Czy wiedzieliście, że pierwsi Thunderbolts pojawili się w komiksach jako fałszywi bohaterowie podszywający się pod nową drużynę Avengersów? Marvel uwielbia bawić się motywem pozorów – a ten film nie jest wyjątkiem. Zamiast klasycznych herosów dostajemy grupę postaci z problematyczną przeszłością i wątpliwą motywacją. Czy taka mieszanka ma szansę zadziałać na ekranie? I co ważniejsze – czy trafiła w moje gusta? Przekonajcie się, czytając poniższą recenzję.
Fabuła
Narracja rozpoczyna się w momencie, w którym Yelena Belova (Florence Pugh) wydaje się przechodzić wypalenie zawodowe. Każda misja to sekwencja powtarzających się zdarzeń i zachowań przeciwników. Odczuwająca pustkę po śmierci siostry najemniczka postanawia odwiedzić swego ojca – Alexeia Shostakova (David Harbour). Szuka u niego potwierdzenia słuszności swoich wyborów wiążących się z ostatecznym porzuceniem wykonywanej profesji. Jednakże rodzic, żyjący wspomnieniami swojej dawnej legendy – sowieckiego herosa o pseudonimie Red Guardian – nie jest w stanie zrozumieć dylematów swojej dochy. Sam zrobiłby wszystko, by zamiast imać się najróżniejszych prac dorywczych, móc chociaż przez kilka sekund powalczyć dla dobra obywateli i poczuć blask chwały (a także być twarzą płatków jak celebryta). Na skutek pewnych wydarzeń ich drogi skrzyżują się z Johnem Walkerem (Wyatt Russell), Avą Starr (Hannah John-Kamen), Bobem Reynoldsem (Lewis Pullman) oraz Zimowym Żołnierzem (Sebastian Stan). W widowisku w reżyserii Jake’a Schreiera zobaczymy także Julię Louis-Dreyfus jako Valentinę Allegrę de Fontaine oraz Geraldine Viswanathan jako Mel.
Razem z Tonym Starkiem umarła we mnie ta cząstka, dla której każdy film Marvela był przygodą i kiedy każdy tytuł po kupieniu na Blu-ray mogłam oglądać kilka razy. Teraz mam problem, by wysiedzieć za pierwszym razem. Na plus jest to, że najnowsza produkcja MCU trwa 2 godziny i 6 minut, a nie 3 godziny jak Endgame (ale tam z powodu wartkiej akcji nie było tego czuć). Pomimo tego film momentami mi się dłużył.
Dobre, średniego początki
Początek, przyznam, że mnie kupił. Spodobała mi się konwencja zbieraniny upadłych bohaterów, czułam tę chemię pomiędzy postaciami, całość przypominała momentami atmosferą Strażników Galaktyki czy Suicide Squad od DC. Niestety od pewnego momentu tytuł robi się coraz bardziej suchy niczym stary popcorn. Głównej intrydze brak pazura. Wątek polityczny jest mało błyskotliwy, nie ma tam żadnego plot twista przyprawiającego widza o szybsze bicie serca. Pomimo tego, że obraz nie zachwyca jak dawne odsłony superbohaterskiego uniwersum, to Thunderbolts jest promyczkiem nadziei, że może MCU się odbije, bo jest zdecydowanie lepiej niż w przypadku poprzednich filmów z V fazy (wyłączając wspaniałych Deadpoola i Wolverine’a).
Pokiereszowani bohaterowie odbiciem kondycji społeczeństwa
W scenariuszu duży nacisk położono na pokazanie wewnętrznych demonów postaci. Dawne życie daje o sobie znać: występuje wypalenie zawodowe, depresja, poczucie braku przynależności czy wszechogarniająca pustka. Wielu odbiorców będzie mogło silnie zidentyfikować się z postaciami i ich życiorysami. Jeszcze nigdy herosi nie byli tak bardzo ludzcy. W czasach, gdy samotność coraz bardziej dotyka społeczeństwo, widz z problemami może poczuć się usłyszany. Szkoda tylko, że nie pokuszono się o gębszy portret psychologiczny charakterów.
Na ekranie bryluje Florence Pugh, której bohaterka ciętym dowcipem i pozornie niewzruszoną twarzą jedzie po wszystkich dookoła. Na choreografię walki w jej wykonaniu również patrzy się z przyjemnością. Spod tej pozornie zimnej osoby przebija się jednak uważność i troska o innych. Kolejną gwiazdą na bohaterskim firmamencie jest Red Guardian, który rozładowuje napięcie swoimi dowcipami i tekstami. Niektóre z nich były autentycznie zabawne. Rozczulała mnie również jego dziecięca wręcz radość z bycia w paczce. To taki nowy Drax z dyskontu w Europie Wschodniej. Miło było zobaczyć również postać Zimowego Żołnierza, łącznika ze starym, dobrym MCU. Patrząc na postać Boba i jego zachowanie, miałam wrażenie, że Marvel zapragnął mieć własnego Jasia Kapelę. Jest to ciekawa postać, żałuję, że nie mogę napisać więcej, żeby nie zaspoilerować wam seansu.
Podsumowanie
Thunderbolts to produkcja, która, choć nie dorównała złotej erze MCU, daje nadzieję na lepsze jutro tego uniwersum. Film oferuje ciekawe spojrzenie na grupę moralnie niejednoznacznych postaci z bagażem emocjonalnym, ukazując ich ludzkie słabości i próby odnalezienia sensu. Mocnym punktem są relacje między bohaterami oraz błyskotliwe dialogi – szczególnie w wykonaniu Florence Pugh i Davida Harboura. Choć scenariusz miejscami traci tempo, a główna intryga nie porywa, to całość wyróżnia się na tle wcześniejszych, mniej udanych tytułów z V fazy MCU. Dla zmęczonych fanów to może być mały, ale znaczny krok w stronę odrodzenia serii.
Sprawdź także: Thunderbolts* – kiedy premiera? Fabuła, obsada, najważniejsze informacje