Koa and the five pirates of Mara — recenzja gry — wakacyjna przygoda z piratami!

UDOSTĘPNIJ

Mimo że jestem wielkim fanem wszelakich gier action rpg, doskwiera mi ostatnio wypalenie. Wybrałem się więc na mały urlop z Koą, co okazało się ciekawą odskocznią od normy. Jak finalnie oceniam swoje gamingowe “wakacje”? Sprawdźcie sami!

Ahoj przygodo!

Grę rozpoczynamy w momencie, kiedy bohaterka wraz ze swoim kompanem Napopo płynie na statku. Historia prezentuje się następująco: dziewczynka dostaje list z prośbą o pomoc, dociera na miejsce i dowiaduje się, jakoby piraci z bliżej nieokreślonego powodu okradli miasteczko Qualis. Żeby wszystko wróciło do normy, musi wziąć udział w próbach pięciu piratów Mary. Mało skomplikowana i niezbyt ciekawa fabuła, która zupełnie szczerze jest najsłabszym elementem gry. Całe szczęście nie ma to większego wpływu na całokształt, więc tę wadę można spokojnie wybaczyć.

Koa and the Five Pirates of Mara

Prawy trigger do dechy i w drogę!

Mechanika poruszania się pieszo jest przyjemna i intuicyjna. Standardowo Koa może biec, skakać i rzucać przedmiotami, ale są jeszcze dwie bardzo ważne funkcje. Będąc w powietrzu, po naciśnięciu prawego triggera uderzymy w ziemię, co niszczy skrzynki i wciska ustawione na ziemi przyciski. Jeżeli przed lądowaniem po skoku wciśniemy kwadrat, bohaterka przeturla się i z pomocą swojego towarzysza wykona daleki sus. Podczas zabawy mamy również możliwość popływania łódką, dzięki której przedostajemy się na inne lokacje. Nie mam pojęcia dlaczego, ale pędzenie przez morskie fale sprawia mi naprawdę dużo frajdy!

Na dużą pochwałę zasługują również poziomy, które pokonujemy. Systematycznie wprowadzane są nowe utrudnienia, takie jak znikające platformy, huśtające się kolczaste kłody czy lasery czyhające na nasze nogi. Dzięki temu nigdy nie jesteśmy pewni, co gra ma dla nas w zanadrzu, więc ciężko, żeby wkradła się nuda czy monotonia. Tła są różnorodne i pełne życia, od tropikalnego klimatu po skażoną platformę wydobywczą. Każdy znajdzie coś dla siebie! Oprócz tego w różnych zakamarkach odkryć można przedmioty do zdobycia, które odblokowują towary w sklepikach. Mamy też medale, które dostaje się za osiągnięcie określonego czasu na planszy, ale z tego, co mi wiadomo, nie wpływają w żaden sposób na rozgrywkę.

Koa and the Five Pirates of Mara

Sprawdź też: Fall of Porcupine – recenzja gry. Szpitalne perypetie gołębia

Czy ten plecaczek pasuje mi do koszulki?

W Qualis znajdują się różni handlarze, oferujący nam nowe ubrania, plecaki, ulepszenia do łodzi czy w końcu naprawę zniszczeń w mieście. Żeby odblokować nowości, podczas rozgrywki zbieramy kolejno kawałki materiału, plastiki, koła zębate i perły. Wszystko kupimy za sprawą waluty, jaką są muszelki. Zbieramy je na lądzie i morzu – najczęściej kryją się w skrzynkach, bocznych drogach, pływających beczkach czy na grzbiecie wielorybów. Gra przyznaje je też za ukończenie poziomu, więc spokojnie starczy nam na wszystko. Swoją drogą — ciuszki zmieniają nie tylko wygląd modelu postaci, ale też awatar, który wyświetla się podczas dialogów! Jest to bardzo fajny szczegół — dodaje pewnego uroku.

Na osobną wzmiankę zasługuje design postaci. Na swojej drodze spotykamy masę różnych NPC. Mogą to być ludzie, rybopodobni Quido albo włochate, przytulaśne bestie. Każdy mieszkaniec Mary wygląda ciekawie i oryginalnie, więc ciężko kogoś ze sobą pomylić, nawet kiedy są tej samej rasy. Jeżeli chodzi o mojego faworyta, a raczej faworytkę, to jest nią Taima. Wygląda nieco jak skrzyżowanie orka z chewbaccą, a do tego jest bardzo wesoła i przyjaźnie nastawiona do bohaterki. Choć to ostatnie można powiedzieć o większości bohaterów — jak to przystało dla grę dla najmłodszych.

Koa and the Five Pirates of Mara

Yaya byłaby dumna

Koa and the five pirates of Mara jest grą, której definitywnie warto dać szansę. Mimo, że z wierzchu prezentuje się jako tytuł skierowany do młodszej widowni, zapewniła mi naprawdę masę frajdy. Okazała się odpoczynkiem, którego tak desperacko potrzebowałem. Także maszt w górę, wszystkie ręce na pokład i płyńcie po skarby!

Sprawdź też: Moving Out 2 – recenzja gry. Międzywymiarowa przeprowadzka