Barcode Battler – krótka historia oryginalnego projektu

Maciej Hopek

Opublikowano: 4 października 2021

Spis treści

Lata 80-te oraz 90-te w historii gamingu są niezwykle interesujące. Nie tylko z powodu gier, które ukształtowały dzisiejszy rynek, ale też z ogromnej ilości mniej lub bardziej udanych sprzętów. Producenci co rusz tworzyli coraz to bardziej szalone wynalazki, jak chociażby Nintendo ze swoim ikonicznym Power Glowe czy Robotic Operating Buddy. Nawet Sega kombinowała coś z wirtualną rzeczywistością. Dzisiaj jednak przyjrzymy się firmie Epoch, która wpadła na dość szalony pomysł.

A gdyby tak walczyć kodami kreskowymi?

Musicie przyznać, że brzmi to co najmniej niepoważnie. Jednak nie dla Japończyków z Epoch. W 1991 roku postanowili wypuścić na rodzimy rynek konsolkę o nazwie Barcode Battler. W zestawie, poza główną jednostką, otrzymywaliśmy instrukcję tłumaczącą zasady oraz karty – tych było 21, z czego część była pusta. Dzięki nim mogliśmy sami tworzyć swoich bohaterów, naklejając z tylu kod kreskowy praktycznie dowolnego produktu.

Rozgrywka miała dość proste zasady. Do wyboru był trzy opcje – szybka potyczka z komputerem, kampania oraz rywalizacja z drugim graczem. Po wyborze gry przychodził czas na wybranie wojownika i przeskanowanie karty czytnikiem umieszczonym na froncie. Tym sposobem wkraczaliśmy na wirtualną arenę. Naszego niestrudzonego woja reprezentowały trzy statystyki widoczne na przestarzałym już wtedy ekranie LCD: zdrowie, atak oraz obrona. W trakcie bitki mieliśmy też kilka akcji do wyboru: atak, umiejętność specjalną oraz leczenie. Po wygranej bitce w trybie przygody nasz bohater zdobywał kolejny poziom, a co za tym idzie, podnosiły mu się statystyki.

Japonia kontra reszta świata

Barcode Battler okazał się być sporym sukcesem w Krainie Kwitnącej wiśni, dlatego w 1992 wypuszczono drugą iterację. Niestety, nie doszło przy tym do większych usprawnień, co w perspektywie międzynarodowego wydania, okazało się być gwoździem do trumny. Jedyną znaczącą zmianą była możliwość podłączenia urządzenia do systemów Famicom oraz Super Famicom przy pomocy adaptera. Przygotowano nawet specjalne tytuły, takie jak Barcode World czy Conveni Wars Barcode Battler Senki: Super Senshi Shutsugeki Seyo, które oferowały to, czego malutki ekranik rodem z Brick Game czy „ruskich jajek” nie był w stanie – wizualizację pola walki.

W kraju samurajów szał trwał w najlepsze, sprzęt wykorzystywano co jakiś czas w teleturnieju Hyu Hyu, ukazywały się dodatkowe talie na licencji Zeldy, Mario czy Dragon Slayer, wychodziły kolejne tytuły, które w mniejszym lub większym stopniu wspierały omawiany gadżet (m.in.: The Amazing Spider-Man: Lethal Foes, Doraemon 2: Nobita’s Great Adventure Toys Land), a nawet organizowano loterie, w których można było wygrać limitowe edycje Barcode Battler II. W USA oraz Europie nie było już tak kolorowo. Powód tego był prosty: poza kampanią reklamową w telewizji, rozpalająca zmysły młodych graczy, nie było nic więcej.

Gry pozostały ekskluzywne dla japońskiego rynku, co za tym idzie, port do adaptera okazał się być bezużyteczny, kart z rozszerzeniami było jak na lekarstwo, zaś konsolka jako taka, nie była w stanie rywalizować z takimi tuzami jak Game Gear czy GameBoy z kilku oczywistych przyczyn: brak grafiki, niskiej jakości dźwięk i gabaryty. Co jak co, ale w kieszeni to to się nie mieściło. Nawet w segmencie elektronicznych gierek nie miała większych szans – w Stanach rządził Tiger Electronics, wypluwający co rusz nowe wynalazki za niewielkie pieniądze, Europa była zaś zalewana podróbkami od Elektroniki czy innymi cudami, chociażby z Niemiec.

Pomysł dobry, ale wykonanie średnie

To nie tak, że Barcode Battler był złym produktem. Wręcz przeciwnie. Po bliższym zapoznaniu okazuje się być całkiem przyjemną alternatywą na jakieś leniwe popołudnie ze znajomym. Pogrzebany został przez archaiczne rozwiązania oraz brak wsparcia poza granicami Japonii. Gdyby chociaż zmieniono ekran na monochromatyczny, gdzie ludziki złożone z kilku pikseli, w płynnej animacji nawalają się po głowach mieczykami, a w tle przygrywała epicka melodyjka, to kto wie, może zapisałby się szerzej w ludzkiej świadomości.

A tak, wylądował na śmietniku historii – zakurzony i przez niewielu znany. Szkoda, bo to nadal unikatowy przykład ludzkiej kreatywności pogrzebany przez złe decyzje.

Maciej Hopek

Jestem graczem od najmłodszych lat — już w przedszkolu stawiałem swoje pierwsze kroki w wirtualnych światach, pykając sobie radośnie w Jazz Jackrabbit czy tocząc zaciekłe batalie z ojcem w Wormsy. Z biegiem lat, doszła też muzyka, której słucham w sporych ilościach, a przy okazji tworzę też własne dźwięki — niekoniecznie miłe dla ucha. Marzy mi się nagranie soundtracku do jakiegoś horroru — kto wie, może kiedyś nadarzy się taka okazja. A skoro o horrorach mowa — jest to moja kolejna wielka miłość, zarówno jeśli chodzi o gry, jak i kino. Prowadzę również niewielki profil na Instagramie pod nazwą GramSeWGre, gdzie opisuję tytuły mniej lub bardziej znane. A, no i lubię kawę. Czarną. Bez zbędnych upiększaczy jak cukier czy mleko.

Rekomendowane artykuły

Świt X. X-Mieczy. Tom 1 i Tom 2 – recenzja komiksu – Turniej, a raczej jego parodia

Świt X. X-Mieczy. Tom 1 i Tom 2 – recenzja komiksu – Turniej, a raczej jego parodia

Concord – recenzja gry – Tu miał być mądry tytuł, ale…

Concord – recenzja gry – Tu miał być mądry tytuł, ale…

Beyond Good & Evil – 20th Anniversary Edition – recenzja gry na Nintendo Switch. Klasyka w przenośnym wydaniu

Beyond Good & Evil – 20th Anniversary Edition – recenzja gry na Nintendo Switch. Klasyka w przenośnym wydaniu

 The Mandalorian: Przygody – Recenzja gry planszowej. Historia zakuta w beskar 

 The Mandalorian: Przygody – Recenzja gry planszowej. Historia zakuta w beskar 
historia gry sam & max

Sam & Max – kultowa seria, której pewnie nie znasz

Sam & Max – kultowa seria, której pewnie nie znasz