13 dni do wakacji to kolejna próba flirtowania ze slasherem przez Bartosza M. Kowalskiego. Czy twórca W lesie dziś nie zaśnie nikt ponownie zaserwował nam udany film gatunkowy? No właśnie… niekoniecznie.
Z czym to się je? I pije…
13 dni do wakacji to slasher z polskiego podwórka w reżyserii Bartosza M. Kowalskiego, który razem z Mirellą Zaradkiewicz współtworzył także scenariusz. Z tego, co się orientuję, pracują razem przy niemal każdym swoim filmie.
Z krótkiej rozmowy na wstępie fabuły dowiadujemy się, że Paula (Katarzyna Gałązka) i Antek (Teodor Koziar) zostali niedawno opuszczeni przez swoją matkę i aktualnie są pod opieką ojca (Cezary Pazura). Mieszkają w luksusowym, po brzegi naszpikowanym technologią smart domu. Dziewczyna jest popularna, ma świetnych znajomych, ale jest śledzona i nękana przez byłą swojego chłopaka. Natomiast jej brat lubi gry wideo i jest dręczony w szkole – taki stereotypowy nerd.
Pod nieobecność ojca Paula postanawia zorganizować imprezę. Zabawa zmienia się koszmar, gdy ktoś w masce z odwróconą do góry nogami twarzą włamuje się do domu i zaczyna polować na nastolatków.

Typowy slasher z lat 80.
Ogólnie rzecz biorąc, to bardzo przeciętny, średni slasher, których dostawaliśmy masę w latach 80. zza oceanu. Możliwe, że jak ktoś zaczyna przygodę z tym gatunkiem, to będzie się bawić nieźle, ale dla mnie nie było tu nic odkrywczego.
Aktorsko film wypada naprawdę słabo. Najgorzej prezentuje się Teodor Koziar – ja rozumiem, że jest to młody aktor, który dopiero zaczyna karierę, ale jego rola kompletnie mnie nie przekonała. Trudno jednak ocenić, czy to tylko wina aktorów, czy raczej tego, że musieli wypowiadać nienaturalne, sztywne dialogi. Widać, że scenariusz był napisany przez 40-latka, który próbuje naśladować język młodzieży. Sam nie jestem najmłodszy, ale łatwo można wyczuć, kiedy młodzi dorośli nie czują się dobrze z tym, co mówią. Dodatkowo scena przesłuchania na komisariacie policji wygląda, jakby ktoś naoglądał się zbyt wielu filmów Vegi.
Do tego bohaterowie podejmują najgorsze możliwe decyzje. Co zrobić, gdy ktoś włamuje się do domu?
a) Zostać w grupie i rozglądać się na wszystkie strony
b) Uzbroić się w coś, co ma się pod ręką i stawić czoła gnojowi
c) Rozdzielić się
Jeżeli wybraliście trzeci wariant odpowiedzi, to bardzo dobrze znacie horrorowe cliche. I dosłownie w następnej scenie ktoś ginie… Nie czuć, jakby specjalnie przejmowali się obecnością mordercy czy znalezieniem ciała znajomego. Jest zaledwie jedna scena, w której Katarzyna Gałązka pokazuje prawdziwe emocje. JEDNA!
Jednakże sam montaż scen morderstw wypada całkiem interesująco. Wydaje mi się, że twórcy chcieli coś ukryć – albo fakt, że nie potrafią ciekawie nagrać tych scen, ewentualnie efekty specjalne czy praktyczne. Osobiście mi się to podobało.
Sam morderca ma również charakterystyczną maskę, której nie można pomylić z innym filmem. A to bardzo ważne u slasherowego mordercy!

Zabrakło odwagi
Mam wrażenie, że w finale zabrakło odwagi. Mam ogromne wątpliwości co do samego zakończenia i motywacji mordercy. Można je zinterpretować na dwa sposoby, ale każda z tych opcji jest dla mnie żenująca, patrząc na to, kto ostatecznie się nim okazał. Ale niestety, bez wejścia w spoilery ciężko coś więcej sensownego napisać…
Bonus! Najdziwniejsza decyzja kreatywna – zatrudniono Cezarego Pazurę i za każdym razem, gdy pojawiał się w kadrze, widzieliśmy go tylko od tyłu. Czy to miał być jakiś artystyczny zabieg, którego nie rozumiem?

Zmarnowany potencjał
13 dni do wakacji to film, który 25 lat temu mógłby zaskoczyć. Dziś to po prostu poprawny, przeciętny slasher z jednowymiarowymi bohaterami, którzy podejmują nielogiczne decyzje. Szkoda, bo Bartosz M. Kowalski pokazał w W lesie dziś nie zaśnie nikt 2, że potrafi zrobić coś innego i oryginalnego.