Mam psy, królika, pająki, więc to nic dziwnego, że zapragnąłem mieć w swoim domu jeszcze jakieś stworzenie. Cerber? – zbyt zwyczajny. Gargulec? – w sumie muchy już latają, więc nie. Behemot? – o to już coś. Hae-Tae? – w to mi graj!
Gry karciane od zawsze były moim ulubionym gatunkiem – od makao po magic the gathering. Kiedy w moje ręce wpadła kolejna talia, nie mogłem doczekać się, aż rozłożę te cudeńka na stół i zacznę tropić fantastyczne zwierzęta. Czy Dolina Żywiołów pozwala wcielić się w fantastycznego łowcę? Zapraszam do lektury.
Władca żywiołów czy żywiołaków?
Tytuł o tyle może mylić, że nie staramy się wcielić w Avatara i poskromić wszystkie żywioły, lecz jedynie istoty podporządkowane którejś z sił natury. Jest to o tyle lepsze rozwiązanie, że dostajemy talie, z której wylewa się kultura i wierzenia całego świata.
Gra w swoich założeniach jest prosta – musisz mieć 60 punktów przed przeciwnikiem. Punkty można zdobyć na wiele sposobów, ponieważ karty wpływają na siebie. Zależności na pierwszy rzut oka wydają się zawiłe, lecz bardzo szybko opanowujemy symbole występujące w grze i możemy przejść do planowania strategii. Już mniej więcej w trzeciej rundzie (gra się maksymalnie 10) wiemy, na czym będziemy opierać zdobywanie punktów i co stanie się fundamentem naszej strategii.
Hmyy… aż szkoda łapać
Dlaczego jeszcze świetnym rozwiązaniem jest wybór żywiołaków, a nie samych żywiołów? Artystyczna dowolność. Projektanci (każdą grupę opracowywał inny grafik) mogli wyżyć się artystycznie i (o rajuśku!) wyszło im to. Karty są przepiękne, aż bije od nich klimat i fantastyka. Patrząc na poszczególne istoty, ma się wrażenie obcowania z czymś nadprzyrodzonym – czuć ich siłę, moc, powab i dumę.
Karty to element przodujący, lecz dodatki nie ustępują. Plansza gry tętni kolorami i symbolami, co świetnie wpływa na klimat rozgrywki, natomiast plansza punktacji jest surowa – w końcu to łowy, niebezpieczne i wymagające. Znaczniki gracza są drewniane, co bardzo doceniam ze względów estetycznych i ekologicznych.
Zmarnowany potencjał
Wyobraź sobie, że tworzysz grę, do gry – figurkę, a na końcu okazuje się, że nie masz pomysłu, do czego można by jej użyć, więc po prostu dajesz jako ozdobę. Dziwne? Nie dla twórców Doliny żywiołów. W pudełku znajdziemy, tzw. pionek Nieskończoności, czyli fizyczną wersję potwora z pudełka, która nic nie robi. „Pionek Nieskończoności można postawić na środku planszy, by zdjęcia z rozgrywki były ładniejsze. Nie odgrywa innej roli”. Tak dokładnie brzmi opis z instrukcji.
Drugim, według mnie, elementem o zmarnowanym potencjale jest znacznik pierwszego gracza. Naprawdę ładna rzeźbiona drewniana sztabka, która do niczego nie służy. Jak otworzyłem pudełko po raz pierwszy, to od razu ją zauważyłem. Wyobrażałem sobie jakie potężne premie da mi ona po jej zdobyciu. Nie umiecie uzmysłowić sobie, jakie było moje rozczarowanie, jak się dowiedziałem, że nie służy ona niczemu.
Gra krótka o pięknej oprawie wizualnej i przejrzystych zasadach brzmi jak gra idealna. Dolina żywiołów będzie perfekcyjnym wyborem jedynie dla tych, którzy lubią planszówki, ale nie są one w żaden sposób priorytetową rozrywką. Będzie to świetny wybór od czasu do czasu, a nie na planowany wieczór z planszówkami. Nie czuje się w niej w żaden sposób, że wcielamy się w łowcę. Karty wybieramy i trzymamy w ręce, póki będziemy mogli ją wykupić/poskromić. Więc o „łowach” nie ma mowy, lecz budowanie zagrody pełnej pięknych i potężnych stworzeń z jeszcze potężniejszymi zależnościami między sobą, daje mnóstwo satysfakcji.
Sprawdź też: Chwała klanom. Narady w kiltach – recenzja gry planszowej – Szkockie pogaduchy