Od zawsze z nieco humorystycznym przedstawieniem angielskich realiów z pierwszej połowy ubiegłego wieku kojarzyły mi się urywki Siostrzeńca Czarodzieja C.S. Lewisa. Okazuje się jednak, że coś podobnego z jednym ze swoich pierwszych dzieł uczynił jego serdeczny przyjaciel, którym był nie kto inny jak sam J.R.R. Tolkien. Oczywiście jest on najszerzej znany jako twórca Śródziemia, jednak spod jego pióra wyszły także takie tytuły jak Łazikanty, Gospodarz Giles z Ham czy Pan Błysk, o których chciałbym w tym tekście nieco opowiedzieć.
Potencjalny konkurent dla światowego hitu
Co ciekawe Pan Błysk powstał pod koniec lat 30. ubiegłego wieku, jeszcze przed publikacją Hobbita. Po znacznym sukcesie opowieści o przygodach Kompanii Thorina Tolkien w odpowiedzi na zamówienie wydawcy wyciągnął z frazeologicznej szuflady gotową historię w komplecie z własnoręcznie wykonanymi ilustracjami. Mimo że tytuł ten stawiany był obok bestsellerowych Przygód Alicji w Krainie Dziwów, to ówczesne możliwości druku nie pozwalały jednak na tanią i łatwą reprodukcję grafik. Dlatego Pan Błysk przez około pół wieku dotrzymywał towarzystwa Łazikantemu, który czekał na ponowne odkrycie. Pan Błysk został wydany za granicą po raz pierwszy w 1982 r., natomiast polscy fani twórczości Tolkiena musieli poczekać na przekład aż do 2008 r. Ukazał się on wtedy w przekładzie Pauliny Braiter, która odpowiadała za proces tłumaczenia również przy opracowywaniu nowego wydania, pasującego do pozostałych Tolkienowskich tytułów od wydawnictwa Zysk i S-ka.
Ekscentryczny Pan Błysk kupuje samochód
Fabuła tej krótkiej historyjki opiera się na postaci Pana Błyska – ekscentrycznego bogacza, słynącego z wielkiej kolekcji cylindrów. W ogrodzie natomiast niekoniecznie legalnie hodował Żyrólika. Pewnego dnia postanowił zdecydować się na kolejną ekstrawagancką własność w postaci żółtego samochodu z czerwonymi kołami. Otwiera to drogę dla wielu wydarzeń, zarówno szczęśliwych jak i tych przykrych, które wykroczą poza wyobrażenia, nie tylko bohaterów biorących w nich udział, ale również czytelników zagłębiających się w książce.
Na swojej drodze tytułowy bohater napotyka zarówno sąsiadów w osobach pana Dnia jak i pani Knoć, czy też przyjaciół – braci Tumańskich. Nie zabrakło również solidnej szczypty elementów fantastycznych w postaci mówiących niedźwiedzi czy samego Żyrólika, który jak nietrudno się domyślić jest hybrydą żyrafy i królika (i tak też wygląda na ilustracjach Tolkiena). Każda z postaci została przez autora zindywidualizowana, dzięki podkreśleniu charakterystycznych dla siebie cech. Najsłynniejsze dzieła Profesora (z wyłączeniem Hobbita) cechują się raczej powagą, tutaj natomiast strony kipią sprawnie dobranym humorem opartym na żartach sytuacyjnych i słownych. Ponadto zostały one wsparte ilustracjami, które bezpośrednio do nich nawiązują. Podobnie jak w przypadku Łazikantego, historia jest poprowadzona w dość lekki sposób, jednak unika irracjonalnych rozwiązań, których pełne bywają niektóre bajki dla dzieci.
Historia nieco biograficzna
W twórczości Tolkiena uwielbiam momenty, w których w pozornie fikcyjnych światach i historiach przebijają drobne wątki z jego własnego życia. Oczywiście koronnym przykładem na zawsze zostanie Luthien tańcząca dla Berena, jednak również w przypadku Pana Błyska można wyśledzić co najmniej jeden smaczek. Sam motyw zakupu nowego samochodu i późniejsze przygody, z wjechaniem w mur na czele, są prawdopodobnie oparte na perypetiach, jakie sam autor przeżywał po zakupie swojego pierwszego pojazdu. Proszę pokazać mi innego autora, który tak sprawnie i subtelnie potrafi niekoniecznie miłe wspomnienia przekuć w całkiem interesujące historie. Co ciekawe, również i tutaj zabłądził drobny smaczek ze Śródziemia w osobie Dziadunio Gamgee, a jak wiadomo, postać o takim samym przydomku zamieszkuje także w Hobbitonie.
Wyjątkowo piękne wydanie
Na pierwszy rzut oka Pan Błysk nie wyróżnia się zbytnio z tolkienowskiej półki, gdyż podobnie jak inne pozycje od poznańskiego wydawnictwa zamyka się w charakterystycznym formacie 155 × 230 mm. Ze swoimi 192 stronami jest to wolumin nieco cieńszy od pozostałych, za to odrobinkę grubszy od Łazikantego, plasując się gdzieś w okolicach zeszłorocznego wydania Listów Świętego Mikołaja. Gdy spojrzymy na okładkę, może nas zachwycić reprodukcja odręcznego rysunku tytułowego bohatera w wykonaniu samego Tolkiena. Wewnątrz tomu znajdziemy jeszcze więcej ilustracji, które dzięki sprawnemu składowi płynnie komponują się z tekstem.
Na tym miłe zaskoczenia się nie kończą, gdyż druga połowa książki składa się z oryginalnego wydania historyjki, w którym na jednej stronie wydrukowany jest rękopis Tolkiena z ilustracjami, podczas gdy na sąsiedniej umieszczona jest transkrypcja do tekstu drukowanego. Wszystko to zostało umieszczone na dość sztywnym matowym papierze, który dla części zawierającej polski przekład został zabarwiony na bardzo jasny żółtawozielony odcień. Dzięki temu podczas lektury bardzo gładko można przenieść się od tłumaczenia do skanów oryginału, który prezentuje podobny odcień.
Takie książki warto znać
Myślę, że z powyższego tekstu wybrzmiało to, że Pan Błysk nie jest dziełem zbliżonym do tytułów, z których Tolkien zasłynął najbardziej. Właśnie fakt tej różnorodności stylu i tematyki powinien zachęcić do przeczytania tej książki. Co prawda najlepiej wyposażyć się w ten tytuł, gdy w naszym domu zamieszkują młodzi adepci czytelnictwa, jednak myślę, że spodoba się on również tym, którzy co roku z przerażeniem spoglądają na przybywające kolejne świeczki na torcie.