Jak wiecie, uwielbiam symulatory. Kiedy zobaczyłam, że PlayWay wyda wkrótce Cinemaster: Cinema Simulator nie mogłam się doczekać, żeby w niego zagrać. Swego czasu potrafiłam być w jednym miesiącu na trzynastu seansach w kinie, więc jest to miejsce bliskie memu sercu. Zawsze chciałam przekonać się, jak to jest być po drugiej stronie. Czy tytuł umożliwił mi wejście w rolę pracownika kina? Zapraszam do lektury.
Fabuła? Nie, ale możesz nazwać kino
W teorii brzmi jak spełnienie marzeń każdego kinomaniaka: własne kino, własny repertuar, popcorn pod kontrolą, no i można wreszcie wyrzucić z sali tych, co rozmawiają w trakcie seansu. Cinemaster: Cinema Simulator miał potencjał, by stać się hitem wśród gier symulacyjnych, ale niestety… to bardziej maraton rozczarowań niż oscarowy przebój.

Nie ma żadnej narracji, wprowadzenia czy motywacji. Po prostu wybierasz nazwę dla swojej świątyni filmu – na przykład Zimny Popcorn albo Szum Projektora – i rzucają cię na głęboką wodę. Szybki samouczek pokazuje ci, jak działa system seansów, tablet i zapasy w lodówce, a potem zostajesz sam z obowiązkami, których nie powstydziłby się nawet pracownik miesiąca w Multikinie.
I tu zaczyna się zabawa. W sensie – frustracja. Zabawa pojawia się może później. Może.
Pierwszy dzień w pracy to była jazda bez trzymanki
Na początku twój przybytek wygląda dość pusto. Na start kupiłam trzy kartony, w których znalazły się paczki kukurydzy i butelki wody. Zaczynamy od rozładowania towaru. Tutaj trafiłam na pierwsze komplikacje. Sterowanie w grze jest dość upierdliwe, bo musimy klikać kilka razy, żeby coś zrobić. Za każdym razem musiałam otwierać drzwi lodówki, żeby dorzucić wody. Postanowiłam zostawić je otwarte i iść po kolejną zgrzewkę. Ta przyjemność kosztowała mnie 60$… tak, zanim zarobiłam, byłam już stratna i musiałam pokryć koszty serwisacji mojego (jak się okaże) największego wroga.

Gdy już udało mi się przetrwać wyładunek, musiałam wybrać pierwszy tytuł, który będzie wyświetlany, oraz dobrać godziny i daty projekcji. Zaczęłam od kina familijnego, zakładając, że wycieczki szkolne i osoby z dziećmi zwiększą moje przychody. Przyszedł więc czas na uprażenie kukurydzy i można zaczynać obsługiwać klientów. Zupełnie nie spodziewałam się tego, co mnie czeka, a była to istna Apokalipsa! Kolejka klientów była ogromna, tak samo jak i lista ich wymagań. Obsługa jednej osoby trwa dość długo, bo najpierw trzeba wydrukować bilet. Potem nałożyć odpowiedniej wielkości popcorn, nalać coca-colę w wybranym rozmiarze, często jeszcze wyjąć napój z LODÓWKI. W tym czasie klienci tupią nóżką, zdążyłam obsłużyć zaledwie kilka osób, gdy cała kolejna demonstracyjnie opuściła moje kino. Byłam tak zestresowana. Moje zmagania obserwował z boku narzeczony, który stwierdził, że pokaże mi, jak to się robi. No cóż, śmiechom i chichom nie było końca, bo poradził sobie podobnie do mnie. Szkoda, że proces obsługi nie jest prostszy i mniej czasochłonny.
Gdy praca was zestresuje, macie możliwość odreagowania, sprawiając sobie nowe ciuszki w pobliskim butiku (plusy pracy w galerii handlowej).
Żmudna droga od szarej dziury do czegoś, co przypomina kino
Z każdym poziomem odblokowujesz dekoracje, którymi możesz nieco upiększyć ten pusty koszmar, ale wszystko dzieje się bardzo powoli. Awansowanie zajmuje wieki, a każdy poziom daje jedynie drobne zmiany – nowy stolik, nowy plakat, nowy pracownik, który i tak nie ogarnia.

Tak, z czasem możesz zatrudniać ludzi do sprzątania i obsługi klientów, co trochę odciąża, ale… gra robi to w tak ślamazarny sposób, że zanim poczujesz ulgę, zdążysz znienawidzić wszystko, łącznie z lodówką, która się psuje, jeśli przez chwilę zostawisz ją otwartą. Bo wiadomo – sprzęt za miliony euro, ale klapka w stylu lodówki babci z PRL-u.
Ekonomia z sąsiedztwa i tablet z piekła rodem
Zapasów nie uzupełniasz magicznym teleportem ani dostawą z hurtowni. O nie! Zamawiasz je do… sklepu obok. Czyli siedzisz w kinie, klikasz w tablet i zamawiasz do sąsiedztwa. Dlaczego nie mogą tego po prostu donieść? Czy pracownicy tego świata są aż tak pasywnie-agresywni?

Do tego każda interakcja z klientem to walka o sekundy. Ich pasek cierpliwości topnieje szybciej niż lód w tej twojej pechowej lodówce, a gdy kolejka się wydłuży, zaczyna się jazda bez trzymanki. Zapasów nie starcza, tablet zawiesza się, a ty masz ochotę po prostu wyłączyć grę i pójść do prawdziwego kina. Nawet z tymi gadającymi w trzecim rzędzie czy dziećmi rzucającymi popcornem krzycząc Chicken Jockey.
Największy plus? HIDB
Jednym z ciekawszych pomysłów jest HIDB – parodia IMDb, dzięki której możesz sprawdzić, jakie filmy są aktualnie „na topie”. Jeśli dobrze dostosujesz repertuar, dostajesz premię do zarobków. Szkoda tylko, że to jedna z nielicznych mechanik, która naprawdę wymaga jakiejkolwiek strategii.
Grafika i dźwięk? A czy to w ogóle zostało dokończone?
Nie oszukujmy się – Cinemaster wygląda jak generyczny prosty symulator. Modele postaci są dziwnie plastikowe, bez detali, a otoczenie wygląda jak pustynia z paroma krzesłami. Całość sprawia wrażenie, jakby silnik gry zapomniał załadować tekstury. Jest to typowe dla wielu symulatorów, ale jak gameplay mi podpasuje, to nie zwracam aż tak na to uwagi.
Sprawdź także: Police Shootout – recenzja gry. Stój, bo strzelam!
Muzyka? A właściwie jej brak. Oprócz standardowych kliknięć i szmerów nie dzieje się praktycznie nic. Jedynym uśmiechem losu są zabawne nazwy filmów – pełne gier słownych i absurdalnych pomysłów – ale nawet tu czar pryska, gdy widzisz plakaty wygenerowane przez AI. Tak, dobrze przeczytałeś – sztuczna inteligencja tworzy obrazy, które wyglądają jak dzieła z Painta po dwóch kieliszkach.
Ostateczny werdykt
Po czterech godzinach gry miałam dość. I nie w stylu: „ale wspaniale, zrobię sobie przerwę”, tylko bardziej: „mam ochotę skasować to i posolić komputer”. Gra nie oferuje zbyt wiele, a to, co proponuje, przeciąga w nieskończoność. Grind jest męczący, a postęp zbyt wolny, by dawał satysfakcję.
Pomysł świetny, wykonanie niestety przypomina produkcję klasy B. Polecam jedynie na dużej promocji – i to tylko wtedy, gdy naprawdę kochasz symulatory. I lodówki!