Sony wypuścił kolejny remake stosunkowo nowej gry, pomyślałam sobie. Przygodowy horror stworzony przez Superrmasive Games miał swoją premierę 25 sierpnia 2015 roku. Dziewięć lat to w świecie gier całkiem sporo. Czy w takim razie nowa wersja kultowego horroru była nam potrzebna?
Klasyk horroru, który wyznaczył nowe trendy
Until Dawn ograłam w 2018 roku, trzy lata po premierze. Byłam zachwycona. Tytuł zrobił na mnie duże wrażenie i zapoczątkował uwielbienie dla gatunku przypominającego bardziej interaktywny film niż samodzielną grę. Od czasu wydania Dark Pictures Anthology, po każdą kolejną produkcję twórców Until Dawn sięgałam od razu na premierę.
Przy okazji premiery remake’u gracze nie kryli rozczarowania. Spodziewali się najnowszego tytułu drugiego sezonu antologii Directive 8020, a nie nowej wersji kultowej odsłony. Przecież tytuł cały czas daje radę. Czy aby na pewno? Kiedy trafiła się okazja, aby zrecenzować remake, nie wahałam się ani sekundy. Stwierdziłam, że będzie to świetny powrót, tym bardziej że mam punkt odniesienia, jakim jest ostatnie The Quarry, czy wspomniana przeze mnie antologia horrorów. Czy ktoś, kto przeszedł oryginał, ma czego szukać w remake’u? Jak najbardziej!
Prolog
Już na samym początku mamy nowość. Rozbudowany prolog pozwoli graczowi lepiej zrozumieć dramatyczne wydarzenia z początku historii. Grupa amerykańskich nastolatków wybiera się na wspólny weekend do położonej w górskiej głuszy chatki. Pozornie niewinny dowcip doprowadza do tragedii, która kładzie się cieniem na życiu każdego z uczestników. Co ten prolog wniósł do mojej rozgrywki? To, że jeszcze szybciej i mocniej znielubiłam głównych bohaterów. Tak jak przy pierwszym razie miałam swoje antypatie, tak teraz na początku skreśliłam wszystkich. W 2018 roku nie udało mi się utrzymać przy życiu nikogo poza Joshem. Tym razem, chociaż w duchu powiedziałam sobie, że na inny koniec nie zasłużyli, postanowiłam ocalić rozpuszczonych młodych dorosłych.
W rocznicę tragicznych wydarzeń gospodarz chatki, bananowe dziecko, Josh Washington, postanawia ponownie zaprosić paczkę przyjaciół, by odczarować to miejsce. Przyjeżdżają wszyscy. Przez ten rok wiele się zmieniło, jedni się rozstali, inni kręcą lub wzdychają do siebie nawzajem. Atmosfera momentami bywa gęsta, hormony i emocje buzują w naszych bohaterach. Kiedy grupa spotyka się, można się poczuć jak w brazylijskiej telenoweli. Tutaj duży plus w stronę polskiego dubbingu, idealnie odtworzono dialogi i humor 18-19 latków z 2015 roku. Jest dużo mięsa i humoru, który docenią millenialsi, reprezentanci generacji zet mogą się czasami poczuć zażenowani niektórymi tekstami. Po wybuchowym powitaniu dawna paczka zdaje sobie sprawę, że ten wieczór nie potoczy się tak, jak planowali. Uzmysłowiają sobie, że stawką jest ich życie, a zasada prosta – przetrwać do rana.
Wizualnie śliczny, chociaż nie obyło się bez wpadek
Gra wygląda po prostu pięknie. Wykorzystuje w pełni możliwości PlayStation 5, oczarowując gracza widokami. Momentami obraz jest bardzo realistyczny, skąpane śniegiem plenery zapierają dech w piersi. Czar pryska, gdy przyjrzymy się twarzom bohaterów. Nie wiem, co tutaj się stało. Z jednej strony mamy bardzo rozwiniętą ekspresję, ale spojrzenia postaci, ich zmarszczki i mimika są niepokojące i średnio korespondują z akcją. Bohaterowie robią dziwne grymasy, wybałuszają oczy i wyglądają nienaturalnie, co bardzo gryzie się z dopracowanymi sylwetkami, wnętrzami czy plenerami. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby się przyzwyczaić. Nie poznawałam też Samanthy, która w nowym wcieleniu nie ma nic z aktorki Hayden Panettiere, na której wzorowano jej postać. Zapewne jest to wina animacji z poprzedniej wersji, na które nałożono nową grafikę i usprawnienia. Trochę szkoda, bo gdyby buzie wyglądały jak w najnowszym God of War czy Spider-Manie 2 to mielibyśmy wizualną ucztę dla oka, a tak jest po prostu dziwnie.
Usprawnione mechaniki
Ulepszono również mechanizmy QTE. Wykorzystują one teraz w pełni kontrolery DualSense dając niesamowitą immersję. Celowanie do obiektów jest bardziej precyzyjne, wygodniej podniesiemy i obrócimy przedmioty czy przewrócimy strony książek, delikatnie muskając touchpada. Otwieranie drzwi i zamków też szło bardzo sprawnie. Gdy coś dookoła zaczynało się dziać, czułam to dzięki wibracjom, szczególnie wybrzmiewało to, gdy runęła konstrukcja budynku – trzymając pada, miałam wrażenie jakby wszystko miało runąć prosto na mnie. Adaptacyjne triggery również pomagały w odczuwaniu napięcia podczas działań w grze.
Ale niestety, i tutaj nie mogło być zbyt kolorowo – twórcy kompletnie popsuli mechanizm podnoszenia totemów. W teorii wystarczyło go obrócić lub podnieść w swoją stronę, w praktyce jest to zadanie żmudne i potrafi doprowadzić do szewskiej pasji, niekiedy męczyłam się z tym kilka minut, bo pomimo postępowania zgodnie z instrukcjami, tło ciemniało, ale nie działo się nic. Moja druga połówka, widząc, jak się męczę, powiedziała: „Daj mi pada, ja Ci to szybko zrobię”. No, nie zrobił, a jeszcze sterowanie uraczył wykwintną łaciną. Kolejną rzeczą, która mi jeszcze przeszkadzała, było bardzo mozolne poruszanie się postaci. Sprint był możliwy w nielicznych miejscach, a szkoda, bo rozgrywka byłaby wtedy bardziej dynamiczna. Momentami mamy też kamerę umieszczoną tak, że ciężko ogarnąć, gdzie mamy iść, bo nie możemy podejść do przodu i musimy się cofać.
Nazywam się błąd… James Błąd
Chociaż gra otrzymała patcha łatającego błędy z premiery, wciąż nie jest ona wolna od usterek. Kilkukrotnie wyskakiwał mi błąd, wywalając mnie przy okazji do ekranu startowego. Po odpaleniu gry musiałam zaczynać od wcześniejszego punktu zapisu. Było to wkurzające, tym bardziej, jak byłam w środku jakiegoś wydarzenia i z centrum akcji cofałam się do momentu, gdzie tych emocji jeszcze nie było. Poza tym napotkałam kilka bugów, jak scena, w której siekiera sama wbijała się w drzwi, ponieważ Matt nagle stał się niewidzialny, albo sytuacje, kiedy nie mogłam od razu kliknąć na coś i musiałam się oddalić, by później spróbować ponownie.
Logika bohaterów czasami bawiła mnie do łez
Czasami odnosiłam wrażenie, że bohaterowie chcą sabotować moje starania o utrzymaniu całej grupy przy życiu do świtu. W rzeczywistości spocony nastolatek przed wyprawą w góry założyłby kurtkę, a nie cały w emocjach wybiegał w trakcie śnieżycy w żonobijce. Zanim by doszedł do najbliższej jaskini, dawno by dostał hipotermii. Goni cię psychopatyczny zwyrol żądny Twojej krwi, a Ty musisz się gdzieś ukryć? Wejdź pod łóżko, nie gasząc latarki. No skąd on wiedział, że tam jesteś? To musi być jakiś Kaszpirowski! W takich momentach zaśmiewałam się do łez.
Nowe Until Dawn nieźle Cię wystraszy!
Na początku czułam się absolutnym kozakiem. Nie myślałam, że się czegokolwiek przestraszę. No może jakiś delikatny jump scare. Nic bardziej mylnego. Panujący półmrok, odgłosy, czy przebiegające postacie skutecznie budowały atmosferę niepokoju. Gdy grałam wieczorem, były momenty, w których miałam gęsią skórkę. Chociaż od poprzedniego przejścia minęło sześć lat, nie pamiętałam wszystkich wydarzeń i parę razy dałam się zaskoczyć. Na szczęście pamiętałam część poważniejszych decyzji i tym razem mogłam wybrać inaczej. Udało mi się uratować wszystkich, poza Jess, która wykazała się nieznajomością pierwszej zasady horrorów Rand’iego z Krzyku, a mianowicie zero seksu, tylko dziewice mają szansę przetrwania, a seks to pewna śmierć. Sama byłam w szoku, bo wątpiłam, że zdołam uratować podopiecznych głównie przed nimi samymi. Gdy pojawiły się napisy, pojawiła się satysfakcja, ale i lekki smutek, że to już koniec.
Podsumowanie
Nie myślałam, że przy ogrywaniu remake’u będę bawiła się tak wyśmienicie. Chociaż historia była mi znana, to byłam bardzo zaangażowana w akcję, z kolei znajomość kilku faktów pozwoliła mi zrozumieć pewne rzeczy lepiej lub popatrzeć na nie z innej perspektywy. Polski dubbing nadaje całości klimatu pastiszu na horrory dla nastolatków. W wielu sytuacjach śmiałam się do rozpuku, patrząc na to, co pod wpływem stresu robią bohaterowie. Były momenty nerwówki, szczególnie przy dynamicznych wyborach, był stres, że nie uda się ocalić większości. Tytuł wciąż robi wrażenie – historią, mechaniką rozgrywki i ulepszoną grafiką. Minusem są te nieszczęsne twarze, ale po dwóch pierwszych godzinach można przywyknąć.
Czy remake gry był potrzebny? Graficznie owszem, starsza część nie wygląda tragicznie, ale wypada dość blado przy nowszych horrorach. Szkoda tylko, że więcej uwagi nie przyłożono do animacji twarzy. Sony i jego ekskluzywne tytuły zawsze były synonimem jakości. Teraz odniosłam wrażenie, że przy ostatniej polityce odświeżania starych gier, które nie są ryzykowne jak nowe Ip (patrz Concord) tej jakości trochę zabrakło.
Jeżeli nie graliście w Until Dawn to najwyższy czas rozprawić się z tym klasykiem interaktywnych horrorów, może pokochacie dzięki niej ten gatunek i będziecie mieć apetyt na więcej. Jeżeli graliście w pierwsze wydanie, to tracicie dłuższy i bardziej rozbudowany prolog, nową oprawę wizualną oraz mniej toporne sterowanie. Jeżeli jesteście maniakami gier od Supermassive Games i niektóre części antologii przechodziliście (jak ja) dwukrotnie, to jest szansa, że powrót do górskiej chatki ze starą gwardią przyniesie wam mnóstwo frajdy. Jak dla mnie to mocna 8. Liczę, że doczekamy się kolejnej części, w której poznamy dalsze losy naszych milusińskich.
Pytanie tylko, czy ta frajda jest warta 299 zł, czy nie lepiej poczekać na jakąś promocję.