Myślę, że gdy ktokolwiek z nas usłyszy nazwisko tego słynnego oksfordzkiego profesora, jego myśli błyskawicznie powędrują w stronę hobbiciej norki, Jedynego Pierścienia i Śródziemia. Nie jest to oczywiście błędny tok myślenia, bowiem to właśnie Hobbit i Władca Pierścieni przyniosły mu najwięcej sławy, jednak w swoim pisarskim dorobku posiadał on również dzieła, których akcja nie rozgrywa się w fantastycznej krainie. Jednym z nich jest Łazikanty, którego od niedawna można znaleźć na księgarnianych półkach.
Czasem wypada odpocząć od Historii Śródziemia
Przez ostatnie dwa lata poznańskie wydawnictwo Zysk i S-ka działa bardzo prężnie w tematyce tolkienowskiej, wypuszczając na rynek kolejne tytuły, które wyszły spod pióra Profesora lub też związane są z jego życiem i twórczością. Ich główną osią jest oczywiście cykl Historii Śródziemia, przeplatany tytułami pokroju Upadku Númenoru czy Atlasem Śródziemia. Są to jednak nadal tytuły związane ze Śródziemiem. Pierwszą odskocznią od tego tematu okazała się zeszłoroczna premiera Listów Świętego Mikołaja, o których mam nadzieję napisać kiedyś kilka słów. W tym roku natomiast wydany został m.in. wspomniany Łazikanty, który stanowi doskonały przykład szerokiej twórczości Tolkiena. Mimo że pierwsze wersje historii powstały już w latach 20. XX w. to po odrzuceniu jej przez wydawcę przeleżała ona wiele lat wśród innych notatek, by ponownie ujrzeć światło dzienne pod koniec ubiegłego wieku. Jej zredagowaniem zajęło się małżeństwo renomowanych badaczy twórczości Tolkiena – Christina Scull oraz Wayne G. Hammond. Ta krótka powieść zawitała wtedy również w Polsce dzięki przekładowi Pauliny Braiter, która odpowiadała za tłumaczenie również w przypadku nowego wydania. W tym miejscu recenzji zazwyczaj wspominam o autorze ilustracji. Tym razem jednak zdążyłem wspomnieć o nim już kilkukrotnie, gdyż książka została wzbogacona o ilustracje autorstwa samego Tolkiena.
Kiedy twoje dziecko zgubi zabawkę
Wiem, że obecnemu odbiorcy popkultury historia związana z żyjącymi zabawkami bezsprzecznie kojarzy się z kultowym już Toy Story, jednak J.R.R. Tolkien wpadł na podobny pomysł wiele lat wcześniej. Na kartach Łazikantego śledzimy bowiem losy psa, który został zamieniony przez czarodzieja w zabawkę. A czym sobie biedny zwierzak na to zasłużył? Ugryzł magika, gdy ten zabrał mu piłkę. Łazik (proszę nie mylić z przydomkiem Aragorna w tłumaczeniu Łozińskiego) zostaje bardzo szybko kupiony przez matkę trójki synów, jednak gdy wybierają się oni z ojcem na plażę, główny bohater zawierusza się i spotyka kolejnego czarodzieja. Skutkuje to dalszymi przygodami, które zaprowadzą zaczarowanego psiaka na Księżyc i w głębiny oceanów, gdzie ciągle będzie poszukiwał sposobu na powrót do dawnej postaci. Na swojej drodze napotka również innych Łazików, przez co dość szybko stanie się właśnie tytułowym Łazikantym. Historia podróży Łazikantego jest w pewnym sensie pretekstem do pokazania krain, które powstały w umyśle autora. Podczas swoich wędrówek główny bohater zahacza także o lokacje, które czytelnikowi zaznajomionemu z historią Śródziemia wydadzą się bardzo znajome. Jest to zapewne spowodowane powstawaniem Hobbita i Łazikantego w podobnym przedziale czasowy, przez co nieuchronne było przenikanie się tych dzieł. Myślę jednak, że dla powyższego tytułu stało się to jak najbardziej zaletą, gdyż w moim przypadku wywołało to pojawienie się szerokiego uśmiechu na twarzy.
Historia na pocieszenie syna
W tej krótkiej powieści główny bohater po zmniejszeniu i zamianie w zabawkę należał do małego chłopca nazwanego chłopczykiem Numer Dwa. Jest to bardzo ważne dla powodu powstania tej historyjki. J.R.R. Tolkien na początku opowiadał ją swojemu środkowemu synowi (Michaelowi), gdy ten podczas rodzinnych wakacji zgubił swojego miniaturowego ołowianego pieska. W krótkim wstępie duet redaktorski uważnie rozkłada na czynniki pierwsze historię powstania tej bajki, która pełna jest odniesień historyczno-biograficznych. Są one jednak tak sprawnie wplecione w jej treść, że w pełni wychwyci je tylko osoba z ogromną wiedzą dotyczącą nie tylko życia autora.
Co ciekawe mimo nakierowania Łazikantego na młodszego odbiorcę pisarz nie bał się rzucać nieco mądrzejszymi słowami, pośrednio zachęcając czytelnika do zapoznania się z ich znaczeniem. W połączeniu z wieloma nawiązaniami do ekologicznego podejścia Profesora do świata dodaje to jego dziełu pewną warstwę edukacyjną. Sprawia to, że warto przeczytać je dziecku z więcej niż jednego powodu. Oczywiście nie znaczy to, że tytuł ten mogą czytać tylko najmłodsi, gdyż starsi mogą bawić się równie dobrze, choć zapewne znacznie szybciej wyłapią np. to, że niektóre powtórzenia dialogów przypominają biblijne przypowieści. Dorosłych fanów twórczości Tolkiena może także zaciekawić, jak Tolkien i ówcześni ludzie wyobrażali sobie powierzchnię Księżyca, który jest jedną z lokacji odwiedzanych przez głównego bohatera.
Łazikanty to przedsmak tego, co Tolkien potrafił
Łazikanty nie jest może równie poważną lekturą, co Władca Pierścieni, czy wciągającą historią jak Hobbit. Na pochwałę zasługuje jednak ówczesny warsztat pisarski Tolkiena, który w latach 20. i 30. ubiegłego wieku był praktycznie nieznanym nikomu autorem. Łatwość, z jaką łączył w swoim dziele motywy biograficzne, odniesienia do mitologii oraz przebłyski rodzącego się w jego głowie Śródziemia, miała osiągnąć szczyt kilkanaście lat później w jego najsłynniejszym dziele. Wszelkich nawiązań jest tak dużo, że pełną wartość tego tytułu ujrzymy jednak dopiero, gdy podjedziemy do niego z ogromną wiedzą lub też równie obszerną biblioteczką, z której tej wiedzy będziemy mogli zaczerpnąć.