Nie ukrywam, że jestem wielką fanką indie gierek. W czasach, gdy duże tytuły AAA potrafią zabierać nam naprawdę sporą ilość czasu, takie malutkie gierki nie tylko urozmaicają nam czas, ale i pozwalają zwiedzić więcej wirtualnych światów. Dlatego, gdy na którymś wielkim pokazie zobaczyłam Keeper wiedziałam, że muszę w to zagrać. W końcu, kto nigdy nie chciał zwiedzić latarni morskiej, już nie mówiąc o tym, żeby nią sterować!
Ta latarnia jest naprawdę ciężka!
W Keeper grałam zarówno na moim ROG Ally X, jaki i PC (tutaj za pomocą pada Xboxa). I co mogę na wstępie napisać o fabule? Są takie gierki, które nie potrzebują słów i właśnie ta studia Double Fine Productions (znanego m.in. z Psychonauts) zdecydowanie do nich należy. Całą historię poznajemy w czasie wędrówki przez dawno zapomnianą wyspę. Jak już wspomniałam, sterujemy żywą latarnią morską (w późniejszej części fabuły nie tylko!), a także towarzyszącym jej ptakiem imieniem Twig, który pomaga nam rozwiązywać najróżniejsze zagadki.

W tej grze nie warto się spieszyć. Polecam nawet zatrzymać się na chwilę, aby chłonąć nie tylko widoki, posłuchać klimatycznej muzyki, ale także przyjrzeć się obrazom, które snują pewną historię. Sama produkcja zajmie wam i tak 3-4 godziny. Od pierwszych minut czuć, że Keeper to nie jest zwykła przygodówka. To historia opowiedziana światłem i ruchem. Wyspa, po której się poruszamy, jest cicha, zapomniana, a jednak pełna życia. Świat reaguje na nasze światło – kwiaty rozkwitają, dawne mechanizmy znów zaczynają działać, a w tle słychać tylko szum fal i odgłosy wiatru. To jedna z tych gier, które naprawdę pozwalają się wyciszyć.
Trzeba rozruszać szare komórki
Pomysł na grę jest równie prosty, co uroczy. Latarnia potrafi rozświetlać świat, a jej promień to główny element rozgrywki: otwieramy nim przejścia, budzimy uśpione elementy otoczenia i rozwiązujemy łamigłówki. Same zagadki do trudnych nie należą – większość wymaga jedynie obserwacji i chwili pomyślunku. To nie jest tytuł, w którym trzeba kombinować godzinami, raczej taki, w którym każda kolejna lokacja daje poczucie płynnego odkrywania. I choć niektórzy mogą powiedzieć, że to „zbyt proste”, dla mnie to właśnie siła Keepera – spokój, rytm i przyjemność z samego przebywania w tym świecie.

Pod względem oprawy Keeper to mały artystyczny cud. Każda lokacja wygląda jak obraz – pełna detali, ruchu, barw. Są momenty, gdy światło odbija się od mgły lub morza w taki sposób, że dosłownie zapiera dech. Wyspa żyje, raz zalana pastelowym słońcem, raz skąpana w chłodnym błękicie nocy. Do tego muzyka, taka subtelna, czasami melancholijna. Potrafi wprowadzić w trans, a gdy do tego dołącza dźwięk fal i trzask zapalającego się światła, tworzy się klimat, z którego nie chce się wychodzić. To ten typ gry, który można odpalić po ciężkim dniu i po prostu odpłynąć.

Jak działa na ROG Ally X i PC?
Oficjalnie Keeper na swojej karcie na Steam wyświetla informację, że gra jest „Grywalna” na Steam Decku. Ja jednak odpaliłam grę na Rog Ally X i muszę przyznać, że działa, ale o pełnej płynności w 60 kl./s. nie było mowy. Musiałam nieco pogrzebać w ustawieniach i dobrać odpowiednie skalowanie, aby w miarę ustabilizować klatki pomiędzy 37 a 48. Okazjonalnie zbliżało się do tych wymaganych 60, ale była to sporadyczność. Sterowanie jest dość płynne, choć kamera bywa trochę ograniczona, przez co czasami trudno dobrze ocenić odległość. Ale to drobiazg, ponieważ po chwili człowiek się przyzwyczaja i po prostu daje się prowadzić światłu.

Z kolei na moim komputerze uzbrojonym w Intel Core i5-13600KF, GeForce RTX 4080 SUPER i 32 GB pamięci RAM DDR 4 w rozdzielczości 3440×1440 wszystko działało na najwyższych ustawieniach graficznych. Nie miałam żadnych spadków klatek, ale niestety miałam wyraźny stuttering. Nie utrudniał on samej rozgrywki i był sporadyczny, nie licząc lokacji, w której przemierzałam jaskinię. Tam niestety pojawiał się nadwyraz często. W tle miałam odpalony DLSS na poziomie zrównoważonym, albowiem gra nie pozwalała na wyłączenie skalowania a co najwyżej wybór pomiędzy rozwiązaniami Intela, AMD oraz NVIDII. I najpewniej to ono powodowało okazjonalne przycinki.

Historia opowiadana obrazem
Jeśli lubicie spokojne, poetyckie gry w stylu Podróż, Abzû czy The Last Campfire, to w Keeper odnajdziecie się bez problemu. To właśnie ten gatunek gier, w którym chodzi bardziej o emocje niż o akcję. Nie ma tu pośpiechu, wyzwań czy punktacji – jest za to piękno, symbolika i odrobina melancholii. Do tego to krótka podróż, ale taka, którą zdecydowanie warto odbyć.
