czytelnicy, dowiecie się z poniższej recenzji.

Ale że o co tu chodzi?

Sprawdź także: Mario Kart 8 Deluxe – recenzja gry. Wyścigowe Mortal Kombat

Zacznijmy od trybu fabularnego Sonic Superstars , który jest naszą pierwszą opcją zaraz po włączeniu gry i odpaleniu menu. Historia w grze jest mocno nijaka, nawet jak na produkcję celującą w młodszą widownię. Podczas rozgrywki i przerywników nie występują żadne dialogi – wszystko przekazywane nam jest czysto wizualnie poprzez mimikę postaci i kontekst sytuacji. I w sumie byłyby one zbędne. Całość sprowadza się do tego, że Doktor Eggman z pomocą Fanga, fioletowego liska (albo lisko-podobnego zwierzęcia) z kapeluszem kowboja, pojmał przyjaciół protagonisty, a ten musi ich teraz uwolnić. To przynajmniej udało mi się wywnioskować.

REKLAMA

Do naszej dyspozycji w Sonic Superstars oddanych zostaje 11 różnych lokacji, przez które przebiegać będziemy niczym stara Honda Civic na czwartym biegu do odciny (czyli nie jakoś bardzo szybko). Sam design i tematyka poziomów stoi na całkiem przyzwoitym poziomie, każdy z nich ma jakiś swój gimmick, który je wyróżnia. Cieszącym elementem jest fakt, że niektóre plansze mogą wyglądać znajomo dla weteranów serii. Nawet mapa z pierwszego aktu, Bridge Island, przypominała mi do złudzenia Green Hill, a Speed Jungle również wygląda całkiem znajomo. Niestety tu muszę zaznaczyć, że jest to jeden z nielicznych pozytywów tej gry, ale wszystko po kolei.

Through the water and the sand

Sprawdź także : Call of Duty Modern Warfare 3 PS5 – Ładne to DLC, takie niedorobione

Mechanicznie gra stoi na zadowalającym poziomie. Nie różni się aż tak bardzo od części retro – biegniemy przed siebie z zawrotną prędkością, pokonując przeszkody, eliminując przeciwników i staramy nie dać się trafić. Otrzymanie obrażeń skutkuje utratą pierścieni, które zbieramy po drodze, aby zwiększyć nasz wynik końcowy. Jeżeli oberwiemy, nie mając przy sobie ani jednego krążka, przegrywamy i zaczynamy od ostatniego punktu kontrolnego.

Na sam początek Sonic Superstars możemy wybrać 4 grywalne postaci: Sonica, Tailsa, Knucklesa i Amy. Każdy z nich różni się swoimi możliwościami, co najlepiej widać na przykładzie naszego czerwonego jeża – oprócz szybowania w powietrzu, potrafi też wspinać się po ścianach. Jest jeszcze piąty zwierzak, którego możemy odblokować i ma on nawet swój własny story mode… W większości przebiegający identycznie do tego normalnego. Pomiędzy zwykłymi aktami pojawiają się również specjalne, przypisane do konkretnej postaci bądź dodatkowe, które możemy rozegrać po uiszczeniu opłaty w postaci jednego owocu. Te znajdziemy podczas rozgrywki bądź w maszynie losującej na końcu etapu. Od czasu do czasu natkniemy się na coś, co wygląda jak wyrwa w czasoprzestrzeni. Jeżeli do niej wskoczymy, zostaniemy przeniesieni do sekretnej lokacji, w której możemy zebrać dodatkowe ringi, podbijając sobie wynik. O ile doniesiemy je ze sobą na sam koniec.

Bohaterowie mają dostęp do specjalnych umiejętności, które odblokować możemy poprzez zebranie kryształu chaosu, ukrytego gdzieś w głębi planszy. Nie będzie to jednak takie proste! Po interakcji z ogromną obrączką, służącą jako pewnego rodzaju portal, zostajemy przeniesieni do odrębnej lokacji. Jest wypełniona elementami, za które możemy się złapać i huśtać niczym na lianie. W ten sposób musimy zbliżyć się do uciekającego nam diamenciku, a następnie na niego wskoczyć. Za każdym razem będzie jednak coraz ciężej. Jeśli skończy nam się czas – wracamy do normalnej rozgrywki i tracimy naszą szansę. W tym wypadku możemy jedynie zacząć poziom od nowa, dobiec do obręczy i spróbować ponownie. Kamieni jest w sumie siedem i prezentują się one następująco:

Niebieski kryształ – pozwala nam wezwać klony bohatera, które będą biegać na przestrzeni całego ekranu. Mogą przyjmować i zadawać obrażenia, jak również zbierać przedmioty.

Czerwony kryształ – zamienia nas w ognistą kulę, którą następnie możemy wystrzelić w wybranym kierunku.

Fioletowy kryształ – ujawnia ukryte platformy i ringi do zebrania.

Cyjanowy kryształ – zmienia naszą formę ze stałej w płynną, dzięki czemu możemy swobodnie poruszać się w wodzie.

Zielony kryształ – sprawia, że z ziemi zaczyna wyrastać korzeń pnący się w górę, którym dodatkowo możemy sterować.

Żółty kryształ – spowalnia czas.

Biały kryształ – pozwala skorzystać ze specjalnej zdolności bohatera, w przypadku Sonica jest to atak namierzający. Uwaga! Ten przedmiot nie został dostarczony przez Gonciarza, a w GPP nie popieramy tego typu zabaw.

Jeżeli zbierzemy je wszystkie, zostaniemy obdarzeni dodatkowo możliwością przemiany w potężniejszą wersję wybranej przez siebie postaci. Do tego musimy mieć zebraną odpowiednią ilość pierścionków, która posłuży też jako swoiste paliwo. W momencie, w którym zdobyta waluta spadnie do zera, wracamy do pierwotnej postaci. Mimo wielu przeróżnych elementów wchodzących w skład rozgrywki, całość jest niestety bardzo nudna. Na początku grało mi się całkiem przyjemnie, lecz z każdą upływającą minutą chciałem, aby wszystko po prostu się już skończyło.

Miała być bitka, a wieje pustkami

Oprócz trybu fabularnego możemy wybrać starcie z innymi graczami, bądź atak czasowy. W rozgrywce dla wielu graczy bierzemy udział w serii trzech losowo wybranych wyzwań. Za każde zwycięstwo otrzymujemy punkty, za które potem przyznane zostaną medale. Jest to waluta, za którą w specjalnym sklepie zakupimy części do zmiany wyglądu naszego robota. Ten blaszany kolega jest niczym innym, jak naszym awatarem, którym sterujemy podczas gier multiplayer. W „Battle Mode” zagramy przeciwko 7 innym ludziom, bądź lokalnie przeciw SI. Niestety ja byłem zmuszony sprawdzić zabawę w ten drugi sposób, jako że produkcja nie była w stanie dobrać mi nikogo do wspólnej potyczki. I w sumie nic dziwnego, bo nie ma tu nic specjalnego.

O wiele lepiej wygląda wyścig z czasem, w którym na pewno odnajdą się speedrunerzy i inni maniacy szybkości. Jest to nic innego jak przechodzenie poziomu z licznikiem, na którym wyświetla się nasz obecny czas. W przypadku próby poprawienia wyniku ścigamy się z własnym duchem. Proste i konkretne, dokładnie takie, jakie powinno być.

Ach tak, to znowu ty

Sprawdź także: Gdy książka skrzyżuje się z grą i odleci w kosmos – recenzja The Invincible

Przeciwnicy i bossowie, na których się natkniemy to połączenie maszyn i zwierząt, wpasowują się w ogólny motyw przewodni serii. Ze znaczną większością wielkich szefów nie miałem problemu, lecz zmieniło się to gdzieś pod koniec gry. I nie, nie stało się to za sprawą wysokiego poziomu trudności czy skomplikowanych mechanik. W późniejszej fazie gra ma tendencję do sztucznego przedłużania tych walk. Do tego stopnia, że gdyby nie fakt, iż pada mam tylko jednego, to wyleciałby przez okno szybciej, niż ten jeż biega. Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że to już koniec, to przeciwnik magicznie powracał na rundę drugą. A ta zdawała się trwać wieczność. Jest to kolejny, bardzo duży problem gry. Zamiast próbować sztucznie wydłużyć już całkiem krótką rozgrywkę, bo całość zajęła mi nie więcej niż 8 godzin, zespół odpowiedzialny za produkcję mógł po prostu dodać jedną lub dwie strefy więcej.

Jedyną rzeczą, która jest choć minimalnie ciekawa, są poziomy. Każdy z nich ma zupełnie inny motyw i jest zaprojektowany w taki sposób, aby się z nim zgrywać gameplay’owo. Przykładowo, mapa zainspirowana klasycznym pinballem ma charakterystyczne dla niego elementy, takie jak, chociażby charakterystyczne flippery odbijające piłeczkę. Niefortunnie, to wszystko cieszyć nas będzie tylko krótką chwilę.

Chyba powinęła Ci się noga, Sonicu

Nie ważne jak szybko biegłem, nie mogłem uciec przed nijakością, która spowija Sonic Superstars. Grze brakuje czegoś, co zainteresowałoby gracza i utrzymało przy produkcji na dłużej. Kampania jest o tyle nudna, że wątpię, aby po jej przejściu ktokolwiek miał chęci na ponowne rozegranie jej inną postacią. Nie pomaga też brak zainteresowania trybem dla wielu graczy, który świeci pustkami. Jeżeli chcieliście bliżej zapoznać się z serią, to ta produkcja nie jest dobrym punktem wejścia. O wiele lepiej sięgnąć po prostu po poprzednie części.

ZALETY +

WADY -

Alan Zygaj

Entuzjasta gier wymagających, w wolnym czasie pochłaniający masowo wszelaki kontent na temat branży.

REKLAMA

Rekomendowane artykuły

Undisputed – recenzja gry. Wielki powrót boksu na salony. 

Undisputed – recenzja gry. Wielki powrót boksu na salony. 

Dragon Age Veilguard — recenzja gry — unieś zasłonę, odkryj prawdę  

Dragon Age Veilguard — recenzja gry — unieś zasłonę, odkryj prawdę  

Starship Troopers Extermination – Optymalizacjo, gdzie jesteś? 

Starship Troopers Extermination – Optymalizacjo, gdzie jesteś? 

Just Dance 2025 – recenzja gry. Szubidubi can’t dance? 

Just Dance 2025 – recenzja gry. Szubidubi can’t dance? 

Dragon Ball: Sparking! Zero – recenzja gry. Smocze kule w akcji!

Dragon Ball: Sparking! Zero – recenzja gry. Smocze kule w akcji!

Sword Art Online: Fractured Daydream – recenzja gry. Nowe oblicze serii, które wciągnie fanów rozgrywki multiplayer. 

Sword Art Online: Fractured Daydream – recenzja gry. Nowe oblicze serii, które wciągnie fanów rozgrywki multiplayer.