Rok po pojawieniu się wielkiego resetu marki Mortal Kombat, gracze otrzymali dodatek fabularny kontynuujący historię ery Liu Kanga. Tym razem Bóg ognia i jego poplecznicy będą musieli odeprzeć inwazję tytana Havika, chcącego zawładnąć nad pozostałymi liniami czasu. Czy chaosowi udało się przejąć multiversum? Wkroczcie ze mną do świata, w którym wszelkie prawa logiki zostały złamane i przekonajcie się sami.
Chaos will reign!
Najważniejszą częścią DLC jest rozwinięcie trybu fabularnego o kolejny epizod. Tym razem bohaterowie stawić muszą czoła klerykowi chaosu, Havikowi, pochodzącemu z wymiaru spętanego przez anarchię. Zamierza on przejąć wszystkie istniejące linie czasowe i wprowadzić je w stan niekończącej się wojny. Pojawia się też wątek poboczny dotyczący klanu Lin Kuei i jego losów po tym, jak Bi-Han zdradził Ziemski Wymiar.
Podczas kinowej przygody poznamy zupełnie nowe postacie, jak powracający w kobiecej formie Cyrax i Sektor, ale spotkamy też warianty istniejących bohaterów. Zawalczymy również na zupełnie nowych arenach, zaprzeczających wszelkim prawom fizyki, a nawet logiki. Na ogromny plus wypada również udźwiękowienie. Do skomponowania muzyki zatrudniony został jeden z moich ulubionych kompozytorów – Blue Stahli. Dzięki obecności Brenta uraczeni zostaniemy cięższymi brzmieniami połączonymi z elektroniką, które na myśl przywodzą takie gry jak kultowy DOOM.
Khaos Reigns ma jednak swoje problemy i jest ich całkiem sporo. Na pierwszy plan wysuwa się długość rozgrywki, ponieważ całość zajmie nam od 3 do 4 godzin. Jest to przy okazji główne źródło wszystkich wad, ale o tym przekonacie się za chwilę. Osobiście dodatek ukończyłem w jeden wieczór, co wygląda trochę słabo jak na produkt, za który musimy zapłacić ponad 250 złotych. Mimo iż z początku historia mi się podobała, analizując ją „na chłodno”, dostrzegam coraz więcej luk, niedopowiedzeń czy po prostu głupot. Finał jest mocno jałowy i niejasny, wiele wątków szybko zapomnianych bądź nierozwiniętych wcale, a Bi-Han, zamiast otrzymać szansę na odkupienie, staje się jeszcze większym bucem z wybujałym ego niż wcześniej (tu można wstawić mema, jak roastuje Tomasa za bycie sierotą). Nie pomaga fakt, że dokończenie fabuły znajduje się w zakończeniach wież postaci dla Cyrax, Sektor i Noob’a… choć nawet z nich niewiele wynika. Ciężko stwierdzić, w którą stronę potoczy się dalsza historia.
Małe zmiany, większe możliwości
Przez rok od premiery, do gry zostały wprowadzone małe, ale zauważalne zmiany w rozgrywce i inwazjach. Wcześniej wspomniany tryb dla jednego gracza doczekał się dodatkowych wyzwań, nowych planszy, tytanów, a nawet odświeżonych wież czasu. Zajmują one środkowy wymiar mapy i dzielą się na kilka różnych kategorii. Pokonując je bądź wypełniając zadania poboczne, zbieramy punkty, dzięki którym zajmujemy miejsce w specjalnej tabeli, gdzie rywalizujemy z innymi graczami. Wygrać możemy nowe palety i wyposażenie dla postaci, a nawet walutę do wydania w sklepie sezonowym. Smutnym jednak jest fakt, że sezon 8 to najprawdopodobniej ostatnia kampania. Po nim zaczynamy od początku, więc mam nadzieję, że twórcy dodadzą nowe skórki bądź palety, w tym dla postaci DLC. Bardzo boli mnie fakt zaprzestania dalszego rozwoju inwazji, jako że osobiście dawały mi sporo frajdy.
W temacie przedmiotów kosmetycznych sam dodatek daje nam dostęp do 10 nowych, ściśle powiązanych z fabułą wyglądów dla naszych wojowników. Powrót zaliczają również kultowe Animality, o które prosiło wielu graczy. Teraz, aby efektownie wykończyć oponenta, każdy heros może zamienić się w dzikie zwierzę i w brutalny sposób pozbawić życia swojego przeciwnika.
Niektórzy kombatanci doczekali się nawet nowych ruchów czy usprawnień już istniejących ciosów. Przykładowo, Havik ma zupełnie nowy starter, dzięki którym może łatwiej zainicjować combo, a Geras podbija teraz przeciwnika ciosem zza głowy. Są to bardzo mile widziane zmiany, tym bardziej że niektóre z postaci naprawdę wymagały nieco podkręcenia ich ogólnej siły w potyczkach. Jeżeli już przy rozgrywce jesteśmy, to nowi wojownicy sprawują się naprawdę dobrze. Moim faworytem szybko została Sektor, z racji tego, że jej zestaw ruchów jest mało skomplikowany, a ciosy bardzo łatwo jest ze sobą łączyć. Najcięższy do zrozumienia okazał się oczywiście Noob Saibot, swoisty mistrz marionetek, który korzysta z zupełnie nowej mechaniki zwanej „Embrace Chaos”. Używając jej, gracz poświęca swojego cienistego klona na całość meczu, aby przez krótki czas zwiększyć swoje obrażenia. Całość operuje na systemie „wysokie ryzyko, wysoka nagroda”, co sprawia, że mecze stają się o wiele ciekawsze, a umiejętności gracza będą wynagrodzone.
Tu miał być mały wywiad…
…ale niestety nie udało mi się dorwać Eda Boon’a. Zatem pozwolę sobie w tym miejscu zakończyć moją recenzję. Khaos Reigns to dodatek z dużą ilością wad i wygórowaną ceną jak na oferowaną zawartość, ale mimo wszystko warto się z nim zapoznać. Wszystkie problemy wynikają z długości ekspansji. Ledwie 3-4 godziny to o wiele za mało, żeby w sensowny i spójny sposób poprowadzić wiele wątków fabularnych. Miejmy nadzieję, że na trzeci rok istnienia Mortal Kombat 1, Netherrealm Studios zaskoczy nas kolejnym, tym razem bardziej dopracowanym DLC i oczywiście następnym kombat pack’iem.
Swoją drogą – czy oryginalny Sub-zero też był takim strasznym „krawędziarzem” z kompleksem wyższości, który przy okazji jest nie do zniesienia? Przysięgam, już generał Shao daje się bardziej polubić, a jego motywacje przynajmniej ZDAJĄ się być w miarę zrozumiałe (ksenofobiczny patriota, chcący jak najlepiej dla swojego wymiaru, którego uprzedzenia wynikają ze strachu – przynajmniej ja tak go widzę). Tak jakby – Argusie, za każdym razem, kiedy facet pojawia się na ekranie, mam nadzieję, że ktoś obije mu facjatę. Ale to chyba dobry znak, w końcu postać niebieskiego ninja napisana jest tak, abyśmy jej nie lubili. I tym oto humorystycznym akcentem kończę swój tekst. Miłej zabawy, kombatanci!
Zerknij również na to : Mortal Kombat 1 — recenzja gry — rozróba w Outworld