Macie może tak, że na dźwięk konkretnego serialowego intra robi Wam się jakoś tak lepiej na serduszku, wracają przyjemne wspomnienia i wkrada się nutka nostalgii? Na mnie działa tak kilka melodii, które wręcz krzyczą do mnie zachrypniętym głosem Rose z Titanica “Bart, come back…”. Szczególnie ta z The Office nie daje mi od jakiegoś czasu spokoju albo ta, z Co robimy w ukryciu, który na szczęście aktualnie ukazuje się na HBO MAX. Jednak mniejsza o to, ponieważ na serwery Netflixa wrócił serial Rozczarowani, który śmiało mogę wpisać w czołówkę seriali animowanych, jakie dane mi było w życiu obejrzeć. I tak, intro tego serialu działa na mnie podobnie, jak te wspomniane powyżej.
Przypomnienia słów kilka
Dla niewtajemniczonych Rozczarowani to produkcja, której ojcem jest Matt Groening, twórca takich kultowych seriali, jak Simpsonowie i Futurama. W 2017 roku podpisał deal z Netflixem na stworzenie serialu animowanego i był to strzał w dziesiątkę ze strony streamingowego molocha. Takim oto sposobem w 2018 roku na platformę trafił pierwszy sezon przygód Bean, Elfo i Luciego.
Sprawdź też: Spider Man: Poprzez multiwersum – recenzja filmu. Pajęczy obłęd
Kreatywne uniesienie
Rozczarowani to produkcja z gatunku fantasy z całym dobrodziejstwem inwentarza. To serial dla dorosłych, więc twórcy mieli tak naprawdę nieograniczone pole do popisu, które w mojej skromnej ocenie wykorzystali w 100%. Poziom kreatywności, którym się wykazali, nie mieści się w żadnej znanej mi skali. Każdy z 50 odcinków posiada przynajmniej jeden moment, w którym w głowie miałem „Człowieku, co tu się właśnie odjaniepawla…”. Jako że kategoria wiekowa to „raczej nie dla dzieci”, to domyślacie się pewnie, że spora część żartów jest raczej z gatunku tych lecących po bandzie. Tylko spokojnie, może i żart potrafi czasem być niewyszukany, ale za to celnie punktuje sytuację, która nierzadko odwołuje się do tego naszego, realnego świata. Zresztą serial wypełniony jest masą absurdalnych sytuacji, przy których niektóre wybredne żarty nie robią już tak dużego wrażenia.
Bohaterowie, z którymi trzymasz sztamę
Siłą produkcji są tu przede wszystkim bohaterowie, a wręcz cała ich banda. To, w jaki sposób na przestrzeni pięciu sezonów ewoluowały postacie Bean, Elfo i Luciego, to jeden z najlepszych przykładów na to, jak powinno pisać się bohaterów z charakterem. Nie gorszy jest tu drugi plan. Ba, śmiem twierdzić, że bardzo często zdarza mu się kraść sceny, będąc swoistą wisienką na torcie. Na szczególne uznanie zasługują tutaj moi ulubieńcy, czyli elfy, które podobnie jak Smerfy, swoje imiona zawdzięczają cechom charakteru. W tym miejscu zostawiam ogromne serduszko dla elfa Zdziwko, który kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Albo taki Książe Merkimer, przemieniony w prosiaka i mówiący z seksownym brytyjskim akcentem autorstwa niezastąpionego Matta Berry’ego (fenomenalny Laszlo Cravensworth z Co robimy w ukryciu) . W ogóle cała obsada głosowa to jest klasa sama w sobie.
Ewolucja na propsie
Kapitalne jest to, jak cały serial ewoluował z sezonu na sezon. Zaczynając jako opowieść o wpadającej w ciągłe kłopoty księżniczce-chłopczycy, która za kołnierz nie wylewa, wdaje się w bójki i jest po prostu utrapieniem dla swojego ojca, Króla Zoga. Przez pełną przygód podróż po całej gamie świetnie wykreowanych krain, z konceptami tak nietuzinkowymi, że człowiek łapie się za głowę. Dreamland, Steamland, piekło, czy nawet niebo z absurdalną inkarnacją Boga, to są rzeczy, które naprawdę zapadają w pamięci. Aż po jedno z najbardziej satysfakcjonujących domknięć historii, jakie widziałem w serialach.
To już jest koniec
No dobra, ale jaki jest ten sezon piąty? Będzie krótko, bo wyszło mi tu bardziej podsumowanie całej produkcji, niż ostatniego sezonu. Jest naprawdę bardzo dobry, zachowany w duchu poprzednich części. Nie zostawia nas z uczuciem niedosytu. Fabularnie zamyka wszystkie istotne wątki. Każdej postaci daje te pięć minut, na dokończenie spraw, albo jakąś spektakularną akcję. Idąc bardziej w kierunku żargonu filmowego, ostatni sezon jest najbardziej blockbusterowy. Jest jak połączenie ostatniego sezonu Gry o Tron z Zemstą Sithów, tylko że bierze z nich to, co najlepsze, najbardziej efektowne oraz efektywne i składa w przemyślane, naprawdę satysfakcjonujące zakończenie. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że Rozczarowani to jedna z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek oglądałem na Netflixie.
Sprawdź też: Super Mario Bros. Film – recenzja filmu – Wszystko wszędzie naraz.