Gry sportowe przyzwyczaiły nas do tego, że co roku dostajemy nową odsłonę, która jest jedynie lekkim liftingiem, a nie rewolucją. Czy NBA 2K24 idzie dokładnie w te same ślady, czy może przynosi powiew świeżości na wirtualnych parkietach?
Najpierw „mięsko”
Rozpocznę od tego, co mnie interesowało najbardziej, czyli samej rozgrywki. Co ciekawe, specjalnie przed ograniem tego tytułu postanowiłem… zakupić PS5! Dlatego do mojej pierwszej gry sportowej na tej platformie zasiadłem z ogromnym entuzjazmem. Nie zawiodłem się, pomimo ciężkich początków. Chwilkę zajęło mi przyzwyczajenie, że shot meter (pasek, który napełniamy, żeby oddać celny rzut) pojawia się także przy lay-upach, czy też jak to pewnie zapamiętaliście z WF-ów… dwutaktach. Wprowadziło to dodatkową trudność w wykończeniach akcji, co moim zdaniem było potrzebne, ponieważ w poprzednich latach „wjazdy” pod kosz były czasami zbyt łatwe.
Sprawdź też: Diablo IV — recenzja gry. Bramy piekła ponownie zostały otwarte
Zauważyłem także, że znacznie częściej zdarza się wybiegnięcie zawodnikiem za linie boczne lub końcowe, jeżeli nie uważamy na granice boiska. To również potrzebna zmiana, ponieważ w starszych edycjach trzeba było się postarać, żeby taki błąd popełnić. Ogólny feeling z gry jest naprawdę przyjemny i widać, że twórcy posłuchali fanów i sprawili, że bieganie po wirtualnych parkietach jest bardzo przyjemne. Zawodnicy poruszają się naprawdę w realistyczny sposób, widać, że twórcy przykładają także wagę do odwzorowania charakterystycznych zagrań koszykarzy. Prowadząc zawodnika przy pomocy pada, czuć jego „ciężar” i moim zdaniem, zupełnie inaczej odczuwa się grę rozgrywającym , a inaczej W moim przypadku, najbardziej cieszy, że trafia się o wiele więcej rzutów wolnych! W NBA 2K23 była to moja pięta achillesowa, nie chcę nawet myśleć ile przestrzelonych wolniaków, kosztowało mnie zwycięstwo w meczu.Spraw
Panie, a kto panu taką oprawę załatwił?!
Grafika kolejny rok prezentuje się naprawdę dobrze. Twarze graczy wyglądają jeszcze lepiej, ich mimika jest dość realistyczna i tylko zwiększa immersję. Tekstury piłki, parkietów, czy koszy również wyglądają wspaniale i cieszą oko. Ponad to zauważyć można ciekawe smaczki. Przy parkiecie siedzą gwiazdy związane z drużynami, a przy włączeniu gry powróciło animowane intro, które szybko wrzuca nas w wir koszykarskiego świata. Co wyjątkowo przyciągnęło moją uwagę, to zbliżenia kamery przy efektownych wsadach lub rzutach za trzy punkty. Gdyby nie animacje, które czasami wydają się „zerwane” i automatyczne, to naprawdę oprawa zasługiwałaby na 10/10.
Soundtrack w NBA 2K24 nie zawiedzie słuchaczy rapu, ale dla ludzi nieprzepadających za tym gatunkiem może być uciążliwy. Możemy tutaj usłyszeć utwory takich artystów jak Lil’ Wayne, E-40, Central Cee, Quavo i Takeoff z formacji Migos, czy Denzel Curry. Gdybym mógł mieć jedną prośbę do 2K Sports, to chętnie wniosę o dodanie utworu „Jeremy Sochan” polskiego rapera Okiego. W końcu jego kawałek „SIRI” był już w Need For Speed: Unbound!
Tryby gry, czyli dla każdego coś miłego
W grach z serii NBA 2K można się spodziewać mnogości trybów i tym razem również nie jest inaczej.
Zacznę od znienawidzonego przeze mnie trybu, czyli MyTeam. Jest to koszykarski odpowiednik Ultimate Team i jak zwykle… jest okropnie niezbilansowany. Zawodnicy mają nierealistyczne karty, które sprawiają, że Shaquille O’Neal trafia za trzy punkty, niczym Stephen Curry. To wszystko powstaje, tylko żeby napędzać mikropłatności i bardziej przypomina wirtualne kasyno, niż grę o baskecie. W końcu pakiety MyTeam Points, czy też samej wirtualnej waluty, to nie są tanie rzeczy. W obydwu przypadkach mamy 7 pakietów do zakupu. Punkty możemy zdobyć w cenie od 9zł za 7000, aż do 649,99zł za 1.000.000! Jeżeli chodzi o VC zapłacimy dokładnie tyle samo za odpowiednio 75,000 do 700,000. Dając skalę porównawczą, lepsze paczki kosztują np. 54,000 VC lub 75,600 MyTeam Points. Lepsi zawodnicy na player markecie dostępni są za np. 100,000 VC lub 140,000 MyTeam Points. Pokazuje to, że pay to win jest tutaj, jak zawsze silne.
MyPlayer, tryb w którym tworzymy własnego zawodnika, to niestety wciąż powtarzalna opcja rozgrywki, która na dodatek jest tylko kolejnym pretekstem do wydawania wirtualnej waluty. Jeżeli chcemy w ogóle rozwinąć swojego zawodnika, to musimy grindować przez chorą liczbę godzin albo wpisać swój numer karty kredytowej do PlayStation Store. Wielka szkoda, bo to właśnie stworzenie własnego gracza i wyruszenie na podbicie NBA zawsze sprawiało mi najwięcej frajdy. MyCity towarzyszące temu wszystkiemu, wygląda bardziej jak Fortnite, niż symulator koszykówki.
Sprawdź też: LEGO 2K Drive – recenzja gry. Kolorowo, lecz trochę nijako?
NBA Eras to jeden z trybów ekskluzywnych dla current-genu. Możemy „wskoczyć” w jedną z dekad (lata 80,90,00 i 10) i rozegrać sezon drużyną z tamtego okresu. Co ciekawe, ekipy te są również dostępne w kanapowym graniu, ale niestety nie zagramy nimi w trybach online.
Tegoroczna edycja nosi numer 24, więc tak jak NBA 2K23 honorowało Michaela Jordana (zawodnik Chicago Bulls grał z numerem 23), tak tym razem hołd złożono tragicznie zmarłemu Kobemu Bryantowi. Mamba Moments daje nam możliwość przeżycia z padem w dłoni kluczowych dla kariery tego koszykarza meczów. Można sterować całą drużyną lub użyć Mamba Lock i grać tylko Kobem. Dodatkowo stają przed nami wyzwania, takie jak określona liczba punktów do zdobycia, czy inne statystki do spełnienia. W zeszłorocznym Jordan Challenge przed każdym spotkaniem odtwarzane były specjalnie nagrane wywiady. Tym razem niestety tego nie ma, twórcy zdecydowali się jedynie na archiwalne urywki z transmisji. Co również smuci, drużyny z tego trybu nie są dostępne poza nim, więc nie zagramy nimi ze znajomymi, czy online.
Sprawdź też: Like a Dragon: Ishin – recenzja gry. Miłe złego początki.
Swoją zakładkę otrzymało też WNBA, mamy możliwość rozegrania szybkiego meczu, całego sezonu, czy fazy playoffs. Do tego, co ciekawe, jest też tryb The W, czyli kobiecy odpowiednik MyPlayer. Oprócz tego w tegorocznej edycji wracają dokładnie te same tryby dla NBA, więc zaznajomieni z nimi gracze na pewno będą zadowoleni.
Nowością jest za to crossplay, dzięki któremu użytkownicy PlayStation mogą grać z użytkownikami Xboxów. Chodzi oczywiście o current-gen, a w związku z tym dyskryminowani są gracze pecetowi, ponieważ ich platforma w oczach 2K Sports to old-gen.
A miało być tak pięknie…
Mam mieszane uczucia wobec NBA 2K24. Z jednej strony prezentacja i gameplay są na wysokim poziomie i sprawiają mi ogromną radość, a z drugiej nie czuję tutaj żadnego powiewu świeżości w trybach gry. MyPlayer i MyTeam to dalej maszynki do zarabiania pieniędzy, klasyczne drużyny nie zmieniają się od lat, a gracze pecetowi nie mogą nawet doznać current-genowych emocji. Odpowiadając na pytanie z początku tej recenzji, jest to powiew świeżości na wirtualnych parkietach, ale mogło być znacznie lepiej. Myślę, że gracze oczekiwali istnego „wiatru zmian”, a dostali delikatny wiaterek.
NBA 2K24 to solidny tytuł, który może jednak na dłuższą metę nudzić, jeżeli jest się weteranem serii. Niemniej, większość fanów najlepszej ligi świata zapewne znów sięgnie po ten tytuł, bo w końcu trzeba zagrać San Antonio Spurs z Jeremym Sochanem i Victorem Wembanyamą…