Tarantul ma żonę, córeczkę, pasję do muzyki i wielkie marzenie, które zaraz się ziści – dołączy do Deathstar, swojego ukochanego metalowego zespołu. Co się stanie, gdy kariera muzyka legendarnej grupy nie okaże się jednak łatwą ucieczką z finansowego dołka, a raczej prostą drogą w głąb piekła?
Będziesz smażyć się w piekle to wielokrotnie nagradzany komiks autorstwa Krzysztofa “Prosiaka” Owedyka, którego nowe, specjalne wydanie ukazało się niedawno nakładem wydawnictwa Kultura Gniewu. Na jego kartach śledzimy losy członków metalowego zespołu Deathstar, a przede wszystkim Tarantula – nowego gitarzysty i wieloletniego fana grupy, dla którego dołączenie do grupy to nie tylko spełnienie marzeń, ale też szansa na poprawę losu swojego i rodziny.
Losy bohaterów opisane są w rozdziałach odpowiadających kolejnym utworom na płycie fikcyjnego zespołu. Z biegiem czasu Tarantul wpadnie w wir pracy i koncertowania, pozna nowych kumpli z pracy i zrozumie, że rzeczywistość gwiazdy Deathstar nie jest kolorowa, a to głównie za sprawą jego frontmana – Lorda Solo.
Bohaterowie, o których chce się czytać
Największą siłą Będziesz smażyć się w piekle są wzbudzający sympatię bohaterowie, o których chce się czytać i za których od samego początku trzymałam kciuki. Przede wszystkim Tarantul, którego po prostu nie da się nie lubić. Po pierwsze, jego pasja i entuzjazm do muzyki metalowej wypadają naprawdę wiarygodnie i są niemal zaraźliwe. Rozczulała mnie także jego relacja z rodziną – miłość do żony i przeuroczy, ciepły stosunek do małej córeczki. Trudno było całej tej trójce nie współczuć i nie kibicować, nawet gdy coraz bardziej ewidentne było to, że kariera Tarantula w Deathstar nie wyciągnie ich z finansowego dołka, a wręcz przeciwnie, może ich nawet bardziej wkopać.
Z biegiem czasu, gdy lepiej poznawałam także basistę Bogeya i perkusistę Dworfa – pozostałych członków Deathstar – również zaczęłam pałać do nich sympatią. Bogey był zdecydowanie najbardziej wrażliwym z nich wszystkich, najmocniej oddanym muzyce jako sztuce, a jednocześnie – w odróżnieniu od Tarantula – pozbawionym wsparcia ze strony rodziny. Dworf natomiast to największy ewenement w ekipie – niskorosły, mówiący wyłącznie po śląsku, wybuchowy, ale też zawsze starający się stawiać na swoim i nie dający sobie w kaszę dmuchać. Nie było między nami miłości od pierwszego wejrzenia, ale z rozdziału na rozdział doceniałam go coraz bardziej.

Lord Złolo
Trudno jest zresztą nie kibicować bohaterom, którym życie uprzykrza tak okropny osobnik jak Lord Solo. Lider Deathstar jest złoczyńcą w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie dość, że zależy mu jedynie na własnym dobru i akumulowaniu majątku, kosztem pozostałych współpracowników, nie licząc się z nimi w kwestiach tworzenia muzyki, to jeszcze bez uzgadniania tego z pozostałymi próbuje tworzyć coraz bardziej ekstremalny i kontrowersyjny wizerunek grupy.
Ta jednowymiarowość może uwierać. Mnie na początku też przeszkadzała, jednak ostatecznie w formie komiksowej zwykle przymykam na to oko ze względu na pewne formalne ograniczenia. W końcu trzystustronicowy komiks trzystustronicowej książce nierówny i nie pomieści takiej samej ilości treści.
Metalowy nie tylko w brzmieniu
Styl, w jakim narysowany jest komiks, idealnie pasuje do przedstawianej treści. Kreska Owedyka, podobnie jak grana przez Deathstar muzyka, jest dynamiczna, momentami ostra, szalona, charakterna i mroczna – utrzymana wyłącznie w czerni i bieli. Autorowi świetnie udało się oddać ruch oraz chaotyczną energię metalowych koncertów. Jednocześnie potrafił pięknie przedstawić proste i pełne miłości sceny dnia codziennego. Ten kontrast między spokojnym usposobieniem głównego bohatera a agresywnym charakterem granej przez niego muzyki naprawdę mi się podobał.
Nowe wydanie pozwala zresztą przyjrzeć się sztuce Prosiaka jeszcze bliżej, ponieważ zawiera wyjątkowe dodatki, m.in. rysunki koncepcyjne i szkice, które później stały się pełnoprawnymi komiksowymi panelami. Uwielbiam takie smaczki, więc przeglądałam je z przyjemnością.

Dobre, ale trochę za słodkie
Wszystko układało się wyśmienicie aż do zakończenia, które niestety mnie zawiodło. I nie zrozumcie mnie źle – nie przeszkadza mi sam efekt i to, w jakim miejscu i stanie zostawiamy bohaterów (bardzo cieszę się, że alternatywne zakończenie dodane do tego wydania pozostało tylko zakończeniem alternatywnym). Przeszkadza mi jednak to, jak do tego doszliśmy, bo rozwiązanie całego problemu było zbyt proste, jakieś takie zbyt hollywoodzkie i pełne lukru. Smuci też nieco fakt, jak pod koniec po macoszemu potraktowany został temat zdrowia psychicznego jednego z bohaterów. Zwłaszcza, że wcześniej pojawił się naprawdę fajny wątek psychoterapii.
Po tym zakończeniu moja ocena nie spadła znacząco, bo nadal trwałam w sympatii do stworzonych przez autora postaci i lekka kraksa na końcu nie przyćmiła mi dobrej zabawy, którą zapewniło czytanie wcześniejszych rozdziałów. Szkoda jednak, że wysoki poziom nie utrzymał się do samego końca, bo do perfekcji niewiele brakowało.
Sprawdź też: Połączenia — recenzja komiksu — Ulicami Nowego Jorku, ścieżkami ku dorosłości