Długo wyczekiwany Niezwyciężony, czy jak kto woli The Invincible w końcu zadebiutował. Czy warto było czekać na growego Lema? Jak najbardziej! O ile macie na początek sporo zaparcia oraz lubicie długie, kosmiczne spacerki.
Polska firma Starward Industries dosyć długo zapowiadała The Invincible i dwukrotnie przekładała premierę. Projekt był nader ambitny, a godne przedstawienie twórczości Stanisława Lema wymagało czasu. I dobrze! W końcu w moje ręce wpadł odpowiedni kodzik, który wstukałem na swojego Steam. Rozpocząłem kosmiczną przygodę, która zaskoczyła mnie w kilku momentach. Finalnie jest naprawdę nieźle, ale…
Spacer tu i tam
Od razu uprzedzam – nie liczcie, że w The Invincible staniecie naprzeciwko hordy kosmitów uzbrojeni w liczne lasery. Główna bohaterka Yasna to astrobiolożka, która jak reszta załogi jest naukowcem. Bada skały, jara się nowymi odkryciami i woli używać mózgu zamiast mięśni. Przy okazji jest świetnie wykreowana narracyjnie i przyjemnie słucha się jej rozmów z Astrogatorem, czyli jej dowódcą. Uwielbiam żargon naukowy, więc wszelkie debaty na temat biologii przyjmowałem z nieukrywaną radością.
Mechanicznie mamy typowy symulator spacerowania – protagonistka nie może zginąć, a wszelkie zadania są tak proste, że nawet osoba niegrająca nigdy w życiu dałaby radę. Naszym celem jest chłonięcie otaczającego nas świata oraz odkrywanie jego tajemnic. I trzeba przyznać, że Regis III jest naprawdę intrygujący, pomimo fasady „martwego świata”. Zwłaszcza gdy zasiadamy za sterami łazika i możemy nieco przyspieszyć eksplorację. Czuć tutaj tę przyjemną nutkę bycia odkrywcą, bo dosłownie wszystko, co widzi nasza bohaterka, jest dla niej tak samo nowe jak dla nas.
Fabularnie jest naprawdę świetnie. Mamy tutaj bardzo dojrzałą narrację, gdzie wielokrotnie pada pytanie odnośnie pozycji człowieka na tle wszechświata, przywar naszego gatunku czy kwestii zamiłowania ludzkości do prowadzenia wojen. The Invincible pokazuje więc dokładnie, jak gry potrafią opowiadać dojrzałą narrację, a jednocześnie popadać w zbędny patos.
Sprawdź także! : Super Mario Bros. Wonder – recenzja gry – Zdumiewająco cudowna.
Potwierdzam, Lemowatość jest poza skalą!
Odpowiadając na pytanie fanów Stanisława Lema – tak, mamy ogrom nawiązań, które wyłapią zagorzali wielbiciele naszego pisarza. Wszystko tutaj jest analogiczne i w tej alternatywnej wersji przyszłości nie miała miejsca rewolucja cyfrowa. To znaczy, że wszystko jest dosyć toporne jak na nasze standardy – urządzenia, zamiast mieć wbudowany ekran dotykowy, wykorzystują masę pokręteł i małych ekraników. Same skafandry kosmonautów przypominają te z okresu wyścigu kosmicznego, a zwłaszcza z początku lat 60. To pewnie nie przypadek, bo książka Niezwyciężony, została wydana w roku 1964, co świadczy o tym, jak deweloperzy starali się jak najwierniej odtworzyć realia, które wyobrażał sobie autor podczas tworzenia.
Dodatkowym aspektem jest słownictwo z tamtych lat (m.in. mózg elektronowy). Nie inaczej jest z projektami maszyn czy budynków w bazie, chociażby też nawiązują klimatem do tamtych lat, co według mnie jeszcze bardziej zwiększa immersję. Charakterystyczny dla Stanisława Lema sposób opowieści, gdzie oprócz warstwy fabularnej pojawiają się filozoficzno-społeczne rozważania. W tym przypadku dotyczy to rozwoju maszyn w sposób wykładniczy, zdobywania przez nie samodzielności i potencjalnego zastąpienia ludzi.
Dodatkowo mamy papierosy Lemy, i wiadomość od generała Pirxarda (zapewne kojarzycie pilota Pirxa). A to tylko niewielki fragment wszystkich nawiązań, jakie można znaleźć w grze.
Tylko nie ziewnij w kosmosie
Sprawdź także! : Gothic Classic — recenzja gry na Nintendo Switch. Gra każdego Polaka
Podstawowym i w sumie głównym problemem The Invincible jest jego masakrycznie nudny początek. Serio, nie wiem czemu Starwards Industries zdecydowało się na tak nużący i rozwleczony prolog. Zamiast zainteresować nas historią, planetą, to pierwszym zadaniem jest błądzenie po niezbyt rozległej lokalizacji. Mimo tego da się w niej zgubić… A to nie najlepsze pierwsze wrażenie w grze nastawionej na eksplorację i chłonięcie historii.
We znaki także dały się błędy. I nie mówię tutaj o takich drobnych na poziomie przenikających się tekstur czy źle doczytanych animacji. Okazjonalnie blokowały mi one dalszy progres gry. Moim ulubionym zdecydowanie zostało podziemne UFO – Yasna wsiadła do latającego spodka i zamiast unosić się nad pustynią, zapadła mi się pod tekstury. Wraz z pojazdem. I niestety skończyło się to obowiązkowym wczytaniem ostatniego zapisu oraz odtworzeniem dosyć żmudnej sekwencji z robotem w tle.
No i finalna sprawa – The Invincible to produkcja, którą skończymy w jeden wieczór. Mnie ukończenie całej historii zajęło niecałe 6 godzin. Czy mam ochotę powrócić? W sumie niezbyt, bo finalnie okazało się, że wybory podejmowane w trakcie gry czy dialogów nie mają większego znaczenia. Kluczowych momentów jest zaledwie kilka i bardzo łatwo po pierwszym ukończeniu zabawy zorientować się, gdzie można zmienić swoje decyzje, aby zobaczyć inne zakończenie.
Czy warto odlecieć?
The Invincible to na pewno produkcja, którą warto dodać do swojej biblioteki gier. I to nie tylko z powodu tego, że jest to polska produkcja, bazująca na polskiej książce. Głównie dlatego, że to tytuł z bardzo dojrzałym podejściem do gracza, oferujący oryginalną i ciekawą historię… o ile przebolejemy pierwszą godzinę. Potem Yasna wciąga nas w wir niepokojących, ale i fascynujących zdarzeń, a my nie potrafi się oderwać od ekranu.