REKLAMA

Ninja Gaiden Ragebound – recenzja gry – retro w najczystszej postaci! 

Alan Zygaj

Opublikowano: 7 października 2025

Spis treści

Pierwsze moje zetknięcie z grami wideo zawdzięczam Pegasusowi, rodzimej podróbce NES-a, który stał w naszym domu na komodzie, zaraz obok telewizora. Zagrywałem się wtedy do znudzenia w takie klasyki jak Mario, Contra, aż po mniej znane, jak Werewolf The Last Warrior. Widząc najnowszą odsłonę serii Ninja Gaiden, a raczej stylistykę, w jakiej jest utrzymana, coś mnie ruszyło. Czy znowu poczułem się jak wtedy, siedząc na podłodze i wpatrując się w TV CRT? Tego dowiecie się z recenzji poniżej.

Mała lekcja historii 


Zacznijmy od umiejscowienia Ragebound w linii czasowej serii. Gra rozpoczyna się od momentu, w którym Ken, będący głową klanu Hayabusa, przed wysuszeniem na pojedynek z nieznanym przeciwnikiem zostawia list swojemu synowi, Ryu. Prosi w nim, aby ten wyruszył w podróż do Ameryki i odnalazł zaprzyjaźnionego archeologa. Co ciekawe, w postać Kena wcielamy się na początku gry, dzięki czemu po raz pierwszy widzimy, jak doszło do jego porażki. Po tym krótkim wstępie przejmujemy kontrolę nad właściwym protagonistą, którym jest młody ninja Kenji. Przez chwilę ćwiczymy wraz z Ryu, który w trakcie przeprowadzania lekcji otrzymuje wcześniej wspomniany list i opuszcza wioskę. Zbiega się to z atakiem demonów, które nasz niedoświadczony wojownik musi odeprzeć samodzielnie. Znaczyłoby to, że najnowsza część fabułą sięga aż do części wydanej na konsolę Nintendo Entertainment System.

Ninja Gaiden Ragebound – recenzja gry – retro w najczystszej postaci!
| Źródło zdjęcia: Steam


 
Szybko jednak czeka na nas pewna miła niespodzianka. Ci, którzy oglądali materiały promocyjne, zapewne wiedzą, że nie tylko Kenji gra tu pierwsze skrzypce. Wkrótce poznajemy również Kumori, członkinię klanu pająka, który jest połowicznie odpowiedzialny za sytuację z demonami. Bohaterowie zostają jednak porwani – on umierający, ona przykuta do ściany w tym samym pomieszczeniu. Kobieta szybko przypomina sobie o Ku no Tani, nożu, który potrafi połączyć ze sobą duszę. Prosi, aby Kenji ją nim przeszył, czym dokona fuzji i da im szansę na ucieczkę. Od teraz, działając jako jedno, muszą położyć kres demonicznemu zagrożeniu. Fabuła przedstawiona w grze mocno przypomina właśnie produkcje na NES-a – prosta i łatwa w przyswojeniu.

REKLAMA

Jeden cios, jedna ofiara 


Pod względem gameplay’owym Ragebound to retro platformówka akcji pełną parą. Walka jest dość uproszczona i sprowadza się do naciśnięcia odpowiedniego przycisku, aby wykonać cięcie i zdekapitować przeciwnika. Są jednak tacy adwersarze, którzy wytrzymać potrafią nawet do pięciu ciosów, ale i na takie przeszkody gra daje nam rozwiązanie. Wokół poszczególnych wrogów zauważymy niebieską bądź różową aurę. Wykonanie eliminacji Kenjim bądź Kumori, do których w tej kolejności są one przypisane, przyzna nam ładunek silnego ciosu. Ten jest w stanie położyć ciężko opancerzonych przeciwników za jednym zamachem, więc umiejętne korzystanie z tej mechaniki jest dla gracza kluczową kwestią. Możemy też poświęcić nieco swojej witalności w zamian za manualne naładowanie następnego ataku.

Ninja Gaiden Ragebound – recenzja gry – retro w najczystszej postaci!
| Źródło zdjęcia: Steam


Jako że w jednym ciele żyje dwoje bohaterów, nasza femme fatale wspomoże młodego ninję w walce swoimi nożami kunai i jedną bronią specjalną. Posiada ona osobny wskaźnik, znajdujący się pod paskiem życia pary, który wyczerpuje się wraz z atakowaniem. Jeżeli spadnie do zera, naładować go możemy tnąc przeciwników kataną Kenjiego. Za pomocą protagonistki uruchomimy także potężne ragebound art, siejące zniszczenie wśród zastępów demonów. Jedyne, czego mi zabrakło, to jakiś system combo. Niebieski skrytobójca wykonuje ten sam atak w kółko, zmieniając jedynie jego trajektorię – raz lewo/prawo, raz prawo/lewo. Po czasie staje się to nużące, chociaż rozumiem, że taki był po prostu zamysł twórców. Jak już wspomniałem, to właśnie elementy zręcznościowe wiodą tu prym. Pokonywanie przeszkód jest bardzo płynne i przyjemne, przez co ewentualne niepowodzenia nie są w żadnym stopniu uciążliwe. Dzięki możliwości wykonania tak zwanej gilotyny podczas skoku możemy w satysfakcjonujący sposób wykorzystać przeciwników do przemieszczania się bądź odbić niektóre pociski.

Ninja Gaiden Ragebound – recenzja gry – retro w najczystszej postaci!
| Źródło zdjęcia: Steam

Wybierz, ukończ, powtórz kiedy chcesz 


Gra złożona jest z misji, które wybieramy z poziomu mapy świata. Jest to bardzo miły zabieg, przypominający czasy, kiedy wszystko było o wiele mniej złożone. Nie twierdzę oczywiście, że wtedy było najlepiej – fajnie po prostu przypomnieć sobie czasem staroświeckie rozwiązania. W przypadku poziomów obecny jest system rankingów, na który składają się takie czynniki jak chociażby czas przejścia, zebrane artefakty czy zaliczone wyzwania. Te ostatnie przypisane są do poszczególnych poziomów i mogą wymagać od gracza przejścia w konkretny sposób czy wykonania specyficznej czynności. Ocena zaczyna się od litery D, kończąc na S, a przekroczenie odpowiedniej poprzeczki może odblokować nową broń bądź umiejętności, które zakupimy w sklepie. 
 
Ten również otworzymy z poziomu wyboru planszy, a przywita nas w nim stara, znajoma twarz mistrza Muramasy. Zaopatrzyć możemy się u niego w talizmany wzmacniające Kenjiego, specjalną broń dla Kumori czy zupełnie nowe techniki ragebound. Walutą za te udogodnienia będą złote skarabeusze, które ukryte są w przeróżnych zakamarkach poziomu. Prócz nich znaleźć możemy też kryształowe czaszki bądź zwoje, które dają nam dostęp do tak zwanych sekretnych misji. Są to dodatkowe scenariusze, które możemy rozegrać w dowolnej chwili. Co ciekawe, do niektórych fantów dostać się możemy jedynie za pomocą Kumori. Żeby przejąć nad nią kontrolę, Kenji musi wejść w interakcję z demonicznym przedmiotem, który na krótki czas przenosi bohaterkę do wymiaru demonów. Wtedy pojawią się też zupełnie nowe platformy, pozwalające na dojście w normalnie niedostępne miejsca. Musimy być jednak ostrożni, bo atakowanie bądź otrzymywanie obrażeń skraca nasz wskaźnik czasu, który odświeżyć możemy jedynie niszcząc niebieskie kule z energią.

Ninja Gaiden Ragebound – recenzja gry – retro w najczystszej postaci!
| Źródło zdjęcia: Steam


Niezłomna determinacja 


Warstwa graficzna produkcji utrzymana jest w staroszkolnym pixelartowym stylu. Produkcja sama w sobie korzysta z szerokiej gamy kolorów, odpowiednio dopasowanych do konkretnego poziomu. Lokacje, które będzie dane nam zwiedzić, są ciekawe i niejednokrotnie zaskakujące. To samo tyczy się naszych przeciwników – zaczynamy od demonów, a im dalej w las, tym adwersarze są coraz bardziej pokręceni. To samo tyczy się bossów, z którymi zmierzymy się na końcu każdego poziomu. W większości są to demoniczne postaci, odpowiednio dopasowane do tła, na którym walczymy. Każde starcie było unikalne i ani przez chwilę nie odczułem, żeby któryś z szefów był mniej dopracowany od reszty.

Ninja Gaiden Ragebound – recenzja gry – retro w najczystszej postaci!
| Źródło zdjęcia: Steam


 
Ogromne wrażenie zrobiła na mnie ścieżka dźwiękowa, którą w dużej mierze skomponował Sergio de Prado. Wiele tracków zostało odświeżonych, wśród nich znajdą się kultowe „A Father’s Promise” czy „Unbreakable Determination”. Soundtrack jest absolutnie cudowny – łączy w sobie arcade’owe brzmienie z elektryczną gitarą, dzięki czemu brzmi jednocześnie oldschoolowo i świeżo. Myślę, że w mojej pamięci pozostanie na długo, a w sercu jeszcze dłużej. 


Ragebound 


W końcowym rozrachunku Ninja Gaiden Ragebound to fantastyczny powrót serii w stylu retro, co będzie nie lada kąskiem nie tylko dla starszych graczy, pamiętających jeszcze pierwszą odsłonę z lat 80. Ciężko znaleźć mi tu jakiekolwiek większe wady, może poza brakiem systemu combo czy nieco krótką długością, ponieważ grę można skończyć w zaledwie parę godzin. Mimo wszystko zachęcam wszystkich do zapoznania się z tym tytułem, ponieważ jest to jedna z najlepszych gier 2025 roku i nikt nie powie mi, że jest inaczej. Łapcie więc za katany i noże kunai i tnijcie, aż nic nie zostanie. 

 

ZALETY +

WADY -

Alan Zygaj

Entuzjasta gier wymagających, w wolnym czasie pochłaniający masowo wszelaki kontent na temat branży.

REKLAMA

Rekomendowane artykuły

Cronos: New Dawn – recenzja gry. Jakoś inaczej zapamiętałam Nową Hutę

Cronos: New Dawn – recenzja gry. Jakoś inaczej zapamiętałam Nową Hutę

Cronos: New Dawn – recenzja gry. Jakoś inaczej zapamiętałam Nową Hutę

Karma: The Dark World – recenzja gry. Duszny świat, który wciąga i męczy jednocześnie

Karma: The Dark World – recenzja gry. Duszny świat, który wciąga i męczy jednocześnie

Wiedźmin. Oficjalna księga kucharska – Recenzja Książki. Kiedy Geralt ubiera fartuszek i idzie do kuchni

Wiedźmin. Oficjalna księga kucharska – Recenzja Książki. Kiedy Geralt ubiera fartuszek i idzie do kuchni

Zawsze marzyłem o takiej karierze – Felieton pod pada – FC 26

Zawsze marzyłem o takiej karierze – Felieton pod pada – FC 26

Pingwin. Wszystko, co złe. Tom 2 – recenzja komiksu – Powrót na szczyt

Pingwin. Wszystko, co złe. Tom 2 – recenzja komiksu – Powrót na szczyt

Jaśmina i ziemniakożercy, tom 1 — recenzja komiksu — Pyszna przygoda!

Jaśmina i ziemniakożercy, tom 1 — recenzja komiksu — Pyszna przygoda!