Przyznam, że słuchając wywiadów z odtwórczynią roli Śnieżki, byłam dość sceptycznie nastawiona i bałam się, że seans będzie zawodem, tak jak to miało miejsce w przypadku Małej Syrenki. W końcu zapowiedziano redefinicję klasycznej baśni na podstawie twórczości Braci Grimm, plus stwierdzono, że relacja z Księciem była przestarzałym banałem. Czy moje czarne wizje potwierdziły się?
Klasyka dzieciństwa z przedwojennym dubbingiem
Poprzeczka była zawieszona bardzo wysoko. Królewnę Śnieżkę miałam na VHS w genialnym, przedwojennym dubbingu, w którym głosu użyczyły takie filmowe znamienitości jak Aleksander Żabczyński, Maria Modzelewska, Leokadia Pancewiczowa czy założyciel teatru Ateneum Stefan Jaracz. Archaiczny język nadawał całej historii dodatkowej szczypty magii. Dialogi i historię znałam na pamięć i za każdym razem tak samo mocno przeżywałam podstępną intrygę Złej Królowej.Jak wiecie, moje relacje z disneyowskimi live action są skomplikowane. Czasami jestem oczarowana, jak to było w przypadku Pięknej i Bestii czy Alladyna, innym razem – tak jak przy Mulan czy Małej Syrence – zniesmaczona.
Na seans szłam bez oczekiwań, za to z negatywnym nastawieniem. I może taka postawa pozwoliła mi bez emocji ocenić film. I się nim szczerze zachwycić.
Znana historia, którą opowiedziano na nowo z szacunkiem do pierwowzoru

Twórcy obiecywali opowiedzenie dobrze nam znanej historii na nowo. Zmiany dostajemy już na samym początku, etapie etymologii imienia naszej księżniczki. W baśni i późniejszej ekranizacji Disneya bohaterka zawdzięczała imię Śnieżka swojej porcelanowej wręcz, bladej karnacji, białej jak śnieg. Tutaj ten aspekt przemilczano, skupiając się na śnieżnej nocy, w którą na świat przyszła nasza długo oczekiwana protagonistka.
Po wstępie mogliśmy zobaczyć migawki z dzieciństwa królewny (Rachel Zegler). Otrzymaliśmy generyczną scenę, w której tłum barwnych mieszkańców miasta śpiewa i tańczy razem. Widzieliśmy to już w Małej Syrence, motyw ten był w Roszpunce. Moim zdaniem nie wnosi to absolutnie nic do fabuły, nie można zobaczyć charakterystycznych postaci, tak jak to miało miejsce w Pięknej i Bestii. Po celebracji przypominającej Midsomer dowiadujemy się, w jaki sposób biedne dziewczę dostało się pod opiekę złowrogiej macochy (Gal Gadot). Antagonistka została bardzo dobrze i ciekawie sportretowana, wpasowywała się idealnie w rysunkowy pierwowzór z 1937 roku. Gadot bardzo świadomie prowadzi swoją postać, jest zabawna, momentami delikatnie przerysowana i zła do szpiku kości. Sceny ze zwierciadłem odwzorowano 1 do 1. Aktorka wygląda zjawiskowo i gdyby nie uzasadnienie fabularne, nie musiałaby się tak obsesyjnie martwić o swoją urodę.
Kochani mamy nową, wspaniałą Śnieżkę

Partnerująca jej eteryczna Zegler poradziła sobie jeszcze lepiej, ona nie gra Śnieżki, ona nią jest. Jedynym mankamentem jest momentami jej mimika, gdy otwiera usta bądź wysuwa szczękę, grymasy te przypominają manierę Kristen Stewart czy Kiery Knightley. Poza tym aktorka została dobrana idealnie. Jej fryzura, czerwone usteczka, postawa i szaty są uosobieniem delikatnej bohaterki. Ubolewałam jedynie nad tym, że nie otrzymaliśmy ikonicznej sceny sprzątania domu krasnoludków w akompaniamencie zwierząt. No ale nie można mieć wszystkiego.
Śnieżka, jak poprzednie księżniczki, dokonuje emancypacji. Widząc kondycję, w jakiej znalazło się jej ukochane królestwo, postanawia odnaleźć bojowników ruchu oporu, by przyłączając się do nich i móc odszukać ojca, który postawi kres poczynaniom Złej Królowej. Nowa wersja królewny nie potrzebuje być uratowana przez księcia na białym koniu. To ona dba o innych, uratowała z opresji Jonathana, jednego z wojaków, którzy walczą ku chwale dawnego króla. Młodzi, pozornie z dwóch różnych światów, na początku sobie dogryzają, uczą nawzajem o swoich wartościach, by ostatecznie się w sobie zakochać. Czuć między nimi tę chemię. Pierwsza miłość będzie drugim planem walki o ideały i stawianiu czoła przeciwnościom. Bohaterowie pokazują, jak ważna jest wiara w słuszną sprawę i wsparcie najbliższych niezależnie od sytuacji. Uwypuklają również znaczenie przyjaźni i działania zespołowego.

Wiele kontrowersji wzbudziły krasnoludki stworzone przez CGI. Wzorowane na kreskówkowych pierwowzorach wyglądały dość przerażająco ze swoimi nieproporcjonalnie dużymi do ciała głowami. Szkoda, że nie zastąpiono ich po prostu aktorami, wyszłoby to naturalnie, a nie karykaturalnie. Pomimo swej aparycji są one przeurocze, a ich dialogi rozśmieszą zarówno dzieci jak i dorosłych. Bawiłam się wybornie, obserwując wygłupy i ich absurdalne kłótnie. Postać Gburka podbiła moje serce, nie wiem, czy nie jest jeszcze bardziej rozkoszny w swej zrzędliwości niż oryginał. Cieszę się również, że w bajce wybrzmiała nowa aranżacja znanej wszystkim piosenki Hej, ho.
Minusem filmu jest dość nierówne tempo, momentami miałam wrażenie, że został niepotrzebnie rozciągnięty. Głównymi zapychaczami stały się sztampowe piosenki, bardzo podobne do tych istniejących. Jedna z nich łudząco przypominała mi Into the unknown z Frozen 2. Na tle pozostałych utworów wyróżniało się za All is fair Złej Królowej, choreografia również puszczała oko do widza, momentami bowiem nasz zły charakter wił się w rytm muzyki niczym Lady Gaga (czy nawet Goha Magical).

Obsadzenie Marca Webba jako reżysera tego widowiska było strzałem w dziesiątkę. Obraz jest dopieszczony pod każdym kątem. Na uwagę zasługują przepiękne zdjęcia i dbałość o kadry i kontrastującą kolorystykę. Widz może zanurzyć się w wykreowanym baśniowym świecie, który rządzi się starymi zasadami, gdzie dobro zawsze zwycięża, a najważniejszym pięknem jest to noszone w sercu. Najnowsza ekranizacja oddaje hołd klasycznym bajkom i pielęgnuje zawarte w nich wartości i morał. Moje obawy co do ekranizacji okazały się całkowicie bezpodstawne. Najnowszy Disney to miód na serce.