MIEJSCE DLA KAŻDEGO GRACZA

Previous slide
Next slide

The Wolverine – recenzja filmu. Wolverine kontratakuje w Japonii.

Sequel przygód Wolverine’a, który właściwie może funkcjonować także jako standalone, ponieważ twórcy ewidentnie chcieli odciąć się od potworka, którego stworzył Gavin Hood. Tak, piszę oczywiście o fatalnym X-Men Origins: Wolverine. Oficjalnie mówi się jednak o trylogii tego najpopularniejszego na świecie rosomaka, więc i ja takiej terminologii będę używał. Czy ten miękki reset dla Logana wyszedł na dobre?

The Wolverine – recenzja filmu. Wolverine kontratakuje w Japonii.

Porządki w biurze

Hugh Jackman jako wielki fan odgrywanej przez siebie postaci, bardzo liczył na powodzenie tego projektu. Dlatego nie wątpię, że uśmiech na jego twarzy wywołała informacja, iż na stołku reżysera zasiądzie James Mangold, a nie bezradny Hood. Początkowo to nie on miał zająć miejsce za sterami produkcji, ponieważ studio negocjowało z Bryanem Singerem (ten odrzucił ofertę), a także z Darrenem Aronofoskym (zrezygnował z posady, ponieważ uważał, że kręcenie poza granicami USA trwałoby zbyt długo).

Scenariuszem zajęli się Mark Bomback i Scott Frank. Główna rola była oczywista, więc „dobrano” jeszcze Tao Okamoto (Mariko), Rilę Fukushimę (Yukio), Hiroyukiego Sanadę (Shingen), czy Svetlanę Khodchenkovą (Viper). Co ciekawe zobaczyć możemy też twarze znane z innych filmów X-Men, czyli Famke Janssen (Jean Grey), Patricka Stewarta (Professor X) oraz Iana McKellena (Magneto).

Przyjemne akcja w Kraju Kwitnącej Wiśni

Poprzednia część „zostawiła” nas w tym samym miejscu, gdzie rozpoczyna się sequel, czyli w Japonii. Wydarzenia w filmie inspirowane są komiksami Chrisa Clermonta i Franka Millera, co bardzo ucieszyło Hugh Jackmana, który nie ukrywa swojej miłości do tej limitowanej serii.

Historia napisana przez scenarzystów jest przewidywalna, ale nie psuje to seansu. Niestety jest to po prostu kolejne luźne superbohaterskie kino na piątkowy wieczór. Moja sympatia do głównego aktora powoduje, że nie jestem w stu procentach obiektywny przy ocenianiu, aczkolwiek na pewne rzeczy (takie właśnie jak uproszczenia w fabule) ciężko jest nie zwrócić uwagi.

W otwierającej scenie Logan ratuje Ichirō Yashidę przed wybuchem bomby atomowej niedaleko Nagasaki. Przeszłość wraca do niego, kiedy jego spokojne życie pustelnika przerywa wizyta Yukio, informując go, że Yashida umiera na raka i chce spłacić swój dług wdzięczności. Tak naprawdę jednak ten chce uzyskać gen regeneracji od Wolverine’a. Oczywiście protagonista odmawia, jego „przyjaciel” umiera i zaczyna się jazda bez trzymanki.

Yakuza, ninja, pojedynki na katany i wszystko, czego dusza zapragnie. Sceny walk ogląda się przyjemnie, chociaż efekty specjalne czasami kłują w oczy. Piękne japońskie scenerie tylko dodają pozytywów warstwie wizualnej, podobnie jak Hugh Jackman w kąpieli. Nie brakuje również innych mutantów, jak chociażby Viper, która za pomocą swojego jadu robi prawdziwą papkę z przeciwników.

Nie będę tutaj dokładnie opisywał, jak dalej toczą się wydarzenia, bo nie chcę psuć Wam zabawy w „zgaduj-zgadula”. Jednakże tak jak napisałem wyżej, nie jest to nic odkrywczego, ale na szczęście podczas oglądania nasza dłoń nie wędruje prosto na czoło, jak w poprzedniej części.

Klimat aromatyczny, jak zielona herbata

Wyżej wymieniłem już kilka cech, które tworzą niepowtarzalny klimat The Wolverine. James Mangold ze swoją ekipą zadbali o prezentacje lokalnej kultury, choć czasami dość stereotypowo. Nie zmienia to faktu, że pojedynek w śniegu, pośród tradycyjnych budynków naprawdę robi wrażenie.

Muzyka Marco Beltramiego tylko podkreśla, to co widzimy na ekranie i trzeba przyznać, że kompozytor wiedział, w jakie tony uderzyć (dosłownie i w przenośni), żebyśmy mogli poczuć się jak w Japonii. Mimo że nie jest to nic niezwykłego, to nie można zapomnieć także o szerokiej reprezentacji azjatyckich aktorów i aktorek. Co prawda głównego bohatera pochodzącego z tego kontynentu, dostaliśmy dopiero w  Shang-Chi, ale warto doceniać starania!

Nie zabrakło również nawiązań do Samurajów, czy rozwiniętej japońskiej technologii – dzięki temu widać, że potraktowano materiał źródłowy i jego miejsce akcji z należytym szacunkiem.

Złe dobrego początki

Zmiana reżysera była strzałem „w dziesiątkę”, co jeszcze dobitniej podkreśli Logan z 2017 roku. James Mangold pokazał, że wie, co robi i pomimo że The Wolverine nie przyniósł mu nagród, to zmył niepowodzenie, jakim była pierwsza odsłona tej trylogii.

Ucieszyło mnie zaangażowanie Jackmana, który przelał swoją sympatię do „Rosomaka” na odgrywaną postać i widać, że lepiej czuł się w tym projekcie, niż przy pracy z Hoodem.

Wydarzenia fabularne wpisały się w swoisty reboot, czy też próbę tworzenia prequeli serii X-Men, bo to czasami ciężko jest ocenić. Filmy powróciły na właściwe tory i mogliśmy zobaczyć potem jeszcze kilka lepszych, czy gorszych pozycji. Podsumowując te moje rozważania, uważam, że można tę produkcję obejrzeć bez zapoznania się z Origins (które najlepiej byłoby spalić i zakopać), żeby potem jeszcze bardziej docenić zwieńczenie trylogii!

Podziel się ze znajomymi:

Udostępniam
Udostępniam
Udostępniam

O NAS:

GraPodPada.pl to miejsce, gdzie przy jednym stole siedzą konsolowcy, pecetowcy, komiksiarze, serialomaniacy i filmomaniacy. Tworzymy społeczność dla wyjadaczy, jak i niedzielnych graczy, czytaczy i oglądaczy. Jesteśmy tutaj po to, aby podzielić się z Tobą naszymi przemyśleniami, ale również, aby pokazać Ci, że każda opinia ma znaczenie, a wszyscy patrzymy na współczesną popkulturę kompletnie inaczej. Zostań z nami i przekonaj się, że grapodpada.pl to miejsce dla każdego gracza.

Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl 

OBSERWUJ NAS

UDOSTĘPNIJ
UDOSTĘPNIJ