Gdy na okładce komiksu widzę Batmana, Deathstroke’a i Ra’s al Ghula, to nie pozostaje nic innego, jak po daną pozycję sięgnąć, chociażby z czystej ciekawości. Jednak przyciągająca okładka to jedno, a jak jest z zawartością? Otóż bywa różnie.
Problem z eventami
Przyznam szczerze, że nie jestem jakimś wielkim fanem eventów w świecie komiksu. W większości przypadków wiąże się to z koniecznością znajomości kilku serii, przeważnie skupionych na losach różnych postaci, które we wspomnianym wydarzeniu mają odgrywać główne role. Dokładnie taką sytuację mamy w przypadku Wojny cieni, która orbituje wokół postaci Batmana, Deathstroke’a i ich potomstwa. Potencjalny brak czasu na śledzenie kilku serii to jeden problem, gorzej, gdy w rodzimym języku dostępna jest tylko jedna z trzech, które wypadałoby znać przed sięgnięciem po dany komiks. Pomimo całkiem obszernego wprowadzenia przygotowanego przez wydawnictwo Egmont, warto byłoby znać wydarzenia z solowych historii o Batmanie, jego synu Damianie (w roli Robina) oraz Deathstroke’u. No cóż, żaden z polskich wydawców nie pokwapił się dwóch ostatnich serii wydać, więc nastawcie się, że niektóre rzeczy będziecie musieli ogarnąć z kontekstu.
Dorwać zabójcę!
Dobrze, ale o czym w ogóle Wojna cieni opowiada? Otóż Ra’s al Ghul postanawia ujawnić światu tajemnicę Jam Łazarza i jednocześnie oddać się w ręce służb prawa. Podczas publicznego wystąpienia szwarccharakter zostaje śmiertelnie postrzelony, a jego ciało spalone, tak by uniemożliwić wskrzeszenie w jednej ze wspomnianych jam. Sprawcą zabójstwa okazuje się Deathstroke, a raczej ktoś pod niego się podszywający. Sytuację z bliska obserwuje córka Ra’sa, Talia, która ledwo uchodzi z życiem, a z ukrycia również Batman i ich wspólny syn Damian. Talia pod wpływem emocji postanawia dorwać mordercę. Aby tego dokonać, zwołuje cały zastęp swoich płatnych zabójców i najemników. Oczywiście w sprawę angażuje się również Batman, który za wszelką cenę chciałby doprowadzić do sprawiedliwego rozwiązania sprawy. Swoje do powiedzenia ma również główny podejrzany, co doprowadza do całej serii potyczek między zastępami Talii al. Ghul i Slade’a Wilsona.
Jakoś idzie to ogarnąć
Historia zaprezentowana przez Joshue Williamsona i resztę scenarzystów to takie trochę pomieszanie z poplątaniem. Segmenty skupiające się w dużej mierze na potyczkach między postaciami i wymianą groźnych słów, przeplatają się z bardziej stonowanymi, nieco kameralnymi momentami. Dużą, wręcz ogromną rolę w tej fabule, odgrywa potomstwo. Ciężko mi tu pisać o wszystkich przedstawicielach, ponieważ są to już rejony spoilerowe, ale ujmując to w kilku słowach – dzieje się, są duże zaskoczenia i zwroty akcji. Na uwagę zasługuje oczywiście relacja Batmana z Robinem. Ten drugi pała rządzą zemsty, wszak Ra’s to dziadek Damiana. A, że z ojcem swym ma relacje, lekko ujmując trudne, to doprowadza do naprawdę ciekawych, dobrze poprowadzonych dyskusji między bohaterami. Te elementy chyba najbardziej mi się w tym komiksie podobały. Nieco gorzej wypadają wspomniane potyczki, których jest tutaj bez liku. Jakimś cudem udało się scenarzystom nie doprowadzić do tego, żeby czytelnik czuł się zagubiony. Co prawda po mordach leją się w większości przypadków minionki Talii oraz Slade’a, co może nieco umniejszać stawce potyczek, no ale nie wypada to źle w odniesieniu do historii.
Sprawdź też: Batman: Nie tylko Biały Rycerz – recenzja komiksu. Witajcie w Neo-Gotham!
Wizualny chaos
To, co mi się w Wojnie cieni najmniej podobało, to wizualny chaos. Chodzi o to, że praktycznie za każdy zeszyt komiksu, a jest ich bodajże 11, odpowiada inny zestaw artystów. Brak spójności artystycznej powodował, że niektóre fragmenty przyswajało mi się przyjemniej, a niektóre gorzej. Na pewno kilka razy czułem się wybity z rytmu, przeskakując pomiędzy zeszytami z kreski poważniejszej, mroczniejszej, na taką, która sprawdziłaby się w komiksie dla młodszego czytelnika. Powtórzę to jeszcze raz, brak spójności wypada zdecydowanie na niekorzyść tej historii.
Podsumowanie
Jednakże, pomijając już te wizualne „niedogodności”, to Wojnę cieni czytało mi się całkiem przyjemnie. Ma swoje momenty, których ze względów spoilerowych nie chciałbym tu wymieniać. Myślę, że odpowiednio balansuje między typową komiksową naparzanką a historią, która próbuje przekazać nam jakąś ciekawą i angażującą treść. Myślę, że dla fanów Batmana i kreowanego wokół niego świata, jest to pozycja warta sprawdzenia. Za to czytelnicy, którzy w temacie tak mocno nie siedzą, mogą zbyt wiele razy poczuć się po prostu zagubieni.
Sprawdź też: Inna historia uniwersum DC – recenzja komiksu – Z pamiętnika superherosów