W drugim tomie Rogue Sun: Hellbent powracamy do świata Dylana Siegela, nastolatka, który zamiast zwyczajnych problemów wieku dojrzewania musi zmagać się z dziedzictwem ojca i mocą, jaka na niego spadła. To wciąż historia młodego bohatera uczącego się odpowiedzialności, ale tym razem autorzy serwują nam mroczniejszy klimat i stawkę wyższą niż dotychczas. Już po kilku stronach widać, że nie jest to tylko powtórka z pierwszego tomu, lecz próba podniesienia poprzeczki i rozwinięcia całej opowieści.
Mroczniejszy ton i nowy przeciwnik
Tom drugi z podtytułem Hellbent obejmuje zeszyty #7–12 i już od początku nadaje całości bardziej mroczny ton. Dylan musi zmierzyć się z konsekwencjami odkryć z tomu pierwszego, a zarazem skonfrontować się z nowym przeciwnikiem, Hellbentem, którego bezwzględność i osobista motywacja czynią go groźnym kontrapunktem dla młodego bohatera. Od razu widać, że Ryan Parrott nie zamierza ograniczać się do typowej opowieści o „dorastaniu w pelerynie”, lecz stopniowo rozbudowuje mitologię całej serii. Zyskujemy więcej informacji o Sun Stone i pokoleniowej historii Rogue Sun, a więc o tym, że Dylan wcale nie jest pierwszym i jedynym nosicielem tej mocy.

Relacje rodzinne jako serce historii
To, co najmocniej wybija się w tym tomie, to relacje między postaciami. Najważniejsza pozostaje więź z ojcem, której tak naprawdę już nie ma, a która mimo wszystko determinuje każdy krok Dylana. Konflikt z pamięcią i dziedzictwem Marcusa, a zarazem próba pogodzenia się z faktem, że ojciec miał wiele tajemnic, nadają całości emocjonalnego ciężaru. Do tego dochodzą napięcia w rodzinie Bellów, którzy raz pełnią rolę przewodników, a raz przeszkód. Dzięki temu czytelnik widzi, że superbohaterskie życie to nie tylko walka z demonami, ale też codzienne zmaganie się z bliskimi i z samym sobą.
Sam Dylan nie jest bohaterem łatwym do polubienia. Jego buntowniczość i brak cierpliwości bywają męczące, ale to właśnie dzięki temu seria staje się bardziej autentyczna. Widać, że to chłopak, który jeszcze nie dorósł do swojej roli, ale zmuszany jest przez okoliczności do podejmowania coraz trudniejszych decyzji. Starcia z Hellbentem są tu nie tylko efektowną sekwencją akcji, lecz także katalizatorem przemiany głównego bohatera.

Wizualna siła komiksu
Jeśli chodzi o warstwę wizualną, Abel utrzymuje wysoki poziom, który znamy z poprzedniego tomu. Jego rysunki są dynamiczne, świetnie oddają zarówno ekspresję bohaterów, jak i brutalność walk. Kolory Chrisa O’Hallorana wzmacniają kontrasty – ogniste pomarańcze i czerwienie mocy Rogue Sun zestawione są z chłodnymi, niemal gotyckimi tonami scen nadprzyrodzonych. Dzięki temu album nie tylko opowiada historię, ale też buduje nastrój, który idealnie koresponduje z fabułą.
Co ciekawe, jeden z zeszytów został zaprojektowany na wzór gry paragrafowej, gdzie czytelnik musi „przeskakiwać” między stronami, co daje poczucie nietypowej interakcji. W pojedynczym numerze sprawdza się to znakomicie, choć w zbiorczym wydaniu może budzić mieszane uczucia. Nie da się jednak odmówić Parrottowi odwagi w sięganiu po takie rozwiązania.
Sprawdź też: Radiant Black. Tom 1 i 2 – recenzje komiksów – Gdy kosmiczna moc wpada w ręce przeciętnego obywatela

Dla kogo jest Hellbent?
Pod względem tempa akcja nadal rozwija się powoli, co dla niektórych odbiorców może być wadą. Autor stopniowo odkrywa większe tajemnice, zamiast od razu podać odpowiedzi na tacy. Jednak dla cierpliwych czytelników to właśnie buduje atmosferę i sprawia, że kolejne odsłony serii mają coraz większy ciężar.
Mimo to Hellbent to udana kontynuacja, która rozwija zarówno świat, jak i samego bohatera. Dostajemy historię o rodzinnych konfliktach, odpowiedzialności i dorastaniu w cieniu ojca, podaną w atrakcyjnej wizualnie formie. To komiks dla tych, którzy szukają w superbohaterskiej opowieści czegoś więcej niż efektownych pojedynków – znajdą tu dramat rodzinny, moralne wybory i mitologię, która z każdym tomem staje się coraz bogatsza.
Sprawdź też poprzednie tomy:
– Rogue Sun. Kataklizm. Tom 1 – recenzja komiksu – Kiedy szkolny tyran staje się superbohaterem