A droga wiedzie w przód i w przód… Moje spotkania z Władcą Pierścieni

UDOSTĘPNIJ

Myślę, że każdy, kto w mniejszym lub większym stopniu ma do czynienia z szeroko pojętą popkulturą, prędzej czy później znajdzie jedno uniwersum, jeden świat, który tak go pochłonie,  że zatrzyma się w nim już na stałe. Ja swoją przygodę zaczynałem z Gwiezdnymi Wojnami, na chwilę zatrzymując się również przy Wiedźminie oraz Assassin’s Creed. Swoje miejsce odnalazłem jednak dopiero po kilku latach, w świecie wykreowanym przez J.R.R. Tolkiena. Ze względu na to, że 2 września bieżącego roku mija pięćdziesiąt lat od jego śmierci, postanowiłem podzielić się tym, jak na przestrzeni lat zagłębiałem się w Śródziemiu.

Niepozorne spotkanie z Hobbitem

Pierwsze spotkanie (choć nie byłem jeszcze tego świadom) nastąpiło, podobnie jak w przypadku moich rówieśników w szkole podstawowej. Jedną z lektur był bowiem Hobbit. Wtedy była to dla mnie zwykła książka, choć ze względu na dużo elementów fantastycznych przemawiała do mnie bardziej niż pozostałe pozycje, które musiałem przeczytać. Spodobała mi się ona jednak w takim stopniu, że mimo pójścia dalej z tokiem nauczania wracałem do niej średnio raz do roku. Jednakże nie wiedziałem jeszcze, że za tym niepozornym tomem kryje się ogromny świat z rozbudowaną mitologią. Przez kolejne kilka lat egzystowałem więc w słodkiej niewiedzy, dopóki do kin nie trafił pewien film. Było to Pustkowie Smauga, co może niektórych zadziwić. Sam już nie pamiętam, jak do tego doszło (żyłem chyba pod kamieniem), ale premiera pierwszej odsłony trylogii – Niezwykłej Podróży – ominęła mnie szerokim łukiem. Pamiętam jak podczas szkolnej wycieczki, po zwiedzeniu poznańskiej starówki udaliśmy się do kina na drugą część przygód kompanii Thorina. Znając bardzo dobrze treść książkowego pierwowzoru, wyłapywałem miejsca, w których ekipa scenarzystów dała upust swojej twórczej inwencji, jednak nie przeszkadzało mi to w cieszeniu się seansem. Muszę tu zaznaczyć, że utwór wieńczący ten film, czyli I see fire w wykonaniu Eda Sheerana, wzruszył mnie wtedy bardzo mocno i robi to za każdym razem, gdy decyduje się na ponowne obejrzenie trylogii.

Władca Pierścieni w języku Szekspira

Od pierwszego seansu Pustkowia Smauga Śródziemie mocno wyryło się w mojej pamięci, choć nie było to na tyle mocne, by zająć naczelne miejsce wśród moich zainteresowań. Podczas trzech lat nauki w gimnazjum brałem udział w wielu konkursach,a jako nagrodę w niektórych z nich mogłem wybrać tomy, nieprzekraczające pewnej ceny. Muszę się w tym miejscu przyznać, że pierwszym dziełem, które wybrałem, było Ostatnie życzenie Andrzeja Sapkowskiego, jednakże na dzieła Tolkiena miał jeszcze nadjeść czas. Gdy kończąc gimnazjum, znów stanąłem przed trudnym wyborem, zdecydowałem się na dwa kolejne tomy spod pióra polskiego mistrza fantastyki (Miecz Przeznaczenia i Krew Elfów), jednak trzecim dziełem, które wskazałem, był Władca Pierścieni. Co więcej, było to wydanie w języku Szekspira, przez co nie musiałem zastanawiać się między tłumaczeniami. Myślę, że za tą decyzją stała lektura dwóch książek, które w międzyczasie pojawiły się na mojej półce, czyli Znaleźć Boga w Hobbicie Jima Ware’a oraz Tolkien. Niezwykła biografia twórcy Śródziemia Colina Durieza. Obie wywołały we mnie głębsze zainteresowanie postacią pisarza oraz jego twórczością, a wraz z jubileuszową edycją Władcy roznieciły we mnie iskierkę odpowiadającą za chęć czytania (i kupowania) papierowych książek, zwłaszcza tych dotyczących angielskiego profesora i jego dzieł.

Odłożony na bok, ale na zawsze w sercu

Niestety przez nawał nauki oraz innych zajęć Władca Pierścieni odszedł na dalszy plan. Świadczy o tym fakt, że przez trzy lata zdołałem przebrnąć zaledwie przez prolog i pierwsze sto stron.  W tym czasie jednak, napotykając w odmętach internetu memy związane ze Śródziemiem, starałem się przy pomocy fandomowych stron poszerzyć swoją wiedzę i lepiej ją zrozumieć. Przed maturą jednak, korzystając z nadmiaru czasu z powodu pewnej zarazy szalejącej po świecie, zdecydowałem się na obejrzenie trylogii filmów w reżyserii Petera Jacksona, lecz tej starszej i bardziej kultowej. Punktem kulminacyjnym był mój egzamin maturalny z języka polskiego, gdyż na rozprawce zdecydowałem się odwołać do Hobbita oraz Władcy Pierścieni. Właściwie to przedstawiłem wtedy Jedyny Pierścień, będący źródłem zła i grzechu w Śródziemiu jako elementu fantastycznego, wpływającego na przesłanie utworu. Czas pokazał, że po paru latach miałem do tegoż tematu powrócić. Po maturze nie miałem już innych przeszkód, więc w końcu zabrałem się za lekturę kultowego tomu, asekurując się od czasu do czasu słownikiem. Zaskoczeniem była ilość wątków, które zostały pominięte w adaptacjach, a które w większości niczym nie ustępowały pozostałym. W ten sposób zaczęła się właściwa faza mojego zainteresowania dziełami Mistrza.

Nowe natchnienie i zanurzenie w teologię u Tolkiena

Niedługo potem w mojej rodzinnej parafii pojawił się nowy ksiądz – Dawid Wojdowski. W rzekach nie upłynęło za dużo wody, gdy okazało się, że Śródziemie nie jest mu obce. Myślę, że był i nadal jest zafascynowany dziełami angielskiego pisarza tak samo, a nawet bardziej niż ja. W naszych rozmowach często schodziliśmy na tematy związane z Tolkieniem, a niektóre przemyślenia na temat jego dzieł bywały nader interesujące. W ten sposób w moje ręce trafiła Teologia Tolkiena, dzieło polskiego księdza Stanisława Adamiaka, która była jednym z punktów zwrotnych w tej historii. Również moje podróże na studia co jakiś czas były wieńczone nabyciem kolejnej książki związanej z Tolkienem. W ten sposób obok Władcy Pierścieni pojawił się Silmarilion, Niedokończone Opowieści Śródziemia i Numenoru, a także egzemplarz Hobbita. We wcześniej wspomnianej pozycji z naszego rodzimego podwórka znajdowałem wiele odniesień i krótkich cytatów z Listów. Na początku jednak nie wiedziałem, czego w ogóle dotyczy ta książka, jednak po krótkich poszukiwaniach informacji w Internecie przekonałem się, że gdy zechcę lepiej zrozumieć zamysł Tolkiena, będzie ona niemalże obowiązkowym tomem. Mimo że w tamtym czasie była to pozycja trudno dostępna na rynku, to okazało się, że pewna księgarnia (paradoksalnie nosząca imię Szarego Pielgrzyma) ma ją w swoich magazynach, więc po krótkim czasie Listy pojawiły się na mojej półce wraz z Wielkimi Opowieściami. O tym, które tytuły są tak określane, wspominałem już w jednej z recenzji mojego autorstwa.

Sprawdź też: Historii Śródziemia część kolejna. Księga Zaginionych opowieści. Tom II ¬– Recenzja książki

Kolejna wspaniała osoba na mojej drodze

Kolejny rok spędziłem, dzieląc czas między naukę na nowym kierunku studiów oraz czytanie tolkienowskich książek. Nadeszło jednak lato 2022 roku. Na horyzoncie pojawiła się premiera serialu od Amazon Studio, na którą z jednej strony czekałem, ale z drugiej strony obawiałem się, biorąc pod uwagę adaptacje kultowych książek z ostatnich lat. Wyszedłem wtedy z inicjatywą zrecenzowania wszystkich sześciu adaptacji, których reżyserem był Peter Jackson. Przy okazji było to dobre usprawiedliwienie dla kolejnego seansu tychże filmów. Jak każdy inny tekst, moje recenzje musiały trafić do zespołu zajmującego się korektą na naszym portalu. Zajmował się nimi Mateusz Zelek, kolejny wspaniały człowiek, którego spotkałem na swojej drodze, jak nietrudno się domyślić, również tolkienowski fanatyk. Drobne sugestie i porady szybko przerodziły się w rozmowy i drobne dyskusje dotyczące Śródziemia oraz wiary. Za każdym razem, gdy na rynku pojawia się nowa pozycja związana z naszym ulubionym uniwersum, próbujemy kusić się nawzajem, aby ją sprawdzić i jak dotąd, co najmniej jeden z nas ulega.

Co mnie łączy z Tolkieniem?

Rok temu, 2 września 2022 roku premierę miały Pierścienie Władzy – serial, który trudno nazwać adaptacją dzieł Tolkiena, a co najwyżej dziełem luźno na nich bazowanym. Choć na początku starałem dać się tej produkcji szansę, czemu dałem wyraz w mojej recenzji, tak z perspektywy czasu  i kolejnych przeczytanych książek rozumiałem, jak mało z duchem Śródziemia miała ona wspólnego. O jakie książki chodzi? Na przestrzeni kilku miesięcy Wydawnictwo Zysk wypuściło polskie przekłady obu tomów Księgi Zaginionych Opowieści oraz Natury Śródziemia. Dzięki nim coraz lepiej mogłem rozumieć zamysł Tolkiena podczas tworzenia jego największych dzieł, również pod względem teologicznym oraz metafizycznym. Tłumaczem Natury jest Ryszard Derdziński, jeden z największych polskich tolkienistów, jednocześnie zajmujący się badaniem genealogii Profesora. Choć nie miałem szansy spotkać go na żywo, to od premiery wspomnianej książki zdarza się czasami porozmawiać z nim na różnych mediach społecznościowych. Dzięki jednemu z materiałów na jego kanale dowiedziałem się, że z moim ulubionym autorem dzielę patrona, przyjętego podczas bierzmowania – świętego Filipa Nereusza. Ten fakt sprawił, że po czułem się w pewnym sensie jeszcze mocniej przywiązany do Tolkiena oraz jego dzieł.

Nowe wyzwanie i pisarski przełom

Kolejny przełom nastąpił niedługo później, za sprawą wcześniej już wspomnianego księdza. Podczas jednej z rozmów przy kawie pojawił się pomysł, by z okazji tegorocznego Dnia Czytania Tolkiena zorganizować obchody, na które mogłyby przybyć osoby równie mocno zainteresowane twórczością pisarza. Na tę okazję musiałem przygotować prelekcję na temat chrześcijańskiego miłosierdzia i litości w literaturze tolkienowskiej. Było to chyba jedno z największych wyzwań, które napotkałem na swojej drodze, gdyż nigdy wcześniej nie musiałem pisać tak długich tekstów, ani tak dogłębnie analizować twórczości Tolkiena. Przez około tydzień siedziałem więc wieczorami obłożony ulubionymi książkami, doczytując potrzebne fragmenty. Potem w głowie pojawił się kolejny pomysł i jeszcze kilka innych. W pewnym sensie to doświadczenie rozpaliło we mnie pisarski zapał oraz otwarło w głowie kolejne szufladki z pomysłami. 

A droga wiedzie w przód i przód

Pomysł na tytuł oraz ogólny klimat tego tekstu narodził się w mojej ogłowie podczas wielokrotnego odsłuchiwania przepięknej aranżacji w wykonaniu Marcina ‘Baltazara’ Gąbki, wykonującego autorski przekład utworu, który podśpiewywał Bilbo, na dobre opuszczając Bag End. Jak niektórzy mogą wiedzieć, w miesiącach nadciągających po publikacji na półkach polskich księgarni mają ukazać się kolejne pozycje związane z Tolkienem, każda niemniej ciekawa od poprzedniej. Zapewne każdą z nich będę starał się wcześniej lub później zdobyć i przestudiować jej zawartość. Jednocześnie jednak mam w planach nadrobić czytelnicze zaległości, stojące na mojej półce, jak na przykład Silmarilion, którego lekturę skończyłem niedawno, w dniu moich 22. urodzin. Moim marzeniem jest także napisanie recenzji każdego z tych dzieł dla Grapodpada.pl, jednak czy to się uda, pokaże tylko czas. Podczas swojej przygody w fandomie (która nadal trwa) poznałem także wielu ludzi, czy to w grupach  na Facebooku, czy też na Twitterze, bądź Instagramie, z którymi mogę dzielić się swoimi spostrzeżeniami i przemyśleniami. Również spośród grona bliższych znajomych pociągnąłem za sobą niektóre osoby, by zagłębić się razem w Śródziemiu. Zdarza się też, że niektórzy z nich pod wpływem moich tekstów tworzą memy związane sytuacjami, o których wspominam np. ogromnym kotem Tevildo jako protoplastą Saurona. Bez oporów przyznaję, że bez Władcy Pierścieni nie byłbym takim człowiekiem, jakim jestem obecnie. Z każdą poznaną książką, poznawałem również siebie. Nieco podobnie rzecz się ma z pisanymi tekstami (pomiędzy prelekcją a momentem pisania powyższego tekstu powstała wersja robocza kolejnego, jeszcze dłuższego). Pisząc je, lepiej poznawałem teologiczne aspekty, których poszukiwałem w dziełach Tolkiena, a w przyszłości mogą się nawet ukazać drukiem.