Kto skradnie serca widzów? Superman, będący początkiem nowego filmowego uniwersum DC, czy Fantastyczna Czwórka, będąca nadzieją na przywrócenie świetności MCU?
Wyobraź sobie, że stoisz w kinowym foyer. W jednej ręce popcorn, w drugiej cola, a przed tobą dwa plakaty. Z jednej strony spogląda na ciebie majestatyczna sylwetka Supermana – czerwony płaszcz trzepocze na wietrze, a w tle złociste promienie słońca symbolizują nowy początek. Z drugiej strony czwórka bohaterów, która stara się przekonać cię, że to właśnie oni są nową nadzieją Marvela. I tu rodzi się pytanie: kto zdobędzie twoje serce? Kto sprawi, że po wyjściu z sali powiesz: „To było to!”?
Bo przyznajmy szczerze – obie strony mają sporo do udowodnienia. Superman powraca nie tylko jako bohater, ale jako fundament świeżutkiego, dopiero co wylęgającego się filmowego uniwersum od Jamesa Gunna. Z kolei Fantastyczna Czwórka to nie tylko kolejna próba opowiedzenia tej samej historii – to desperacki apel Marvela: „Zaufaj nam jeszcze raz!”. A ty, drogi widzu, siedzisz między młotem a kowadłem, między Kryptonem a Strefą Negatywną, i czekasz na coś, co naprawdę poruszy twoje superbohaterskie serce.
Superman: nowy początek dla DC
Zacznijmy od człowieka ze stali. Clark Kent wraca na wielki ekran – tym razem nie jako część zakończonego już DCEU, ale jako filar odświeżonej wizji Jamesa Gunna. „Superman” ma być nie tylko nowym początkiem dla postaci, ale całego uniwersum. Twórca obiecał coś, co brzmi jak spełnienie marzeń każdego fana: powrót do klasyki, do tego optymizmu i heroizmu, który Superman zawsze reprezentował. Żadnych mrocznych grymasów, żadnych „zabijanie to czasem jedyna opcja”, żadnych dylematów moralnych rodem z Batmana. Ma być czysto, jasno, symbolicznie. Ma być nadzieja. W końcu S na jego piersi to nie litera, tylko symbol. A my, widzowie, naprawdę potrzebujemy dzisiaj bohaterów, którzy nie mają ciemnych tajemnic w szafie i nie są w połowie psychopatami 😉

Nowy Superman to również nieznany szerszej publiczności David Corenswet, aktor mający w sobie coś z młodego Christophera Reeve’a, a jednocześnie nowoczesność, która może przyciągnąć młodsze pokolenie. To nie będzie kolejna próba przerobienia Clarka na Batmana w pelerynie. Gunn zapowiada także obecność wielu innych bohaterów – będzie Guy Gardner jako Green Lantern, będzie Hawkgirl, będzie Mister Terrific. Ale, uwaga: to wciąż film o Supermanie. I jeśli wszystko pójdzie dobrze, może być jak „Iron Man” z 2008 – znowu początek czegoś wielkiego.
Tylko czy naprawdę wierzymy, że DC w końcu da radę?
Fantastyczna Czwórka: ostatnia nadzieja dla pierwszej rodziny Marvela?
Teraz spójrzmy na konkurencję. Fantastyczna Czwórka. Najpierw były wersje z 2005 i 2007 roku – uroczo tandetne, z Jessicą Albą i Chrisem Evansem przed erą Kapitana Ameryki. Potem to… coś z 2015 roku, o czym wszyscy woleliby zapomnieć (łącznie z aktorami). A teraz? Marvel Studios bierze sprawy w swoje ręce. I to nie byle jak – mamy gwiazdorską obsadę, estetykę retro sci-fi, plotki o stylu à la „Jetsonowie” spotykający „Kubricka”, i zapowiedź, że tym razem to naprawdę będzie najlepsza Fantastyczna Czwórka w historii.
I wiecie co? Jest szansa, że rzeczywiście będzie. Przeciwnik? Nie byle kto. To Galactus – Pożeracz Światów, międzygalaktyczny byt, który nie tylko zjada planety na śniadanie, ale też niesie ze sobą filozoficzne pytania o naturę istnienia. To potężny, epicki przeciwnik, który z miejsca nadaje całemu filmowi ciężaru i skali. Po raz pierwszy od czasów Thanosa MCU ma przed sobą naprawdę kosmiczne zagrożenie – i naprawdę ciekawą szansę na widowisko, które zapadnie w pamięć.

A Doktor Doom? Spokojnie, on też nadchodzi – ale nie teraz. Marvel trzyma go w zanadrzu, szykując już nową odsłonę Avengers. To mądry ruch. Doom zasługuje na wejście z pompą, a nie jako postać drugoplanowa w origin story. Ale to też znaczy, że ciężar całej opowieści musi unieść Reed Richards z rodziną – i jeżeli twórcy to zrobią dobrze, mogą znów rozbudzić w fanach Marvela prawdziwy entuzjazm. Ach, chciałbym wrócić do tych momentów, w których naprawdę jarałem się każdą nową produkcją Marvel Studios.
Kto ma większe szanse?
To trudne pytanie. Superman ma za sobą świeżość, reżysera z wizją i całą masę oczekiwań. Gunn pokazał, że umie robić filmy zarówno emocjonalne, jak i efektowne (wystarczy przypomnieć sobie jego „Strażników Galaktyki” albo „Peacemakera”). Nowe DCU ma zacząć od wysokiego C – i jeśli Superman się uda, kolejne filmy mogą tylko na tym zyskać.
Z drugiej strony, Fantastyczna Czwórka to karta przetargowa w dużo większej grze. Marvel ma problemy z utrzymaniem zainteresowania – zbyt dużo wątków, zbyt mało serca. Jeśli FF się uda, może to być restart emocjonalny dla całego MCU. A jak nie? No cóż, wtedy zostaje tylko modlić się o to, żeby nie schrzanili X-Menów.
Superman jest solistą, Fantastyczna Czwórka to kwartet. On reprezentuje porządek, spokój i nadzieję, oni – kontrolowany chaos i przygodę. On działa na Ziemi (choć pochodzi z innej planety), oni zwiedzają inne wymiary. Superman to mit, Fantastyczna Czwórka to science fiction z ludzką twarzą. Ostatecznie – wszystko zależy od nastroju widza. Chcesz się wzruszyć? Idź na Clarka. Chcesz się pośmiać i poczuć jak w latach 60. w kosmicznym laboratorium? Postaw na Reeda i spółkę.
A może… nie trzeba wybierać?
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że my, widzowie, jesteśmy w idealnej pozycji. Po latach narzekań, że wszystko wygląda tak samo, dostajemy dwa zupełnie różne podejścia do kina superbohaterskiego. Możemy wybierać, możemy porównywać, możemy się ekscytować. A może – i na to liczę najbardziej – możemy znowu się zakochać w tych historiach.
Bo przecież nie chodzi o to, kto ma większy budżet, kto lepszą obsadę, kto bardziej rozbudowany świat. Chodzi o to, kto poruszy w nas coś autentycznego. Kto przypomni nam, dlaczego w ogóle zaczęliśmy chodzić na te filmy. Czy to przez faceta, który może wznieść się ponad chmury i uratować cały świat z uśmiechem na twarzy. Czy przez drużynę niedopasowanych geniuszy, którzy przez swoje błędy stali się bohaterami.
Co na to kultura?
Warto spojrzeć też szerzej. Superbohaterowie nie żyją w próżni. To, co dzieje się z Supermanem czy Fantastyczną Czwórką, odbija nasze potrzeby. W czasach niepewności szukamy prostych opowieści o dobru i złu. Szukamy wzorów. A jednocześnie jesteśmy bardziej świadomi, bardziej wymagający. Nie chcemy tylko fajerwerków – chcemy emocji. Dajmy tu na przykład ostatni film F1 – prosty jak budowa cepa, ale ileż w nim było emocji!
Dlatego sukces nowego Supermana będzie zależał nie tylko od CGI i choreografii walk, ale od tego, czy Clark Kent jako człowiek będzie wiarygodny. Czy uwierzymy, że naprawdę chce być dobry w świecie, który często nie wie, czym to dobro właściwie jest.
A Fantastyczna Czwórka? Tam kluczowa będzie chemia. Nie efekty, nie fabuła, ale to, czy poczujemy się częścią tej dziwnej rodziny, która stanie przed prawdopodobnie największym wyzwaniem swojego życia.
Ależ mamy fajny miesiąc w kinie!
Więc wróćmy do tego kinowego foyer. Masz popcorn, masz colę, masz dwa plakaty. I masz wybór. Niezależnie od tego, czy jesteś team DC, czy team Marvel – pamiętaj, że obie strony chcą cię przekonać do tego samego: że warto znów kochać kino superbohaterskie. Na szczęście dylemat jest tu tak naprawdę tylko teoretyczny, bowiem oba filmy – ze względu na różne daty premier – nie stają ze sobą w bezpośredniej walce o widza. Bez problemu będziemy mogli więc rozkoszować się w kinie zarówno przygodami Supermana, jak i Fantastycznej Czwórki.