Dwa tygodnie temu byliśmy świadkami wiekopomnego wydarzenia w świecie gier – uwaga, millenialsi – premierę miał remaster Tony Hawk’s Pro Skater 3 i 4. Pamiętam emocje związane ze śmiganiem na desce w oryginalnych wersjach. Czy odświeżenie wyszło Antoniemu na dobre? Tego dowiecie się z poniższej recenzji.
Emocje sięgają zenitu…
Gdy usłyszałam o możliwości powrotu do przeszłości i Tony’ego, niemal skakałam z radości. To była sentymentalna podróż w czasie… do początku nowego tysiąclecia, gdy byłam dumną i bladą przedstawicielką młodego pokolenia, znajdującego się jeszcze w stadium edukacji wczesnoszkolnej. Tony Hawk był bożyszczem – wszyscy chcieli jeździć na desce. A ja wykonywałam coraz to bardziej skomplikowane ewolucje na ekranie mojego peceta. Dokładnie tego, który miał służyć mnie oraz mojemu bratu „do nauki”.

Zainstalowałam więc remaster z ogromną nadzieją na powtórkę z rozrywki i tę samą dozę adrenaliny, którą zaserwowałam sobie jako dziewczynka.
Po 20 latach jest dużo piękniej
Pierwsze minuty z grą były bardzo intensywne. Zobaczyć Tony’ego w odświeżonej wersji, w pięknych okolicznościach graficznych, wywołało we mnie lawinę pozytywnych emocji. Moi znajomi są świadkami – przeżywałam to mocno i nie szczędziłam zachwytów. Niestety – tylko do czasu…

Szacie graficznej nie mam absolutnie nic do zarzucenia. Sceneria jest dopracowana, a odwiedzane lokacje są różnorodne i cieszą oczy. Twórcy wykorzystali silnik Unreal Engine 5, osiągając spektakularne efekty – gra świateł i cieni, skupienie na detalach i teksturach, niezwykła dbałość o wygląd poszczególnych skaterów. Dzięki technologii motion capture możemy obserwować ich mimikę – każdy grymas po upadku robi wrażenie. Ubrania się brudzą, przedmioty ulegają zniszczeniu, a lokacje bywają wymagające – choćby poziom „Kanada”, gdzie zima daje się mocno we znaki.

NPC wchodzą z nami w interakcje – uciekają, krzyczą po zderzeniu z naszym bohaterem. A skoro mowa o postaciach – twórcy poszerzyli grono znanych skaterów o nowe twarze, będące idolami młodego pokolenia. Czapki z głów za ten ruch – Antoni swoje już zrobił, więc warto postawić na nową generację. Być może sprawi ona, że współczesna młodzież zainteresuje się tą dość zapomnianą formą aktywności fizycznej. Dostępna jest również możliwość stworzenia własnej postaci w całkiem nieźle rozbudowanym kreatorze. Możemy też odwiedzić sklep, w którym kupujemy nowe deski, ubrania i inne gadżety dla naszych zawodników – zupełnie jak w Simsach.
Strasznie jest dorastać
Mając w pamięci urok tej serii, spodziewałam się, że i tym razem skradnie moje serce. Na swój sposób spełniła swoje zadanie, choć nie ukrywam – nie w takim stopniu, jakiego oczekiwałam. Kolejne poziomy, z początku wciągające, po pewnym czasie zaczęły mnie po prostu nużyć. Znam specyfikę tej gry i w pełni rozumiem, że tytuł o deskorolkarzu nie stanie się nagle rozbudowanym RPG-iem z mnogością postaci i interakcji. A jednak poczułam ukłucie rozczarowania…

Mechanika pozostała wierna oryginałom – co oznacza, że trzeba się trochę „rozjeździć”. System trików nadal daje sporo satysfakcji – łączenie grindów, manuali i revertów sprawia frajdę, szczególnie gdy uda się nabić ponad 20 tysięcy punktów jednym combo. Jako zaprawiona w boju przedstawicielka generacji Z, rozpoczęłam grę bez samouczka. I trochę tego pożałowałam. Przez pierwsze minuty obserwowałam głównie coraz to bardziej widowiskowe upadki mojej postaci. Potem było już lepiej – wróciłam pokornie do samouczka i przyznaję, że to pomogło. Tym bardziej że grałam jak zwykle w wersji PC, na klawiaturze – mam wrażenie, że z kontrolerem byłoby po prostu wygodniej.
Jam jest z tego, co mnie boli
Tyle że… z czasem coś zaczyna zgrzytać. Zadania są powtarzalne i zbyt proste. W każdej lokacji zbieramy litery, rozbijamy hydranty, wykonujemy triki w wyznaczonych miejscach – wszystko to już znamy. Na początku bawi, ale po kilku planszach przypomina to raczej grę w bingo niż deskorolkową ekstazę. Dodatkowo – można manipulować czasem. Standardowe dwie minuty da się wydłużyć do pięciu, dziesięciu, a nawet sześćdziesięciu. Tylko co właściwie robić przez godzinę w jednej lokacji? Kontemplować architekturę? Rozkładać koc piknikowy? Czekam na propozycje.

Tryby gry obejmują: solo, multiplayer (online i lokalny), free skate oraz wyzwania czasowe. I choć multiplayer dostarcza chwilowej zabawy – szczególnie podczas rywalizacji z kimś na kanapie – to… nie wnosi niczego świeżego. A po tylu latach chciałoby się jednak czegoś więcej niż „to samo, tylko ładniej”. Albo może Tony jest jak pierwszy chłopak – był cudowny w swoich czasach, ale z czasem człowiek zaczyna zauważać, że nie znał tabliczki mnożenia.

Podsumowanie (czyli moment, w którym się wzruszam)
Tony Hawk’s Pro Skater 3 i 4 Remaster to tytuł dopracowany, z ogromnym szacunkiem dla oryginału i fanów. Gra działa płynnie, wygląda świetnie i przez moment przenosi nas z powrotem do czasów, gdy najważniejsze było zaliczenie „S-K-A-T-E” i zrobienie backflipa nad rampą.

Ale… po tej chwili przychodzi refleksja: „to już nie to samo”. Może dlatego, że to nie gra się zmieniła – to my się zmieniliśmy.