Co można zrobić w przeciągu dekady? To dość spory okres. Można zasadzić samochód, spłodzić dom, czy wybudować syna. Czy jakoś tak. Można również, w burzliwym procesie produkcji tworzyć tytuł, który całymi taczkami czerpie inspirację z gier From Software. Przed Państwem recenzja Lords of the Fallen. Nie tego tytułu sprzed 10 lat, tylko nowego, bo dopiero co wyszedł i nosi taki sam tytuł. To jest reebot serii, ale taki nie do końca. W pewnym sensie to jakby kontynuacja. Trochę to pokręcone. Niczym niespełnieni poeci i ich wywody.
Taki mięciutki „Ribucik” serii nam zaserwowali
Fabuła Lords of the Fallen toczy się ponad 1000 lat po wydarzeniach z poprzedniego tytułu twórców. Zostajemy rzuceni w wir wydarzeń w krainie Axiom, gdzie nikczemny bóg Adyr chce zagarnąć wszystko dla siebie. Przyjdzie nam stawić tutaj czoła jego zapędom, przy okazji odkrywając uroki tego jakże ujmującego miejsca. Rozgrywkę rozpoczynamy oczywiście od stworzenia naszej postaci. Na początek dostępnych jest 10 różnych klas (twórcy ukryli w grze jeszcze 3 dodatkowe, które odblokowujemy po jej przejściu). Są to kolejno:
Mroczny Krzyżowiec — dodawany był do wersji przedsprzedażowej. Postać rozpoczyna rozgrywkę z długim mieczem krzyżowca i ciężką zbroją. Idealny wybór na start, z uwagi na wyższe niż pozostałe klasy statystyki.
Święty Rycerz — specjalista do walk na krótkim dystansie. Gracze lubujący się w agresywnym podejściu do rozgrywki, poczują się tutaj jak w domu.
Wilczarz Udirangr — posiada dużo większą siłę początkową niż pozostałe klasy, jednak mniej zdrowia. Postać do bardziej ryzykownej rozgrywki.
Partyzant – dobrze zbalansowana, silna postać do łatwego przejścia gry. Świetna do nauki świata gry i zasad w nim panujących.
Piechota z Mornstead – jak wyżej, tylko tutaj bronią początkową nie jest miecz, tylko włócznia. Idealna broń do walki w wąskich korytarzach i ciasnych pomieszczeniach.
Strażnik Czarnego Pióra — postać dla graczy, którzy lubują się w zrównoważonej rozgrywce. Możemy walczyć za pomocą broni dystansowej, jak i wielkiego topora. Wszechstronność to jej drugie imię.
Prześladowca — postać dzierżąca dwa sztylety, będzie idealna do szybkiej i agresywnej rozgrywki. Dla niektórych może być trudna do opanowania, z uwagi na niemożność noszenia ciężkich zbroi.
Kaznodzieja Oriana – idealna postać dla lubujących się w walce na dystans. Początkowo, z uwagi na niezbyt potężne zaklęcia możemy doznać pewnych trudności. Jednak z czasem, będziemy coraz potężniejsi.
Kultysta Ognia [Kultysta Piryku] – jak wyżej, z tym że rozpoczynamy grę z dość dobrym czarem pozwalającym na radosne ciskanie we wrogów kulami ognia.
Skazany — postać dla naprawdę dobrych/masochistycznych graczy (niepotrzebne skreśl). Niech na cały opis wystarczy to krótkie zdanie: za naszą główną, początkową broń służy pęknięte wiadro.
Klasy postaci są dość zróżnicowane i każdy znajdzie coś dla siebie. Weterani serii Dark Souls najpewniej i tak będą ogrywali tytuł bez jakiejkolwiek zbroi i atakowali przeciwników gołymi pięściami, ale chciałem pokazać wam, jak szeroki macie wybór.
Sprawdź też: Remnant 2 – recenzja gry. Jeszcze większy łomot w postapo. Czego chcieć więcej?
Początki
Swoją przygodę rozpoczynamy w jaskini, która służy nam za przysłowiowy tutorial. Przemierzając jej korytarze, poznajemy podstawy rozgrywki i uczymy się korzystania z magicznych zdolności naszego bohatera. Tutaj też poznajemy zasady działania Latarni, która pozwala nam podróżować pomiędzy światami Axiom oraz Umbral. To właśnie ten drugi, niematerialny, często będzie nam służył jako przysłowiowe „przejście” pomiędzy niedostępnymi w Axiom regionami. Nie możemy przebywać w nim jednak zbyt długo, gdyż nasza obecność w Umbral sprawia, że polują na nas coraz to mocniejsi przeciwnicy. Miłośnicy serii Dark Souls powinni być zadowoleni, bo twórcą udało się w bardzo zgrabny sposób połączyć obie krainy, potocznie zwane tutaj „światem żywych (Axiom) i umarłych (Umbral)”.
Świat tutaj przedstawiony nie jest tylko mrocznym fantasy, o wąskich korytarzach, które przygnębiają nas na wskroś i powodują depresyjne myśli. Przyjdzie nam ujrzeć ogromne zamki i śliczne widoki. Przepiękna oprawa graficzna obu miejsc powoduje, że człowiek chciałby się zatrzymać na chwilę i popodziwiać. I w tym momencie niczego nieświadomi zostajecie zepchnięci w przepaść przez wroga, który ukrył się za rogiem. Tak, Lords of Fallen była zwodnicze, ale frajda z odnajdywania nowych przejść, poznawania sekretów świata i sposobów na walkę z przeróżnymi wrogami, jest przeogromna. Tu nie ma miejsca na kompromisy. Twórcy zaserwowali nam wysoki, ale jakże satysfakcjonujący poziom trudności. Z każdą śmiercią w walce odradzamy się w krainie umarłych, Umbral. To nasza druga szansa na odniesienie sukcesu, jeśli i tym razem nie damy rady, wracamy do ostatniego checkpointu.
Sprawdź też: Blasphemous 2 — recenzja gry — Bluźnierstwo po raz drugi
Chciałbym zaznaczyć tutaj jedną rzecz. Ależ tu się przyjemnie umiera. Jeszcze milej poznaje się słabe strony naszego wroga i bezlitośnie wykorzystuje do zwycięstwa. Często, ginąc przez własną głupotę, miałem ochotę rzucić padem o ścianę, więc jeśli i was najdzie taka ochota, ochłońcie. Nie siadajcie nagle do Twittera (aktualnie X) i nie piszcie wszystkich swoich myśli związanych z tą grą w jednym zdaniu z błędami ortograficznymi. Dacie radę, tylko z głową. Wierzę w was.
Jak żyć?
Twórcy nie wskazują nam konkretnego miejsca, w które mamy się udać. Wspinasz się po murach okalających zamek, w oddali widzisz świetlisty słup, a spoglądając w prawo, widzisz chwiejne rusztowania, po których możesz przejść. Tylko od Ciebie zależy, którą drogę obierzesz. Pomocne w decyzji bywają rozrzucone po całym świecie gry mapy, które możemy zbierać. Dostęp do nich posiadamy z poziomu naszego dziennika. Znajdziemy tu również porozrzucane Checkpointy — Szczątki (odpowiednik ogniska z serii Dark Souls) to właśnie przy nich możemy ulepszyć swoją postać bądź użyć szybkiej podróży do innego miejsca. Deweloperzy oddali też w nasze ręce możliwość tworzenia własnych checkpointów, w specjalnych miejscach, które porastają białe kwiaty. Moim zdaniem jest to rozwiązanie trochę mijające się z celem. Przy pomocy nasion szczątków możemy aktywować to miejsce, jednakże, jeśli wcześniej w innej lokalizacji już je odpaliliśmy, stare znika. Nasiona zdobywamy w walce, jeśli jakimś szczęśliwym trafem wypadną z przeciwników. Zamiast ułatwić nam rozgrywkę, często jest odwrotnie. Dochodzimy do bossa, chcemy stworzyć Szczątki i orientujemy się, że już wykorzystaliśmy nasiona wcześniej. To powoduje, że po każdej śmierci w walce z bossem, mamy zazwyczaj dość spory kawałek do przebiegnięcia. Miało to nam pomóc, jednak poszło to w zupełnie inną stronę.
Sprawdź też: Warhammer 40k: Boltgun — recenzja gry. Krwawo i nudno?
Skoro już zaczęliśmy narzekać, oto kolejna bolączka – hit boxy. Podczas walki z pierwszym bossem, moje ataki w ok. 30% ciągle mijały się z celem, chociaż powinny siadać jak złoto. Było to wyjątkowo frustrujące, szczególnie że widziałem, że powinny go dosięgnąć. W późniejszych etapach, podczas walk z latającymi wrogami, było podobnie.
Jeśli jesteśmy już przy przeciwnikach, to tutaj kolejna bolączka. Czasami potrafimy natrafić na ich dość duże zgrupowania, szczególnie gdy znajdujemy się w Umbral. Bywa to mocno wkurzające, gdy nagle pojawia się wokół nas kilkadziesiąt postaci, przez co doznajemy okazjonalnego spadku klatek na sekundę, a gra zamienia się w taktyczne rolowanie się w bezpieczne miejsce. Swój egzemplarz gry ogrywałem na PS5, ale wokół słychać głosy, że produkcja na premierę miała dość skopaną optymalizację na PC, jak i Xbox.
Podsumowanie
Stylizacja graficzna tytułu może niekiedy przypominać nam Bloodborne, a twórcy nawet nie ukrywają, że właśnie dzieła studia From Software były dla nich inspiracją przy tworzeniu Lords of the Fallen. Czuć to na każdym kroku, że włożono w tę produkcję dużo serca, i nie tylko starano się oddać ducha serii Dark Souls, ale także wprowadzić nowości do rozgrywki. Czy udanie? Niestety nie. Może przy okazji kolejnych patchy, a te wydawane są przez studio dość regularnie i usprawnią one produkcję. Ja na razie bawiłem się znakomicie, pomimo drobnych błędów. I nie rzuciłem padem o ścianę, chociaż momentami było blisko.