Liam Neeson, aktor wcielający się w Jedi Mistrza Qui-Gona Jinna w „Gwiezdne wojny: część I – Mroczne widmo” z 1999 roku, wyraził swoje niezadowolenie z przedstawienia śmierci swojej postaci.
Nie tak umiera mistrz
W wywiadzie dla magazynu GQ, Neeson stwierdził, że scena jego śmierci była „trochę dziecinna” i niegodna Mistrza Jedi. „Miałem wrażenie, że moja śmierć wyszła zbyt sentymentalnie. Przecież mam być Mistrzem Jedi, rozumiesz?” powiedział. „Moja postać dała się na to złapać: »Celuję w twoją twarz, a jednak w twój brzuch«. »Och, trafiłeś mnie!«. No proszę cię. To raczej nie przystoi Mistrzowi Jedi.”
Mimo krytyki, Neeson wspomina kręcenie filmu z sentymentem. Przypomniał sobie moment, gdy razem z Ewanem McGregorem, grającym Obi-Wana Kenobiego, instynktownie wydali dźwięki świetlówki podczas pierwszej sceny z mieczami świetlnymi. „Pamiętam, że obaj w tym samym czasie wydaliśmy ten dźwięk” – powiedział Neeson. Reżyser George Lucas zauważył ich reakcję i powiedział: „Chłopcy, nie musicie tego robić. My to dodamy”.
Choć Qui-Gon Jinn zginął w pierwszym filmie prequelowej trylogii, Neeson kilkakrotnie powracał do tej roli, użyczając głosu w kolejnych produkcjach, takich jak „Atak klonów” (2002), „Wojny klonów” (2008) oraz „Obi-Wan Kenobi” (2022). W tym ostatnim przypadku pojawił się w krótkim cameo, co określił jako „słodkie” spotkanie z McGregorem po 18–20 latach.
Aktor wyraził jednak wątpliwości co do przyszłości swojej postaci w uniwersum Gwiezdnych wojen. „Zgubiłem się w tym wszystkim” – przyznał, zauważając, że obecna nadprodukcja może odbierać magię i tajemniczość serii. „Jest tyle spin-offów Gwiezdnych wojen. To dla mnie trochę rozcieńcza tę magię” – dodał.
Źródło: GQ