The Thaumaturge to ciekawa wariacja na temat magii, XX-wiecznej Warszawy oraz idei kontrolowania demonów. Produkcja Fool’s Theory to kawał dobrego kodu i świetna opowieść, jeśli chcecie odpocząć od dużych tytułów TripleA. Ma w sobie swoisty urok, ale… przygody w polskiej stolicy mają też swoje mroczne strony.
Początkowo The Thaumaturge nie było na moim radarze gamingowym. Jak dobrze, że trafiła się kopia recenzencka na PC, bo ominęłaby mnie naprawdę ciekawa produkcja! Nowy tytuł od Fool’s Theory, wydany pod egidą 11 bit studios w oryginalny sposób podchodzi do motywu tytułowej taumaturgii – hasło te przewija się w historii ludzkości i odnosi się do wszelkich cudotwórców, osób posiadających nadnaturalną moc. Protagonista opowieści należy do rodziny z długiej linii taumaturgów i potrafi okiełznać salutorów – przedziwne istoty, które w różnych kulturach są określane mianami złych duchów, demonów czy bożków.
Tyle że jego ambicja i chęć posiadania coraz większej mocy doprowadziła go do tragedii – wyniszczony psychicznie szuka ratunku u innego cudotwórcy znanego pod imieniem Rasputin. Po miesiącach cierpień w końcu Wiktor Szulski może wrócić do rodzinnej Warszawy, a tam dowiaduje się, że sprawy w stolicy mają się znacznie gorzej niż w momencie, gdy wyjeżdżał lata temu. Teraz przyjdzie mu stanąć w obronie rodziny i poważnie zastanowić się, kim jest oraz jakie są jego cele życiowe. Rosyjski okupant oraz zawiła historia życia ojca, nie ułatwią jednak odnalezienia się w nowej rzeczywistości.
Mości Szulski, obijem Panu mordę
Od początku naszej opowieści mamy duży wpływ na to, jaką osobą stanie się Wiktor Szulski. Poznajemy go jako człowieka niezwykle dumnego (a ten aspekt jest bardzo ważny fabularnie), który nie boi się używać pięści, ale też potrafi powstrzymać swoje nerwy na wodzy. Co innego XX-wieczni Warszawiacy oraz okupujący naszą stolicę Rosjanie – ci potrafią dosłownie na każdym kroku mieć problem do naszego protagonisty. Walkę w całości oparto o system turowy oraz inicjatywę ataku. Im więcej inicjatywy, tym szybciej zostanie wykonany ruch, ale te najpotężniejsze ciosy, wymagają niejednokrotnie 2-3 tur. Urozmaiceniem ciosów są specjalne efekty, odblokowywane wraz z rozwijaniem salutorów. Szulski to prawdziwy kozak (albo raczej Polak!), bo zawsze staje do walki z gołymi pięściami, okazjonalnie sięgając po rewolwer (zwykle ataki specjalne).
Walka w połowie gry staje się jednak nużąca – w kółko te same animacje, a przeciwnicy to wciąż te same, powtarzające się klisze (goście z nożami, rzadziej z karabinami, okazjonalnie z pistoletami). Po 3 godzinach zabawy miałem już z góry ustaloną strategię, która sprawdzała się w 90% przypadków aż do samego finału. Nowi salutorzy nie rozbudowywali za bardzo potencjału taktycznego, bo ich umiejętności chociaż potężne, niosły ze sobą spore ryzyko. To powodowało, że zwykle sprawdzały się w bardzo rzadkich i określonych sytuacjach. Dlatego korzystałem z podstawowych demonów, które zdobyłem praktycznie w pierwszych godzinach gry.
The Thaumaturge na oficjalnej karcie Steam szczyci się hasłem „pełnoprawnej gry RPG” i w kwestii wyborów moralnych mogę się zgodzić. Zwykle polegają one na tym, czy komuś obijemy mordę bądź nie, ale okazjonalnie zdarzają się bardziej zawiłe sprawy, które nie dają błyskawicznych owoców. Całość historii podzielono na 3 rozdziały. Z kolei rozwój postaci jest banalnie prosty – rozwijanie czterej różnych ścieżek, odblokowuje nam dodatkowe ataki, bonusy oraz możliwości detektywistyczne. Nie mamy więc możliwości spersonalizowania protagonisty pod konkretny sposób walki, a zwykle rozwijamy wszystkie drogi taumaturga, aby móc sobie poradzić z wszelkimi przeciwnościami losu. Szkoda, bo w głębi duszy liczyłem na większą personalizację.
Pan Szulski… z tych Szulskich?
Opowieść o Wiktorze Szulskim oraz jego podróży zarówno w przeszłość, jak i teraźniejszość jest naprawdę dobrze napisana. Na ekranie pojawiają się całkiem niezłe postacie, które zapadają w pamięć – warszawski władca półświatka przestępczego, który przypomina swoim charakterem Jokera, niewierzący żydowski kabalista, który jest gangsterem o gołębim sercu czy Rasputin, którego urok osobisty oraz ambicje wiodą prosto do carskiej rodziny. Każda z tych postaci ma własne motywacje i wyłącznie od nas zależy, z kim będziemy współpracować. Wybory są tutaj kluczowe, ale jakoś wybitnie nie czułem ich ciężaru – głównie dlatego, że od początku kierowałem Szulskiego na całkiem dumnego człowieka, który ludzkiej krzywdy nie chce, ale nie pozwoli sobie na obrażanie własnej osoby.
Finalny akt opowieści jednak mocno rozczarowuje – myślimy, że stanie się coś wielkiego, coś, co zmieni historię, a tutaj… praktycznie wielkie nic. Budowana narracja powoli eskaluje, aby finalnie nie znaleźć ujścia w żaden sposób. Zakończenia są dwa i w obu przypadkach nie byłem usatysfakcjonowany – twórcy (mam nadzieję!) chyba mają zamiar kontynuować historię, za co mocno trzymam kciuki. Całą grę można przejść w około 20 godzin – w tym czasie zebrałem praktycznie wszystkie znajdźki oraz wykonałem wszelkie zadania poboczne.
Oprócz bycia ekspertem od obijania twarzy Szulski jest także niezłym detektywem dzięki swoim umiejętnościom. Taumaturgia pozwala mu poznawać emocje czy myśli za pośrednictwem zwykłych przedmiotów. To ułatwia mu odnajdywanie zaginionych osób czy odkrywanie skrywanych głęboko w sercu traum, czy sekretów. Te zdolności przydają się przy podróżowaniu po Warszawie i aktywujemy je za pośrednictwem… pstrykania palcami. Zwykle więc nasz protagonista w trakcie przemieszczania się z punktu A do punktu B cały czas pstryka (Revelio wersja Warszafka). A warto to robić, bo oprócz znajdźiek odkrywamy też zadania poboczne, a te mogą prowadzić nas do nowych salutorów. Zwykle jednak odnajdujemy proste zadanka, polegające np. na przyjściu do kawiarni o określonej godzinie, bądź odwiedzeniu klubu dżentelmenów. Znalazłem nawet przepis na pierogi, a do tego liczne pochwały pod adresem tego dania! A nie ma co ukrywać, że mówimy o daniu, które jest jednym z dóbr narodowych.
Ogromną zaletą The Thaumaturge jest to, że nie traktuje gracza jako półgłówka – dziennik pełni tutaj ważną rolę informacyjną. O ile zadania główne są oznaczone na mapie, tak niekoniecznie tak samo jest z zadaniami pobocznymi. Dlatego faktycznie musimy sięgać po księgę Szulskiego, aby dowiedzieć się więcej szczegółów na temat bieżących działań. Pełen jest także opisów postaci, salutorów oraz zasad, jakimi rządzi się taumaturgia. Gdy postanowiłem zabawić się w łowcę fotografii, wspomnień czy płyt winylowych, niestety The Thaumaturge zamieniło się w typowy symulator biegania jak kot z pęcherzem – każdą dzielnicę przeczesywałem od góry do dołu, zbierając pojedyncze poszlaki. A to już było nieco męczące, a momentami wręcz irytujące.
Warszawa, jedyne miasto w Polsce
The Thaumaturge śmiga na silniku Unreal Engine 5 i to od razu widać – zwłaszcza po lokacjach oraz efektach świetlnych na ulicach miasta. Warszawa z początku XX-wieku wygląda fenomenalnie i przyjemnie było po niej biegać. Niestety nie jestem specjalistą od historii naszej stolicy, ale nawet moje niewprawne oko zauważyło ogrom nawiązań historycznych – od słynnego napadu przyszłego naczelnika państwa (czyt. Piłsudskiego) po różne buntownicze próby przeciwdziałania carskiej Rosji. Świetne jest to, że Warszawa nie jest pretekstem do opowiadania historii, ale jest planem, na którym rozgrywa się akcja. Dzięki temu The Thaumaturge nie będzie odpychać od siebie zagranicznego gracza, a my Polacy wyłapiemy wiele smaczków oraz puszczonych do nas oczek. Zaryzykuję nawet tezę, że produkcja Fool’s Theory ma spory potencjał na promocję historii naszego kraju.
Momentami jednak przebija się budżetowość – a to powtarzające się modele twarzy (zwłaszcza przeciwników), a to gdzieś przytnie się animacja, a to tutaj model nie do końca wygląda tak ładnie jak powinien. The Thaumaturge nie należy do najpiękniejszych gier 2024 roku, ale nadrabia te niewielkie braki cudownym klimatem.
Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się na polski dubbing, a jedynie na angielską wersję. To dla mnie spory minus, bo brak rodzimego języka psuje klimat gry. Zwłaszcza że wszędzie widzimy polskie napisy, hasła czy plakaty (okazjonalnie po rosyjsku czy francusku), a imiona są wymawiane zgodnie z polskim językiem. Daje to zabawny efekt, gdy jakaś postać rozmawia po angielsku i wyrzuca z siebie „Wiktor” albo „Tadeusz” z mocnym zaakcentowaniem tego imienia. Rozumiem, że wchodzą tutaj kwestie finansowe, ale mimo to czuję lekkie ukłucie w serduszku, że nie udało się dodać rodzimej mowy do gry.
Kawał dobrego czarownika!
The Thaumaturge to mocny przedstawiciel średniej półki gamingowej. To dobry początek większego uniwersum (jeśli twórcy postanowią kontynuować historię), który w oryginalny sposób zahaczyło o XX-wieczną Polskę na progu walki o niepodległość. Narracyjnie wszystko się spina, a postacie są nieźle napisane. Sam Szulski to oryginalnie skonstruowana postać pełna sprzeczności, którą możemy poprowadzić na kilka różnych sposobów.
Tak, o ile The Thaumaturge wybija się dobrą historią, tak pozostałe aspekty znajdują się na przeciętnym poziomie. Dlatego propozycja Fool’s Theory sprawdzi się jako dobra przystawka pomiędzy innymi dużymi tytułami. Gorąco jednak liczę, że to uniwersum będzie się rozrastać, bo potencjał jest naprawdę spory – Warszawscy cudotwórcy mogą jeszcze sporo namieszać.