Assassin’s Creed Valhalla – recenzja gry. Ubisoft przedstawia, Assassin’s Creed odcinek 12

UDOSTĘPNIJ

Nie jest to żadną tajemnicą, że jakoś nie byłem wielkim fanem serii Assassin’s Creed, a moja przygoda z nią zakończyła się na pirackiej czwórce. Tym razem dałem
się jednak ponieść fali hype’u, jaka towarzyszyła premierze odsłony pod tytułem Valhalla, która przedstawiana była jako epicka opowieść o Wikingach. Czy grze
udało się sprostać oczekiwaniom? Czy ktoś taki jak ja, będący sceptycznie nastawiony do całej serii znajdzie tu coś dla siebie? No i oczywiście, czy warto zagrać?

Akcja gry zabiera nas tym razem do IX wieku, a dokładniej do okresu ogromnej ekspansji skandynawskich Wikingów na tereny Anglosaskich Królestw. Nasza przygoda zaczyna się wraz z wybraniem płci naszego bohatera, nazwanego Eivor, który w wyniku najazdu wrogiego klanu na jego osadę, traci w zasadzie całą swoją rodzinę.
Na nasze szczęście, z pomocą przychodzi Sigurd, syn króla Styrbjorn’a, dzięki któremu, naszemu młodziakowi udaje się ujść z życiem. Jak możecie się domyślić zemsta stanie się tym, co od teraz będzie napędzać młodego wikinga przez życie.

Po krótkim, acz dramatycznym wstępie przenosimy się nieco w przyszłość, kiedy to dorosły (lub dorosła) już Eivor, wraz ze swoim klanem, tropi oprawcę sprzed lat — Kjotvego Okrutnego, a tak właściwie to zostaje przez niego pojmany, ale nie wchodźmy w szczegóły.

Pomimo że jest to dopiero prolog do właściwej przygody, jaką przygotowali dla nas twórcy to już od samego początku, nic nie stoi nam na przeszkodzie, żeby zamiast
iść zgodnie z linią fabularną, to wypuścić się w tereny mroźnej Norwegii i nieco po-eksplorować. Prawdziwa rozgrywka zaczyna się jednak dopiero, kiedy postanowimy porzucić widok oszałamiającej zorzy polarnej, na rzecz zielonych terenów Anglii. Od tej pory na nasz cel, będzie się składać kilka rzeczy — zbudować osadę, zjednać sobie jak największą ilość sojuszników (zarówno wśród Wikingów, którzy przybyli przed nami, jak i Anglosaskich Władców tamtejszych terenów) i podbić całą Anglię.

SCREEN Z GRY ASSASSIN'S CREED VALHALLA

Wspomniany wyżej cel teoretycznie wydaje się nieskomplikowany, w przeciwieństwie do drogi, jaką będziemy musieli pokonać podczas jego realizacji. Każdy sojusz wymagać będzie od nas innych działań, jak np. uwolnienie zakładników, porwanie czy śledztwo w sprawie możliwej zdrady (a nie tylko wyrznięcia w pień każdego,
kto się będzie sprzeciwiał). W tym przypadku twórcy naprawdę się postarali, aby poszczególne zadania i postacie były naprawdę różnorodne. Ku naszej wesołej
przygodzie oddano 16 lokalizacji, których ukończenie zajmuje od jednej do kilku godzin (i mówię tu tylko o głównej osi fabularnej).

Gdzieś pomiędzy zakładaniem kolejnych sojuszy, na naszej drodze staną członkowie Zakonu Ukrytych — no w końcu, to przecież Assassin’s Creed, a nie serial Vikingowie, prawda? Właściwie to tak i nie… Nasi nowi przyjaciele rzucają nieco światła na rolę, jaką odgrywa Zakon Starożytnych w sytuacji panującej na terenach Anglii
i jak współpraca z naszymi nowymi kolegami, może przynieść obopólne korzyści. Od tej pory, motyw tego zakonu przewijać się będzie w zasadzie przez resztę
naszej przygody, a Eivor zyska przy okazji kilka nowych zabawek i umiejętności, pomagających w eliminacji kolejnych przeciwników.

Skoro tło fabularne mamy już dość dobrze nakreślone, to przejdźmy zatem do gameplay’u. Mamy tutaj do czynienia z rozbudowanym RPG akcji w otwartym świecie pełną gębą. Jak możecie się domyślać, ilość dostępnych mechanik i poziom ich rozbudowania, na pierwszy rzut oka, może przyprawić o zawrót głowy. Na całe szczęście, wygląda na to, że twórcy przyłożyli się do swojej pracy, dzięki czemu po pierwszym szoku przychodzi uspokojenie, gdyż wszystko jest tu dość mocno intuicyjne i naturalne.

SCREEN Z GRY ASSASSIN'S CREED VALHALLA

Zacznijmy od samej eksploracji. Jeszcze w Norwegii, po wdrapaniu się na pierwszy punkt synchronizacyjny, naszym oczom ukazują się świecące znaczniki, które prowadza nas do możliwych do przytulenia bogactw czy zadań pobocznych, a na każdym z terenów zajdziemy ich całkiem sporo. We wszelkich poszukiwaniach, pomocny bywa również nasz średniowieczny dron w postaci kruka. Kolejne lokacje możemy przemierzać na kilka sposobów, mój ulubiony w tego typu grach — pieszo – musiałem szybko porzucić na rzecz jazdy konno, łodzi czy szybkiej podróży do odblokowanych wcześniej miejsc (rozmiar mapy naprawdę robi wrażenie).

Co do naszego bohatera, jak to zwykle bywa w przypadku RPG akcji, mamy tutaj ekwipunek oraz statystki, które rozwijamy przy pomocy zbieranych surowców i punktów doświadczenia (tutaj ogromny plus dla twórców za brak wymuszonego grindu). Nasz bohater nosi na sobie całkiem pokaźny set, który nieco na wzór tego z Wiedźmina, możemy kompletować wg klanu, do jakiego przynależy (co daje dodatkowe perki w przypadku posiadanie kompletnego rynsztunku). Ciekawym rozwiązaniem jest fakt,
że nic nie stoi na przeszkodzie, aby całą przygodę ukończyć, używając dokładnie tego samego, z czym zaczynamy (oczywiście po drobnych ulepszeniach u lokalnego kowala i dorzuceniu kilku run) – co dokładnie uczyniłem. Jedyne czego mi tu zabrakło to możliwość upłynnienia całego złomu, który ze sobą targamy, przez co zbieranie kolejnych „bogactw” zrobiło się dla mnie trochę bezsensowne, bo i tak nie korzystałem z tego, co znalazłem.

SCREEN Z GRY ASSASSIN'S CREED VALHALLA

Jeśli chodzi o system rozwoju blond wojaka, to dostajemy drzewko rozwoju, które rozszerza się wraz z zaklepywaniem kolejnych punktów, aby finalnie przypominać coś
w rodzaju konstelacji gwiazd, gdzie w koło jakieś umiejętności, jak np. skuteczniejszy atak z ukrycia, mamy do odblokowania pomniejsze punkty (wzrost zdrowia, ataku itp.). Jeśli na początku wyda się Wam to niepotrzebnie skomplikowane — jak to było w moim przypadku — to o nic się nie martwcie, gdyż ilość punktów umiejętności, jakie zdobywamy podczas gry, jest naprawdę spora, a każdy kupiony perk (umiejętność) można zresetować.

Walka jest dość prosta, ale daje niesamowitą satysfakcję, szczególnie kiedy powalimy silniejszego przeciwnika i odpali się brutalna animacja na wzór Fatality
(no może nie jest aż tak brutalnie, jak w Mortal Kombat, ale łapiecie, o co mi chodzi). Poza standardowym zestawem lekkiego i mocnego ataku dostajemy również możliwość używania zdolności, które przypisać możemy zarówno do broni ręcznej, jak i dystansowej, a których możliwość użycia zależy od naładowania paska/pasków adrenaliny.

Poza światem i naszym bohaterem warto wspomnieć o naszej osadzie, gdyż dostajemy możliwość rozbudowywania jej w zamian za surowce pochodzące np. z najazdów
na klasztory. Dzięki rozbudowie naszej siedziby o kolejne budynki, jak np. kuźnia, siedziba Ukrytych, stocznia czy sklep, zyskujemy dodatkowe możliwości, ułatwiające nieco naszą rozgrywkę, jak i możemy otrzymać kolejne zadania do wykonania (tak jakby komuś było za mało).

W przypadku warstwy graficzno-technicznej mamy tutaj już pewien standard, do którego zdążyli przyzwyczaić nas twórcy. Modele postaci wykonane są świetnie,
a lokalizacje, rozproszone po rozległej mapie, są różnorodne i naprawdę robią wrażenie (może nie aż takie jak te z Ghost of Tshushima, ale mimo to twórcom należą
się słowa uznania za ich wykonanie). 

SCREEN Z GRY ASSASSIN'S CREED VALHALLA

Assassin’s Creed Valhalla miałem okazję ogrywać na dwóch platformach jednocześnie — PlayStation 4 Pro i PlayStation 5. W obu przypadkach nie zauważyłem absolutnie żadnych problemów z optymalizacją, a wszystko działało płynnie, niezależnie od tego, jak wielka rozpierducha działa się na ekranie mojego telewizora. Różnice pomiędzy PS4 a PS5 są widoczne gołym okiem, szczególnie jeśli chodzi o kontrolę oświetlenia, płynność rozgrywki czy czasy ładowania (które w wersji na PS5 są jedynie migawkami). Żałuję, że twórcy nie pokusili się o wykorzystanie możliwości Dualsense, bo patrząc na różnorodność, jaką oferuje nam wykreowany przez deweloperów z Ubi świat,
to aż się prosiło o więcej (okazjonalnie pad za-wibruje nieco inaczej jak np. wpadniemy do wody albo walniemy z impetem w drzewo, jadąc konno). Miłym dodatkiem natomiast jest cross-save poprzez platformę Ubisoft-Connect, który działa perfekcyjnie, a o którego istnieniu nie byłem na początku świadomy. Wspominam o tym dlatego,
że podczas przenoszenia danych pomiędzy konsolami, moje zapisy gry zostały uszkodzone, przez co przez chwilę myślałem, że będę zmuszony ogrywać tytuł do końca
na PS4 lub zaczynać od nowa na PS5 – nawet nie wiecie, z jaką ulgą odetchnąłem, kiedy po prostu wywaliłem dane gry i zrestartowałem tytuł.

SCREEN Z GRY ASSASSIN'S CREED VALHALLA

Oczywiście nic nie jest takie kolorowe i cukierkowe i ponownie, tak samo, jak w przypadku poziomu grafiki, poziom bugów i glitchy jest taki jak w innych grach Ubisoftu (np. niedawno wydanym Watch Dogs Legion). Znikającej tekstury, błędy w animacjach, nieresponsywne znaczniki czy okazjonalne wypadnięcie lub zawieszenie się między teksturami — podstawowy pakiet pełną gębą. Na całe szczęście, żaden z tych błędów nie należy do uciążliwych i nie przeszkadza w odbiorze gry. Dodatkowo
mam wrażenie, że spora część tych bugów dotyczy głównie wersji na PS4, gdyż miej więcej tak od połowy mojej rozgrywki, kiedy przesiadłem się na nową generację, problemy jakby ustały.

Przejście gry zajęło mi 51 godzin, w których czasie zaliczyłem główny wątek fabularny, zdobyłem większość punktów synchronizacyjnych, wykonałem kilka zadań pobocznych, zabiłem połowę członków zakonu, przeprowadziłem kilka najazdów oraz rozbudowałem swoją osadę praktycznie do maksimum. Trzeba przyznać,
że samo to robi niemałe wrażenie, a to tak naprawdę zaledwie połowa tego, co przygotowali dla nas twórcy. AC Valhalla spokojnie ląduje na pierwszy miejscu najdłuższych gier, w jakie przyszło mi zagrać w tym roku (przed nami jeszcze Cyberpunk 2077 więc możliwe, że zostanie zdetronizowana). Gdyby jakimś cudem komuś z Was było mało, to twórcy wpletli w swoją grę system decyzji, które musimy podjąć w czasie rozgrywki, a które to mają bezpośredni wpływ na to, jakie zakończenie fabularne dostaniemy (w moim przypadku dostałem teoretycznie to dobre).

SCREEN Z GRY ASSASSIN'S CREED VALHALLA

Do samego końca gry, jak i pisania tej recenzji, nie byłem pewien jak ocenić ostatni odcinek telenoweli zwanej Assassin’s Creed. Z jednej strony mamy tutaj kawał dobrze zrobionego sandboksa, ze światem wypełnionym masą aktywności, znajdziek i świetnie zaprojektowanej walki (co w przypadku barbarzyńskich Wikingów jest chyba najważniejsze prawda?), z drugiej zaś warstwa fabularna prezentuje się tak, że jakoś szczególnie nie przywiązywałem do niej uwagi, a wątek samych Assassynów wygląda wręcz jak wciśnięty na siłe, byle tylko można było dodać „Assasin’s Creed” w nazwie. Osobiście bawiłem się naprawdę nieźle, pomimo wymienionych niedociągnięć
w historii, jaką nam zaserwowano czy nawet tego, że nie jestem do końca jakimś wielkim fanem gier typu „open-world” – a to chyba najlepsza rekomendacja dla tytułu. Podsumowując w skrócie, warto zagrać!