REKLAMA

The Thaumaturge – recenzja gry. Warszawskie czary-mary

Kuba Hertel

Opublikowano: 7 stycznia 2025

Spis treści

The Thaumaturge bez wątpienia ciekawym jest tworem. Produkcja rodzimego Fool’s Theory po paru miesiącach od wydania PC trafiła też na konsole, także w końcu sam postanowiłem wybrać się do wirtualnej Warszawy. Jak było?

Moja wycieczka na pewno nie obyła się bez przeszkód. Ba! Nawet limo pod okiem udało mi się zebrać! Jednak ogólnie ciekawe to doświadczenie było i z pewnością je chętnie powtórzę. Szczególnie że The Thaumaturge samo zachęca do przejścia gry więcej, niż jeden raz. Co w takim razie mnie urzekło w produkcji Fool’s Theory, a co natomiast bym poprawił? Rozsiądź się wygodnie – opowiem Ci nieco o historii pewnego Taumaturga.

The Thaumaturge, czyli magiczna stolica

Rok 1905. Warszawa, której na mapie świata próżno szukać. Wiadomo – zabory. Na ulicach panoszą się wszędzie ruskie mordy, które co poniektórzy próbują ze swojego kraju przepędzić. W trakcie tej walki pomiędzy socjalistami a carskimi siłami, do miasta powraca on. Światowiec o nieco niewyparzonej gębie (oraz potężnym kompleksie tatusia!) Wiktor Szulski. Facet ten, choć wywodzący się z szanowanej rodziny, nie jest po prostu kolejnym, zwykłym bucem o wyolbrzymionym ego. To taumaturg – istny magik, którego sztuczki od razu kojarzą się z innym rodzimym produktem – Wiedźminem. 

REKLAMA

Bohater nasz posiada  więź z tajemniczymi salutorami, które obdarzają go niezwykłymi zdolnościami – taka nieco słowiańska odmiana Persony/Shin Megami Tensei. Te moce jednak często budzą niechęć wśród zwykłych ludzi, co prowadzi do napięć i społecznego odrzucenia. Co tu im się dziwić, skoro Temperamantów nie tylko cechują nadnaturalnie wyostrzone zmysły, ale też zdolni są do wpływanie na rozmówców w trakcie dialogów, 

Cała fabuła, choć silnie inspirowana wydarzeniami historycznymi, została wzbogacona o elementy fantastyczne, tworząc spójny świat pełen magii, lecz bez przesadnej przesady – wszystko z umiarem i wyczuciem. O czym jednak opowiada The Thaumaturge

Spadek, spisek i Rasputin

screenshot z gry the thaumaturge
Nawiązań do współczesnej popkultury tu nie brakuje! | źródło: Screenshot z gry

Szulskiego poznajemy w momencie, kiedy szuka on “lekarstwa” na swoją przypadłość. Odpowiedzią na jego problemy okazał się nikt inny, jak sam Rasputin, szalony kaznodzieja oraz rzekomy jasnowidz, mistyk i egzorcysta. W międzyczasie Wiktor otrzymał od swojej siostry wiadomość – zginął ich ojciec. Wyleczony w końcu bohater (a tak przynajmniej by się zdawało) rusza niechętnie do stolicy, za którą nie przepada i to jeszcze na pogrzeb człowieka, którego nie znosił. W podróży postanawia towarzyszyć mu ten jakże cudowny, rosyjski “lekarz”, o którym wspomniałem przed chwilą.

Dobra – opłakane i pożegnane – czas na testament! Ku zaskoczeniu syna zmarłego, ten jednak coś w spadku od ojca otrzymał. Rzecz nietypową, bo grymuar – magiczna książka, którą posiłkują się taumaturgowie, Jest tylko mały problem – nikt nie wie, gdzie on się znajduje. To właśnie na tym skupiać się będzie większa część gry – na poszukiwaniach tejże księgi czarów. Oczywiście po drodze okaże się, iż tatulek miał kilka tajemnic, a cała sprawa jest dużo grubsza, niż by się wydawało.

Stacja Warszawa

Cały czas powtarzam, że to Wiktor Szulski jest głównym bohaterem The Thaumaturge, ale pokuszę się jednak o stwierdzenie, że produkcja ta posiada deuteragonistów. Tylko kim w takim razie jest ta druga, najważniejsza postać w historii? Warszawą. 

Nawiązanie do klasyka Lady Pank nie jest przypadkowe – miasto to w grze również jest pełne kontrastów, tętniące rytmem historii i fantastyki zarazem. Znajome ulice przeplatają się tu z egzotyką, a każdy zakamarek skrywa tajemnice, które potrafią zarówno oczarować, jak i zaniepokoić. To przestrzeń, w której rzeczywistość przenika się z oniryczną wizją, namacalność z odrealnieniem, a klasyczne motywy ustępują miejsca świeżej, niebanalnej narracji.

Zanurzając serce Polski w unikalnym miksie faktów historycznych i fantastycznych elementów, twórcy nadali Warszawie niepowtarzalny rytm. To miasto żyje – pulsuje cytatami, ukrytymi na ekranach ładowania, przypadkowymi rozmowami przechodniów i misjami, które zaskakują detalami.

screenshot z gry the thaumaturge
No nie, znowu mi 24 uciekło : ( | źródło: screenshot z gry

Jednak pewne rzeczy mogłyby być nieco bardziej rozwinięte, szczególnie że mowa o tytule, który jest promowany przede wszystkim jako narracyjny RPG. Najbardziej uwierało mnie to, że aktywności poboczne, choć ciekawe, to nagradzają gracza co najwyżej…ryciną. Zero specjalnych animacji, cutscenek itp. – szkoda, bo naprawdę miałem nadzieję, iż np. ujrzę Wiktora wywijającego na potajemnych lekcjach tańca.

The Thaumaturge to podróż przez Syreni Gród w jego najbardziej magicznej odsłonie – turystyczna, edukacyjna, a dla polskiego gracza wręcz osobista. Tylko no właśnie – co z zagranicznym odbiorcą? Czy poczują się jak na dworcu, zagubieni w tłumie symboliki, czy raczej wciągnięci w pulsującą opowieść, której melodia – jak w piosence Lady Pank – rezonuje długo po zakończeniu gry? Początkowo nie byłem do tego przekonany, ale potem przypomniałem sobie, że turyści bardzo cenią sobie nasz kraj i po recenzjach w sieci – wygląda na to, że Fool’s Theory naprawdę dało radę.

Wrotki odpięte? No nie do końca – fabularnie jest “tylko” ok

Ciekawym doświadczeniem było przenieść rzeczywistego i obecnego Cmentarza Powązkowskiego, do takiego o nieco ponad 100 lat starszego. Świetnie było wysiąść na Pradze i po trzech krokach wdać się w bójkę – szanuję za przywiązanie do szczegółów! Fool’s Theory stworzyło świat, który na pierwszy rzut oka pulsuje głębią i tajemniczością, w której co chwilę odkrywa się coś nowego. 

Lore gry jest świetne – od słowiańskich wierzeń, przez zasady działania taumaturga, aż po starannie opisane warszawskie dzielnice i przedwojenne konteksty wzbogacone o elementy nadprzyrodzone. Każda notatka, każdy opis buduje atmosferę pełną detali, jakby twórcy chcieli opowiedzieć miasto na nowo, warstwa po warstwie.

Niestety, gdy melodia fabularna przenosi się z notatek na główną oś historii, zaczyna fałszować. Emocjonalnie wyblakły dramat rodzinny i przewidywalny kryminał sprawiają, że narracja staje się monotonna, tracąc siłę pierwszego uderzenia. Nawet momenty, w których gracz ma wpływ na przebieg śledztwa, nie rozpalają tej opowieści do czerwoności. Szkoda, bo początek był bardzo obiecujący. Prolog oraz pierwszy akt przechodziłem wręcz z wypiekami na twarzy, a tu nagle zonk. Jakby twórcy mieli faktycznie jakąś wizję, ale nie do końca wiedzieli, co z nią zrobić.

Szanuję chęć ucieczki od opowieści większych-niż-życie, próby opowiedzenia historii bardziej kameralnej, osobistej. Ale w tej Warszawie czuć niedosyt – zamiast wielkiego refrenu, dostajemy jedynie cichy pogłos emocji, które mogłyby wybrzmieć znacznie mocniej. Szkoda, naprawdę, ale mimo wszystko – bardzo bym chciał ujrzeć Szulskiego raz jeszcze, bo potencjał na kontynuację zdecydowanie jest. Chociaż jeśli taka powstanie, to zdecydowanie jeszcze bardziej chciałbym ujrzeć poprawę w innym aspekcie – gameplayu.

Disco Persona Gothic Wiedźmin Elysium Legacy

screen z gry 11 bit studios
Pełno tu kadrów rodem z pocztówek | źródło: screenshot z gry

To nie jest tak, że rozgrywka w The Thaumaturge jest jakaś okropna, tragiczna i w ogóle. Jest raczej mocno nierówna. Tytuł tego nagłówka to nazwy produkcji, które pierwsze przychodzą mi na myśl, kiedy chodzi o podobne gry. Ogromny nacisk na narrację i izometryczny rzut oraz kwestie dialogowe zależne od poziomu rozwiniętych cech kojarzyły mi się z Disco Elysium. Klimat, “czary” i salutorzy na myśl przywodziły mi Wiedźmina, szczególnie tego pierwszego.

Swoją drogą, to o mojej miłości do pierwszej z wymienionych wyżej gier, rozpisałem się na łamach bloga. Dlatego, jeśli chcesz dowiedzieć się skąd wzięła się wielkość Disco Elysium i dlaczego tak kocham tę produkcję, to zapraszam do lektury!

Gothica widziałem w drętwych animacjach podczas dialogów, które nadrabiane były aktorstwem głosowym. Ciągle klikanie R2, aby odnajdywać nowe poszlaki czy elementy do interakcji, były dla mnie pewnego rodzaju powrotem do Hogwart’s Legacy. Walka natomiast to wspomniana przeze mnie wcześniej Persona.

Wszystko to ogólnie czyni dzieło Fool’s Theory naprawdę ciekawym i przyjemnym do ogrywania, ale jeden z tych elementów odstawał nieco od reszty. Niestety – mowa o potyczkach, których jest tu na pęczki. Serio – w bezsensowne bójki wdajemy się dosłownie co chwilę, kiedy to często naprawdę mogłoby się bez nich obejść. Trochę jakby twórcy bali się, że wtedy ich gra nie będzie wystarczająco ciekawa. No dobra, ale dlaczego mam z tym taki problem?

Proszę, przestańcie kazać mi obijać wam facjaty!

screenshot z gry the thaumaturge
Szanuję przywiązanie do szczegółów. Wychodzi człowiek na Pradze i już wciry zbiera | źródło: screenshot z gry

Starcia w The Thaumaturge zapowiadały się intrygująco, ale w praktyce szybko tracą swój urok. System turowy, który na początku potrafi zaciekawić, zbyt szybko staje się schematyczny i przewidywalny. Odkrycie skutecznej strategii przychodzi błyskawicznie – zbijanie punktów skupienia przeciwnika do zera, by następnie wykończyć go jednym lub dwoma ciosami, działa niemal zawsze. Nawet w konfrontacjach z grupami wrogów ta prosta metoda okazuje się zbyt skuteczna, prowadząc do monotonii.

Problemem jest nie tylko przewidywalność walk, ale i brak wyzwań. Wynik pojedynków niemal zawsze był przesądzony od pierwszego ruchu. Animacje, choć początkowo klimatyczne, też szybko zaczynają irytować – nie da się ich pominąć, a oglądanie tych samych, przeciągniętych i nieco koślawych scenek wielokrotnie staje się marnowaniem czasu. Do tego same wizualizacje ataków wyglądają przeciętnie. Zamiast dynamicznych, brutalnych starć dostajemy sztywne, pozbawione energii ruchy, które bardziej przypominają nieudolne ruchy, niż walkę na śmierć i życie. Udźwiękowienie ciosów również nie dorzuca emocji – brakuje w nim ciężkości i mocy, które podkreślałyby brutalność starć.

Największy zawód budzi jednak brak interesujących przeciwników. Gra zmusza do starć z niemal wyłącznie anonimowymi oponentami, pozbawionymi jakichkolwiek unikalnych zdolności. Czasem ktoś walczy pięściami, innym razem z bronią palną, nożem czy młotkiem – ale poza tym nie ma tu różnorodności. Nawet gdy walka przenosi się do innego wymiaru i napotykamy salutorów, starcia pozostają rozczarowująco schematyczne. 

Same “duchy” nie angażują się w walkę bezpośrednio, a jedynie zsyłają na gracza kolejne grupy tych samych, bezosobowych oponentów, często po prostu udekorowanych krwią i czerwienią. Nawet jeśli przeciwnik przyjmuje postać kogoś bliskiego bohaterowi, wpływ na przebieg starcia jest znikomy. Wszyscy walczą w ten sam sposób, bez charakterystycznych zdolności czy wyróżników. W efekcie to, co mogło być pełne napięcia i dramatyzmu, staje się jedynie powtarzalnym obowiązkiem, pozbawionym emocji i satysfakcji.

Ponoć graficznie jest kiepsko – na pewno?

nowa gra 11 bit studios
Pierwsza zasada klubu walki to nie rozmawiać o klubie walki | źródło: screenshot z gry

Przed rozpoczęciem rozgrywki naczytałem się, że The Thaumaturge jest…brzydkie. Oczywiście – nie jest to tytuł, który powala na kolana, a animacje, jak już wspominałem, są przeważnie koślawe i drewniane. Jednak śmiem twierdzić, że jako całokształt, to naprawdę prezentuje się po prostu nieźle – szczególnie kiedy mówimy o samej Warszawie. Naprawdę przyjemnie po niej się podróżuje. Detale, takie jak ręcznie malowane szyldy, urokliwe wnętrza kamieniczek czy starannie oddane przedwojenne detale architektoniczne z pewnością zasługują na uwagę.

Ogólnie otoczenie robi tu mega robotę i tworzy magiczny, unikalny klimat. Choć akcja gry toczy się w 1905 roku, to i tak bez problemu czuć tę polskość. Odpalając ten tytuł, możecie dosłownie poczuć się jak w domu. Jest szaroburo, brudno, ciężkawo – brzmi trochę jak Gotham, ale kto w takim razie będzie naszym Batmanem? Niech mnie, zaryzykuję nawet stwierdzeniem, że The Thaumaturge to w pewnym sensie taki rodzimy Assassin’s Creed.

Niestety, poziom dbałości o świat nieco kontrastuje z modelami postaci. Choć stroje są dopracowane i klimatyczne, same twarze wypadają zaskakująco powtarzalnie. Modele NPC-ów często się dublują, co nieco odbiera im unikalności. Cóż, nie można mieć wszystkiego, kiedy chodzi o produkcje ze średniej półki, prawda?

Chcę więcej The Thaumaturge, tylko poproszę też trochę szlifu

The Thaumaturge wyróżnia się na tle klasycznych opowieści o ratowaniu świata. Wiktor Szulski działa z pobudek osobistych, a gracz stopniowo odkrywa jego przeszłość i skomplikowaną relację z ojcem. Decyzje fabularne pozwalają obrać różne ścieżki – od egoistycznej, po bardziej ryzykowną, moralnie niejednoznaczną. Choć nieliniowość w pełni ujawnia się dopiero pod koniec, obietnica kilku alternatywnych rozwiązań zostaje spełniona.

Warszawa początku XX wieku to jeden z najmocniejszych punktów gry – pełna detali, od ręcznie malowanych szyldów po bogato zdobione kamienice, ożywia przedwojenny klimat. To wirtualny hołd dla polskiej tożsamości, a każdy zaułek zdaje się mieć swoją historię. Twórcy umiejętnie wpletli również motywy innych kultur, jak żydowska, a dobrze napisane, sarkastyczne dialogi podkreślają epokę.

Niestety, tam, gdzie świat zachwyca, rozgrywka szybko rozczarowuje. System walki, choć początkowo intrygujący, okazuje się zbyt prosty i powtarzalny. Skuteczna taktyka obniżania punktów skupienia przeciwnika działa niemal zawsze, a brak różnorodności oponentów i niepomijalne animacje czynią starcia monotonnymi.

To produkcja pełna potencjału – gdyby dopracować mechanikę walki, pogłębić taumaturgię i wprowadzić większą różnorodność, kontynuacja mogłaby naprawdę zabłysnąć. Wiktor Szulski zasługuje na powrót – w świecie, który ożyje nie tylko wizualnie, ale i mechanicznie.

ZALETY +

WADY -

Za kod do gry na PS5 dziękujemy 11 bit studios!

Kuba Hertel

Geek w najlepszym tego słowa znaczeniu! Miłośnik gier, komiksów, kinematografii oraz technologii - pochłania wszystko! Z zawodu logistyk, a grafik (obecnie dziergający z Netflixem!) i redaktor z wyboru. Jego serce zdaje się barwy niebieskiej, bo najbardziej oddany jest Sony i DC, jednak z chęcią także zasiada przy Xboxie, a Switch w ruchu jest cały czas! Wszakże dobrodziejstw popkulltury nigdy za wiele, prawda?

REKLAMA

Rekomendowane artykuły

Strach, który przetrwał stulecia – recenzja filmu Nosferatu

Strach, który przetrwał stulecia – recenzja filmu Nosferatu

Fairy Tail 2 – recenzja gry. No tak średnio bym powiedział.

Fairy Tail 2 – recenzja gry. No tak średnio bym powiedział.
recenzja gry eternal strands

Eternal Strands – recenzja gry. Przepiękna, lecz nierówna baśń

Eternal Strands – recenzja gry. Przepiękna, lecz nierówna baśń

Tails of Iron 2: Whiskers of Winter – recenzja gry – Zemsta jest chłodna

Tails of Iron 2: Whiskers of Winter – recenzja gry – Zemsta jest chłodna

Dros – recenzja gry – podróż przez morze zagadek i tajemnic

Dros – recenzja gry – podróż przez morze zagadek i tajemnic

Rogue Sun. Kataklizm. Tom 1 – recenzja komiksu – Kiedy szkolny tyran staje się superbohaterem

Rogue Sun. Kataklizm. Tom 1 – recenzja komiksu – Kiedy szkolny tyran staje się superbohaterem