Koniec Spectre po raz pierwszy pozostawił los Jamesa Bonda pod kontrolą 007. W dylemacie między służbą a kobietą wybrał tą drugą – zasiadła obok agenta w srebrnym Aston Martinie i odjechali wspólnie w siną dal przy akompaniamencie słynnego utworu. Choć obraz zdawał się perfekcyjnie oszukiwać, niepewność dotycząca przyszłości błąkała się w myślach Bonda. Komu jak komu, ale akurat jemu o życiowych załamaniach nie trzeba przypominać. Symboliczne odejście ze służby miało również zakończyć erę Daniela Craiga, zmęczonego garniturem i Walterem PPK. Przebąkiwana od trzech filmów przeszłość musiała w końcu dogonić obu panów, a Nie czas umierać to finalne rozliczenie z obecnym wydaniem agenta Jej Królewskiej Mości. Ostateczność nie tylko brzmi jak koniec świata, bo i staje się wyjątkowo krańcowa. Nikt nie patrzy już na sentymenty, brakuje chłodnych wyliczeń i kalkulacji – dotychczasowy Bond odchodzi, a z nim wszystko, co zbudowano przez ponad 15 lat.
Przed powrotem do ratowania świata, agentowi 007 będzie dane zanurzyć się w iluzji szczęśliwej przyszłości i obok Madeleine (Léa Seydoux), współdzielącej z nim troski i ułomności, pozwala patrzeć w nadchodzące dni o kolorach innych niż krwistoczerwony. Słoneczne Włochy, wyprasowane białe suknie i czyste beżowe garnitury odcinają się od tła, stopniowo znikającego w tylnej szybie samochodu. Dotychczasowe mniej lub bardziej przymusowe urlopy Bonda dobiegały końca przed czasem, te również nie skończą się spokojnym powrotem do pracy. Pośród gradu pocisków nieuchronnie przebijających mizerną osłonę, niezniszczalny agent zamiera w bezruchu. Jakby na chwilę odpuścił lata treningu i praktyk w skutecznym unicestwianiu każdego strzelającego w jego kierunku. Pragnienie czegoś dotąd niezaznanego wymaga opuszczenia gardy, odłożenia broni i oddaniu się egzystencji w świecie bez podziału na żywych i martwych. Ledwie moment, ułamek sekundy zwrócił Bonda na ścieżkę przemocy, jakby licencja na zabijanie na wieczność przyspawała się do nazwiska i wykrojonej muchy. Wyboru znowu brak, a dziś nie czas umierać, bo ciągle nie ma za kogo i w imię czego.
007 musi jeszcze raz wejść w skórę ratującego świat rycerza na białym koniu, zmierzyć się z posępnymi spojrzeniami rodziny, którą opuścił dla Madeleine. Starzy przyjaciele ruszyli wraz z pędzącym światem, Bondowi zostaje jedynie gonić peleton, ścigający kolejnego uciekiniera – Lyutsifera Safina (Rami Malek), kreującego się na najgorszego ze złych arcymistrzów zbrodni. W czasie jazdy wracają kolejne demony, pojawiają się świeże twarze (choćby Lashana Lynch jako Nomi, agentka 00) – wszystko babrze się w podobnym bagienku relacji, intryg i sekretów przeplatanych efektowną akcją. W końcu oglądamy film o Jamesie Bondzie, formuła pozostała niezmieniona od 24 filmów. To jednak pożegnanie, z emocjami, które nie towarzyszyły jeszcze żadnemu odtwórcy. Wynika to z całej craigowskiej serii, połączonej jednolitą fabułą, powracającymi postaciami i wątkami, tworząc jakby osobne uniwersum. Zanegowanie epizodyczności poprzednich odsłon szybko wyjawiło swoje wady i zalety, które przeglądają się również w najnowszym filmie.
Rozwój Bonda od czasów Casino Royale przebiegał miarowo i koherentnie. Sam Mendes, reżyserujący Spectre i Skyfall przez dołożenie do równania całej szpiegowskiej „rodziny”, M, Q czy Moneypenny, wyposażył widzów w przywiązanie do postaci. Czy tego chcieliśmy, czy nie, związaliśmy się z Bondem emocjonalnie. Pozwolę sobie na analogię z równie znanym, choć młodszym uniwersum MCU – jeśli kolejni Avengers byliby po prostu ratowaniem świata przed zagrożeniem z kosmosu przez grupę ulubionych postaci, seria nie byłaby aż tak oddziałująca na popkulturę ani nie byłaby uniwersum. Wyważanie nowości z elementami wiążącymi kolejne filmy w superbohaterskiej rzeczywistości często się nie udaje, stąd wielu produkcji nie da określić się inaczej niż „przyzwoite marvelki”. Same w sobie nie prezentują się nawet jak satysfakcjonujące filmy akcji, ich istnienie warunkowane jest wyłącznie przez kolejne wydarzenia w fabule ogółu. Udzieliło się to również Bondowi, który w swojej formie egzystował przecież tak krótko. Być może oczekiwała tego publiczność albo na zespole scenarzystów spoczywała powinność domknięcia wątków wracających pamięcią do 2006 roku. Bez względu na powody, Nie czas umierać to przede wszystkim film z serii i w takim kontekście odbiera się go najpełniej.
Pierwszą i jedyną przysługą, którą obdarowali Bonda scenarzyści, jest podporządkowanie filmu jego rozterkom. W takim wypadku przynajmniej część postaci ma bardzo redundantne obowiązki, zwracające fabułę ku zakończeniu serii. Wprowadzenie choćby bohaterki Any de Armas – Palomy, agentki pomagającej 007, wnoszącej powiew świeżości akurat, gdy dwu-i-półgodzinny seans zaczyna nużyć, ubogaca zaledwie jedną sekwencję. Nie czas umierać nie otwiera kolejnych drzwi, tylko zamyka wyłącznie stare. Niedźwiedzią przysługą zostawioną przez wspomnianego wcześniej Mendesa okazały się postaci ze Spectre¸ z Madeleine na czele. Brak chemii między nią a Bondem przy usilnych próbach głębszego zespolenia romansu nie rezonuje odpowiednio. Szkoda, ponieważ Seydoux na pewno ma możliwości do zagrania bohaterki pokroju Vesper z Casino Royale. Podobna przeciętność dotyka Ramiego Maleka jako Safina, figury bez wyrazu, zagranej za pomocą minimalnych (a przez co nijakich) środków aktorskich. Jakkolwiek realizacyjne wypolerowanie filmu wysokobudżetowego, dzięki któremu sekwencje walk i pościgów wychodzą naprzeciw oczekiwaniu najlepszej możliwej rozrywki, niespójności w konstrukcji świata muszą doskwierać pod nadmiarem fabuły.
Najnowszy Bond to jednak inny przypadek. Pomimo wszystkich błędów, będących najczęściej wypadkową wyborów poprzednich filmów serii, Nie czas umierać satysfakcjonująco zamyka rozdział craigowski. Sam aktor, odchodzący na własnych warunkach, zszedł ze sceny niepokonany. Pozwolono mu uwypuklić złamanie swojego bohatera, rozdartego między żądzami a powinnościami, zastanym a oczekiwanym. Od zawsze cechująca Bonda elegancja przebija nawet wśród walk przejętych przez chaos, a widocznie nie najmłodszy Craig dalej umie zaskoczyć przy mieszaniu powagi z charakterystycznym humorem. Fizycznie wymagająca rola nigdy nie pasowała do niego lepiej niż właśnie w tym momencie. Oglądanie go na końcu drogi zdecydowanie przywróciło pamięć o najlepszych momentach serii, oddając Craigowi z nawiązką za krytykę, która spadła na niego jeszcze zanim wkroczył na plan filmowy w 2005 roku.
Pożegnanie to czas wzruszeń, którego nikt chyba nie spodziewał się po 007. W Nie czas umierać pojawiają się sceny, które w erze Rogera Moore’a byłyby nie do pomyślenia. Jednak splatają się one z Bondem i jego wyraźnymi jak nigdy dotąd wadami, o których opowiada się nie tylko ze śmiercionośną powagą. W długim, acz nieodczuwalnym metrażu chowa się wiele konwencji, które samoświadomością próbują przełamywać współcześnie niewygodną patynę ostałą z lat 60. Nawet mimo tego, śmiech odpowiednio kontrastuje powagę emocji kumulujących się w ostatnim akcie. Być może to właśnie one wybiły Nie czas umierać ponad słabość elementów, z klasą wieńcząc 15 lat różnorakiej, ale fascynującej odsłony niemal 60-letniej tradycji.
Otwierająca sekwencja filmu rozgrywa się w słonecznych Włoszech. Bond i Madeline znajdują swoje miejsce na Ziemi – po raz pierwszy wspólnie mogą myśleć o przyszłości bez zmartwień o wczoraj. Widowisko Fukunagi w swoich najlepszych momentach umie przekazać to niezmywalne brzemię, które wiązało się dotąd z samym agentem. Bondowi potrzeba resetu, otwarcia z nową siłą i pomysłami. Ostatnia odsłona tej serii niczym włoska ucieczka 007 – zadumą nad tym, co stanie się zaraz. Świadomość końca opowiada o przygotowaniach na nadchodzące pożegnanie. Egzekucję przeprowadzono, jak przystało na Bonda, z klasą.
Sprawdź też: Czas rozliczeń. „Nie czas umierać” – recenzja filmu
GraPodPada.pl to miejsce, gdzie przy jednym stole siedzą konsolowcy, pecetowcy, komiksiarze, serialomaniacy i filmomaniacy. Tworzymy społeczność dla wyjadaczy, jak i niedzielnych graczy, czytaczy i oglądaczy. Jesteśmy tutaj po to, aby podzielić się z Tobą naszymi przemyśleniami, ale również, aby pokazać Ci, że każda opinia ma znaczenie, a wszyscy patrzymy na współczesną popkulturę kompletnie inaczej. Zostań z nami i przekonaj się, że grapodpada.pl to miejsce dla każdego gracza.
Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl
Cookie | Duration | Description |
---|---|---|
cookielawinfo-checkbox-analytics | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Analytics". |
cookielawinfo-checkbox-functional | 11 months | The cookie is set by GDPR cookie consent to record the user consent for the cookies in the category "Functional". |
cookielawinfo-checkbox-necessary | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookies is used to store the user consent for the cookies in the category "Necessary". |
cookielawinfo-checkbox-others | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Other. |
cookielawinfo-checkbox-performance | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Performance". |
viewed_cookie_policy | 11 months | The cookie is set by the GDPR Cookie Consent plugin and is used to store whether or not user has consented to the use of cookies. It does not store any personal data. |