Previous slide
Next slide

Challengers: drużyna marzeń – recenzja gry planszowej. Jak kaczka pokonała krakena

Budowanie talli to proces, który wymaga wielu przemyśleń i obliczeń, czy mamy zastąpić kartę w ręce inna tą właśnie przez nas dobraną. Doświadczenie jest tutaj kluczowym elementem. Bez niego niejednokrotnie nie jesteśmy w stanie podjąć odpowiedniej decyzji, co często kończy się naszą porażką. ak je więc zdobyć, jak nauczyć się grać w gry typu deck building? Tutaj wchodzi Challengers cały na biało. Gra idealna do nauki, a jednocześnie dająca sporo zabawy weteranom gatunku. Absurdalne postaci w jeszcze bardziej absurdalnych pojedynkach. Czy gumowa kaczuszka może pokonać krakena? Zapraszam do lektury.

A do czego służy gumowa kaczka?

W grze Challengers: drużyna marzeń będziemy brać udział w siedmiu pojedynkach. Po każdym mamy możliwość dobrać karty, które uzupełnią naszą talię i wzmocnić ją przed kolejnym starciem. Zasady standardowe jak na grę tego typu. Sama rozgrywka podzielona jest na dwie części. Pierwsza z nich to faza talii polega na zajęciu miejsca przy odpowiednim parku (co to park wyjaśnię za chwilę), następnie uzupełniamy swoją talię. Dobieramy pięć kart, z których zostawiamy sobie dwie lub jedną nową postać. To, ilu bohaterów zasili naszą ekipę, uzależnione jest od opisu planu turnieju, który precyzuje, gdzie siedzimy i z którego stosu będziemy ciągnąć nowe karty. Co rundę sprawdzamy, czy nie musimy zmienić parku, czyli planszy, przy której przyjdzie nam stoczyć pojedynek.

Następnym krokiem jest odrzucenie kart – jest to opcjonalne zagranie, które nowicjuszom może wydać się zbędne, a nawet szkodliwe, ponieważ po co odrzucać skoro dzięki większej ilości kart zyskamy przewagę. Niezupełnie tak to działa, ponieważ w Challengers bohaterowie, którzy zostali pokonani, lądują na ławce rezerwowej, a kiedy zabraknie nam miejsca, przegrywamy. To po pierwsze, a po drugie liczy się jakość karty, a nie ich liczebność, lepiej mieć dwie gumowe kaczuszki, które mają po siedem punktów mocy niż sześć różnych kart o sile dwa każdy.

Po fazie talli wchodzi się w fazę meczu, czyli w końcu przyjdzie nam przetestować naszych bohaterów. Walka w “drużynie marzeń” jest bardzo prosta – najpierw tasujemy karty i układamy zakryte przed sobą. Gracz, który ma żeton trofeum z wyższym numerem rundy, zaczyna, kładzie pierwszą kartę na planszy i tym sposobem przejmuje flagę. Zadaniem przeciwnika jest przechwycenie znacznika, co osiągnie, jeżeli suma mocy jego kart będzie większa od siły przeciwnika. Mecz można wygrać na dwa sposoby – brak kart, aby przejąć flagę lub, na ławce nie ma już miejsca, aby odłożyć kolejnego bohatera. Gracz, który wygra, zabiera żeton trofeum z numerem danej rundy, na którego odwrocie jest liczba zdobytych punktów – w Challengers nazwano je kibicami. Tak wygląda każda z siedmiu tur, po których następuje wielki finał, czyli pojedynek między dwójką graczy z największą liczbą kibiców.

Jest kolorowo – jest dobrze

Kolory, wszędobylskie kolory” to idealnie opisuje szatę graficzną. Challengers jest ładne, bajkowe, a gra się przyjemnie dzięki naprawdę ogromnej ilości żywych barw na kartach. Pudełko odrazu przyciąga uwagę Muszę jednak przyznać, że widziałem ładniejsze wykonania (w sensie artystycznym), ale “drużyna marzeń” rzuca się w oczy spośród całej mojej kolekcji. Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy, gdy widzę opakowanie gry, to plakat Strażników Galaktyki vol. 2. Dzieje się, jest tam dynamika, jest pewnego rodzaju kicz, który sprawia, że uśmiechamy się, patrząc na dinozaura, czarodzieja czy wspomnianą wielokrotnie w tym tekście gumową kaczuszkę.

Karty są wykonane w stylistyce komiksowej, a jak dobrze wiemy, taka grafika starzeje się znakomicie – patrz Warcraft 3. Postacie są wyraźne, nie ma przesady ani nadmiernej ilości elementów. Dobierasz psa? Na obrazku widzisz psa i tło, a nie abstrakcyjną definicję czworonożnej istoty, której interpretacja jest bliżej nikomu nieznana. Prostota w dobrym znaczeniu tego słowa, graficy nie wymyślają koła na nowo i chwała im za to.

Kaczka, kraken, hologram, glut – dziwna ta lista zakupów

Tak, dziwna ta lista, ale nie zakupów a postaci, które możemy znaleźć na kartach Challengers. Niby nic, ale ogromny plus za kreatywność i fantazje twórców/tłumaczy. Może coś ze mną jest nie tak, ale o wiele więcej przyjemności sprawia mi anihilowanie wszystkich przeciwników glutem niż rzucanie kart najpotężniejszych czarnoksiężników w innych grach. Talia jest pełna takich smaczków, może się okazać, że w pewnym momencie rozgrywki w ręce masz obok gluta na przykład samochodzik, pluszowego misia oraz T-rexa. Chcę przez to pokazać, że twoja drużyna marzeń może być naprawdę różnorodna i mega przez to zabawna. Drugą pozytywnie przeze mnie odebraną mechaniką jest talia robota, czyli nic innego jak rozwiązanie w sytuacji, kiedy do gry jest chętnych nieparzysta liczba graczy. Karty dla bota możemy dobierać według naszego poziomu doświadczenia, przez co przeciwnik nie będzie odstawać mocą.

Żeby nie było za dobrze.

Jakoś tak mam, że zawsze coś mnie denerwuje, ale nigdy na tyle, żebym już nie zagrał w dany tytuł. Istnieje szansa, że to przez Dragon Balla oglądanego na RTL7 i czekania setkę odcinków, aż w końcu Songo zmieni się w SSJ. Nie inaczej jest tym razem – od pierwszej rundy rzucił mi się w oczy jeden mankament. Mianowicie bardzo słabo widoczne oznaczenia na planszach turnieju. Fakt, że jest to potrzebne tylko do pierwszej walki, potem nie zwracamy już na to uwagi. Jednakże tak jak mówię, zwróciłem na to uwagę i postanowiłem się tym z wami podzielić.

Zazwyczaj w tej części tekstu największe zarzuty mam co do wykonania komponentów, ale tym razem są one zadowalające. Karty sztywne, nie wyginają się po pierwszym tasowaniu. Planszetki parków nie są najwyższej jakości, ich eksploatacja też nie wymaga tego, żeby były zrobione z vibranium. Pojemniki, do których odkładamy odrzucone karty, to nie szczyt inżynierii, po prostu cienkie kawałki plastiku. Oczywiście, że chciałbym, żeby były to pięknie rzeźbione drewniane kasetki, a nie niebieskie kontenery, ale w pełni spełniają swoje zadanie, więc nie ma się do czego przyczepić.

Gra pełna śmiechu to dobra gra.

Challengers: Drużyna marzeń to dobra gra przeznaczona raczej dla nowicjuszy i graczy tzw. “niedzielnych” niż wyjadaczy gatunku, ale uważam, że i oni mogą potraktować ten tytuł jako fajną odskocznię od wyczerpujących partii Magica. W wykonanie włożono sporo fantazji, przez co podczas rozgrywki więcej będzie śmiechu aniżeli głębokiej analizy kolejnych zagrań, szczególnie że karty rzucamy losowo. Oczywiście nie jest to gra na długie godziny, ale dzięki niej można zacząć super przygodę z deck building-iem, więc choćby dlatego warto. Natomiast odpowiadając na pytanie: gumowa kaczuszka samotnie nie pokona krakena, brakuje jej dwóch punktów.

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Rebel

Podziel się ze znajomymi:

Udostępniam
Udostępniam
Udostępniam

O NAS:

Chcesz być na bieżąco, a nawet wiedzieć więcej o grach, komiksach, serialach lub filmach? GraPodPada.pl jest miejscem, gdzie znajdziesz informacje tworzone przez pasjonatów dla… graczy, czytaczy i oglądaczy ! Reprezentujemy różne opinie, patrząc na popkulturę z wielu perspektyw! Dlatego codziennie spodziewaj się treści wysokiej jakości i odnajduj interesujące Cię recenzje i informacje. Grasz w to? GraPodPada.pl to miejsce dla Ciebie… to miejsce dla każdego gracza.

Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl