Trochę retrospekcji
Jako że na tapet bierzemy już czwarty tom, to zakładam, że lektura tego tekstu przyciągnie raczej tych, którzy już styczność z Raz i na zawsze. Jeśli jednak trafi na nowego czytelnika, to wypadałoby, chociaż pokrótce wspomnieć, o czym jest ta seria. Otóż scenarzysta, w osobie Kierona Gillena, serwuje autorską wariację na temat legend arturiańskich. Bohaterami są tu Duncan, jego babcia – emerytowana łowczyni potworów Bridgette oraz coraz mocniejsza love-interest Duncana, czyli Rose. Na przestrzeni poprzednich trzech tomów doszło do wskrzeszenia Króla Artura, który chce ponownie zapanować nad Wielką Brytanią. Po drodze bohaterowie starli się z takimi postaciami rodem z legend jak Beowulf, Grendel, Lancelot, Galahad, Gorgon czy też wiecznie knujący Merlin. Oczywiście wszyscy w wersji przerażających kreatur, żeby nie było. W tle majaczą inne, mniej wyraziste postacie oraz Święty Graal, będący poniekąd McGuffinem tej historii.
Co tu się odwaliło
Poprzedni, trzeci tom serii zakończył się w takim momencie, że przebierałem nogami z niecierpliwości, kiedy dane mi będzie sięgnąć po kontynuację. Jednak wyjaśnijmy sobie jedno – nie jest to jakiś wybitny scenariuszowo komiks. To luźniejsza rozrywka, na odprężenie po całym dniu pracy, w której autorzy bawią się tematem arturiańskich legend. Mnie to pasuje w stu procentach, ponieważ nawet jeśli z tomu na tom umkną mi jakieś szczegóły, to nie mam się czym przejmować, ponieważ opowieść i tak mknie dalej. Bohaterowie mają swoje charaktery, szczególnie babcia Duncana, która potrafi swojego wnuka jednym zdaniem zbić z tropu. Sam Duncan z tomu na tom mam wrażenie, że zyskuje więcej charakteru i odwagi. Chłop jest pewniejszy siebie niż na samym początku opowieści.
Plusy mniejsze i większe
Zdecydowanie jako plus wskazać muszę oprawę graficzną Raz i na zawsze. Dan Mora posiada kreskę, którą jestem już w stanie rozpoznać na pierwszy rzut oka. Jego rysunki są czytelne, kiedy trzeba, to pełne dynamizmu, a w innych sytuacjach bardzo dobrze oddające emocje na twarzach bohaterów. Pochwalić należy też kolorystkę Tamrę Bonvillain. Pomimo tego, że akcja często rozgrywa się nocą, bądź w ciemnych pomieszczeniach, to z kadrów nie bije nudą. Kolory są wyraziste i odpowiednio dobrane do sytuacji i otoczenia. Zdecydowanie jest to dobra robota.
Sprawdź też: Dom Slaughterów. Szkarłat. Tom 2 – recenzja komiksu – Tajemniczy skrybowie
Podsumowanie
Raz i na zawsze jest więc w mojej ocenie naprawdę przyjemną pozycją, szczególnie dla fanów fantastyki. Osoby lubujące się w legendach arturiańskich poczują się tu jak w domu i myślę, że nie raz uśmiechną się szeroko na pomysł twórców odnośnie wykorzystania różnych postaci i motywów. To naprawdę fajna pozycja, z niskim progiem wejścia, której warto dać szansę. A nóż wsiąkniecie w opowieść tak jak ja, Duncan, Bridgette i Rose.
Sprawdź też: Ladies with Guns. Tom 1 — recenzja komiksu — Strzeż się dam ze spluwami