Nunholy to gra, która na pierwszy rzut oka może wydawać się kolejnym klonem Hadesa, ale szybko okazuje się, że ma do zaoferowania coś więcej niż tylko inspirację znanym tytułem. Debiutancki projekt niezależnego studia Chowbie, to produkcja bezczelna i przeseksualizowana. Zapraszam do recenzji!
Piekło, klasztor i trzy grzeszne siostry
Tło fabularne przypomina mash-up Dantego, Castlevanii i hentai. Alternatywna, mroczna rzeczywistość, w której zakony to nie miejsca modlitwy, tylko bastiony ostatniej nadziei w walce z siłami ciemności. Wcielamy się w jedną z trzech zakonnic-półwampirzyc: Marie preferuje ataki dystansowe z użyciem ognia, Preiya łączy broń palną z siekierą, a Sain korzysta z szybkich ciosów i noży do rzucania. System walki jest płynny i satysfakcjonujący.
Od strony stylistycznej Nunholy balansuje gdzieś między gotykiem a kreskówkowym anime. Projekt postaci to właściwie połączenie wszystkiego, co kojarzy się z japońską estetyką: kolorowe włosy, krótkie habity, duże oczy i przesadnie stylizowane bronie. Brzmi tandetnie? Może i tak, ale działa zaskakująco dobrze.

Sam zamek, który przemierzamy, to połączenie klasycznych gotyckich korytarzy z odrobiną surrealizmu – płonące świeczniki, unoszące się platformy i wampiry, które bardziej przypominają bossów z Castlevanii niż typowe potwory. Choć projekt poziomów nie jest wybitnie zróżnicowany, ma swój klimat – szczególnie kiedy rozgrywkę przeplata dobrze dobrana, choć nieco powtarzalna muzyka.
Roguelike z pazurem… i biustem
Mechanicznie mamy tu klasycznego roguelike’a akcji, z losowo generowanymi poziomami, permadeathem i rosnącym poziomem trudności. Każda sesja to walka, eksploracja, zbieranie ekwipunku i wybieranie, które moce rozwijać. Możesz skupić się na broni, ulepszać habit (tak, habit z +10 do pobożności to rzecz jak najbardziej realna), albo użyć mrocznych mocy przeciwników za cenę duszy. Gra oferuje klasyczny roguelike’owy system progresji, po każdej śmierci wracamy do punktu wyjścia, ale zdobywamy esencje, walutę i relikty, które pozwalają rozwijać postać.

No właśnie – relikty. Tu twórcy postawili na ciekawy twist. Przedmioty, które zdobywamy w czasie eksploracji, trzeba układać w specjalnej walizce, niczym w Resident Evil 4. Brzmi to dość dziwnie, ale działa zaskakująco dobrze, zmusza to gracza do myślenia o tym, które bonusy faktycznie chce zachować.
Walki są szybkie, brutalne i bardzo satysfakcjonujące. System kombosów i umiejętności specjalnych pozwala naprawdę poczuć moc, a odpowiedni timing to często różnica między świętym triumfem a śmiertelnym fellatio z piekielnym bossem (dosłownie i w przenośni). Rozgrywka, mimo swojej przyjemnej dynamiki, potrafi się trochę powtarzać. Lokacje są dość podobne, przeciwnicy też, a nowe umiejętności nie zawsze zmieniają styl gry na tyle, żeby każde przejście było zupełnie świeże.
Wampirze esencje – trochę RPG w rogaliku
Po każdej większej walce dostajemy możliwość pochłonięcia esencji pokonanego wampira lub jej zniszczenia. Absorpcja daje dostęp do nowych umiejętności, ale zniszczenie zamienia ją na walutę potrzebną do ulepszeń. I tutaj pojawia się element taktyczny, rozwijać się szybko, ryzykując, że później nie będzie nas stać na ulepszenia? Czy odwrotnie, zbudować ekonomiczne zaplecze i polegać na podstawowych atakach?

Co ciekawe, gra oferuje nie tylko elementy quasi-RPG w postaci rozwoju postaci, ale również interakcje z NPC-ami, które bywają zaskakująco… intymne. I tu pojawia się pytanie: czy Nunholy to gra erotyczna z elementami akcji, czy akcja z elementami hentai?
Erotyka – pastisz czy perwersja?
Nie ma co ukrywać, Nunholy epatuje erotyką z każdej możliwej strony. Stroje bohaterek są żywcem wyjęte z katalogu cosplayowego „gorące anime dziewczyny”, a większość ilustracji to ociekające zmysłowością kadry, które sprawiają, że trudno tę produkcję przy kimś odpalić.
Kuba stworzył jeszcze tą recenzję : Unpacking – recenzja gry – Relaks w czystej postaci.
Ale tu dochodzimy do sedna Nunholy jest zdecydowanie mocno erotyczna, ale nie jest wulgarna w tym co nam prezentuje. To produkcja, która świadomie gra na konwencjach hentai i pastiszu katolickiej estetyki. I choć dla niektórych może to być za dużo, trzeba przyznać, że ta gra ma styl. Od designu postaci, przez muzykę (ciężkie gitarowe riffy i chóralne wokale), aż po efekty specjalne.

Przepraszam, ale w mojej zakonnicy jest rzeżączka – czyli technikalia i niedoskonałości
Jednak nie wszystko w Nunholy działa idealnie. Gra cierpi na drobne niedociągnięcia: interfejs czasami wydaje się nie do końca dopracowany, niektóre dźwięki (albo raczej ich brak) rzucają się w uszy, np. brak odgłosów kroków u Sain. Czasem kamera potrafi zaszaleć, niektóre hitboxy są kapryśne, a brak opcji przełączania postaci w jednym sejwie to spore ograniczenie. Nie są to błędy krytyczne, ale mogą zniechęcić graczy oczekujących dopracowanego produktu. Czuć, że gra powstała z pasji i z ograniczonym budżetem, co z jednej strony budzi sympatię, z drugiej budzi pytanie, jak bardzo lepsza mogłaby być przy nieco większym wsparciu produkcyjnym.
Wyżej wspomniane wady nie przysłaniają jednak faktu, że gra jest po prostu przyjemna. System walki jest w miarę dopracowany (mocno przypomina to co dostaliśmy w Hadesie), świat, co by nie mówić jest oryginalny. Nunholy próbuje nas przekonać, że erotyka to nie tylko „dodatek dla klików”, ale również integralna część artystyczna.
Ostatnia stacja: rozkosz – czyli podsumowanie
Nunholy to gra, która nie zamierza nikomu się tłumaczyć. Jest bezczelna i stylowa. To nie tylko erotyczna przygoda, to także zaskakująco dobrze przemyślana gra akcji, która daje więcej niż tylko wizualną podnietę.
Czy warto? Jeśli lubisz mroczne klimaty, nie boisz się odrobiny erotyki i chcesz spróbować czegoś, co naprawdę wyróżnia się na tle produkcji AAA, to daj Nunholy szansę. Jeśli nie, no cóż, wróć może do kolejnego Assassin’s Creed.