Śledząc wraz z Christopherem Tolkienem kolejne etapy uniwersum tworzonego przez jego ojca, powoli docieramy do momentu, w którym kształt mitologii zaczął coraz bardziej przypominać ten, który poznaliśmy wiele lat później, a sam autor przekierował większość swojej wyobraźni w stronę tworzenia nowej, epickiej opowieści. Tak właśnie można w skrócie określić piąty tom Historii Śródziemia, który niedawno trafił na półki księgarń.
Z tej drogi nie ma już powrotu
Gdy wydawca nie zgodził się na publikację Łazikantego i Pana Błyska, po premierze Hobbita w 1937 r. Tolkien odłożył na bok mitologię, nad którą pracował od 20 lat. Skupił się wtedy na stworzeniu całkiem nowej historii, która, jak dzisiaj wiemy, i tak została ściśle powiązana z historią Silmarili. Autorowi natomiast przyniosła sławę, która trwa nawet pół wieku po jego śmierci. Utracona Droga i inne pisma jest więc obrazem m.in. tego, na jakim poziomie rozwoju pozostał wczesny Silmarillion, gdy jego autor zasiadł do tworzenia Władcy Pierścieni.
Po oryginalnym wydaniu w 1987 r. i kilku próbach wydania całej Historii Śródziemia w kilku krajach (jednak sukces odniosła tylko Hiszpania), nadszedł czas na Polskę. Wydawnictwo Zysk i S-ka od około dwóch lat raczy nas kolejnymi tomami tego wyjątkowego cyklu. Utracona Droga jest jego piątą częścią, więc dotarliśmy już do punktu, z którego droga prowadzi już tylko naprzód. Została ona w dużej mierze przetłumaczona przez Ryszarda Derdzińskiego, jednak za przekład pewnych fragmentów odpowiada Katarzyna Staniewska (wiersze) i Joanna Drzewowska (dwa wstępne rozdziały Utraconej Drogi).
Najpierw trzeba wymyślić języki potem ich historię
Jak przyznaje Christopher Tolkien, jego ojciec bardziej zafascynowany był zmianami i podziałami w fikcyjnych językach, które zachodziły na przestrzeni całego legendarium niż ich właściwym usystematyzowaniem. Dobrym zobrazowaniem tego jest jeden z rozdziałów powyższego tomu, do którego powrócę za chwilę. Utracona Droga rozpoczyna się opowieścią o kulisach powstawania historii o Númenorze, która zaczęła nabierać kształtów w wyniku umowy między twórcą Śródziemia, a jego serdecznym przyjacielem – C.S. Lewisem, o której wspominałem w mojej recenzji Upadku Númenoru. Jeden z nich miał stworzyć opowieść o podróży w przestrzeni, a drugi o wędrówce w czasie. Wszyscy dobrze wiemy, jak to się skończyło, bo późniejszy autor Opowieści z Narnii stworzył Trylogię Kosmiczną, a drugi z panów co prawda nie wydał osobnej powieści, ale ostatecznie zyskał kolejny rozdział do swojej mitologii (który jest moim ulubionym).
Chodzi tu oczywiście o przedstawiony w kilku wersjach Upadek Númenoru, któremu w drugim rozdziale towarzyszy Utracona Droga. Jest ona całkiem ciekawą próbą połączenia historii oraz legend angielskich z opowieścią, która potem stała się częścią legendarium Śródziemia. W dalszej części książki Christopher nakreśla powiązania między dotąd opublikowanymi wersjami historii wchodzących w skład Silmarillionu. Zwraca on szczególną uwagę na Kształtowanie Śródziemia, które było obrazem poprzedniego etapu procesu twórczego. Ponownie spotkamy się zatem z historią Valinoru i Beleriandu, ale również zobaczymy, jakie zmiany wprowadził do historii powstania Ardy oraz opowieści o Silmarilach. W przypadku, gdy czytelnik cieszy się dobrą znajomością mitologii Śródziemia, zauważy, że pewne wydarzenia lub postacie nie przechodziły większych zmian przez lata pracy autora, podczas gdy inne drastycznie odmieniły się lub nawet zniknęły. Pokazuje to, że każdy pisarz, nawet ten najlepszy, jest nadal człowiekiem, więc jego pomysły na dzieło mogą ulec nawet bardzo gwałtownej ewolucji.
O językach można pisać całkiem ciekawie
Na tym jednak książka się nie kończy, bo końcowa część Utraconej Drogi i innych Pism skupia się bardziej na aspekcie filologicznym, o którym wspomniałem wcześniej. Przyznam, że dotąd takie zagadnienia były dla mnie fragmentami, przez które starałem się przebrnąć jak najszybciej. Tym razem Tolkien zdołał mnie zainteresować, bo każda z trzech wersji tekstu zatytułowanego Lhammas opowiadającego o zależnościach językowych w Ardzie brzmiała niczym wprawnie napisana praca naukowa. Podstawową część treści kończy natomiast słownik etymologiczny elfickich języków, który jest najszerszą publikacją w tym temacie. Pozwala ona, chociażby na zrozumienie dużej części nazw własnych obecnych w twórczości Profesora.
Wybór tłumacza dla piątej części Historii Śródziemia zapewne nie podlegał przypadkowi. Mało jest w Polsce osób, które mogą pochwalić się szeroką znajomością języków stworzonych przez Tolkiena. Jednym z takich fascynatów jest właśnie Ryszard Derdziński, który odpowiada za przekład powyższego tomu. Warto dodać jednak, że sam ma pewne doświadczenie w tworzeniu języków, gdyż jego twórczość znajdziemy m.in. w najnowszej adaptacji Akademii Pana Kleksa.
Czymże jest tolkienowskie dzieło bez Dodatków?
Najsłynniejsze Dodatki to chyba te z Władcy Pierścieni, jednak w wielu wydawanych dziełach związanych z twórczością Tolkiena znajdziemy fragmenty, będące przysłowiową wisienką na torcie. W przypadku Utraconej Drogi nie mogło być inaczej, więc na końcu woluminu pojawiają się aż trzy takie smaczki. Są nimi genealogie niektórych bohaterów, spis imion i nazw, nawiązujący mocno do Etymologii oraz druga mapa do Silmarillionu, czyli jeszcze bardziej dopracowana wersja fragmentu Kształtowania Śródziemia.
W tym miejscu muszę wspomnieć też o ogromnej części treści, którą stanowią redaktorskie komentarze i wyjaśnienia, które do zapisków ojca dodawał Christopher. Myślę, że jest to aspekt, bez którego Historia Śródziemia byłaby lekturą tylko dla najzagorzalszych fanów lub osób zawodowo zajmujących się literaturą i językami. Dzięki jego ogromnej pracy również czytelnicy tacy jak ja zyskują szansę zapoznania się nie tylko z przyczynami i procesem zmian, ale również motywacjami, które za nimi stały. Z tego powodu zaczynam skłaniać się do przedstawionego niedawno na jednej z konferencji podejścia do Śródziemia, jako świata dwóch Tolkienów.
Kolejna przepiękna okładka
Podobnie jak inne książki od poznańskiego wydawnictwa, również i ten tom został wydany w twardej oprawie z grubą, matową obwolutą. Za stworzenie grafiki zdobiącej przód i tył okładki oraz wyklejkę odpowiada Michał Krawczyk, którego inne dzieła można podziwiać na obu tomach Księgi Zaginionych Opowieści. Tym razem ilustracja przedstawia Ælfwine’a zmierzającego z charakterystyczną lirą i plecakiem ku przepięknej posiadłości, którą można interpretować jako Dom Zabawy Utraconej, o którym przeczytać można w pierwszych tomach cyklu. Sama sylwetka instrumentu zdobi tył okładki oraz wyklejkę. Jej mocne podobieństwo do Gryfiny, należącej do tłumacza tego tomu, prawdopodobnie również nie jest dziełem przypadku. Wykorzystanie kremowego papieru o nieco wyższej gramaturze sprawia, że strony przyjemnie się przewraca i nie trzeba bać się o przypadkowe uszkodzenie kartek. Utracona Droga i inne pisma trzyma tego się formatu (155 × 230 mm) charakterystycznego dla serii poznańskie wydawnictwo.
Jesteśmy już prawie w połowie drogi
Utracona Droga i inne pisma jest jak dotąd najobszerniejszym z wydanych dotąd tomów Historii Śródziemia, ale również najbardziej różnorodnym pod względem tematyki. Z perspektywy całej serii można w niej zaobserwować, jak na przestrzeni kilkunastu lat zamysł Tolkiena ewoluował, coraz bardziej zbliżając się do efektu końcowego, który poznaliśmy dopiero po jego śmierci. Jest to bardzo interesująca i wartościowa lektura, jednak do jej zrozumienia i docenienia wymagana jest całkiem spora wiedza na temat legendarium. Podobnie jak cały cykl HŚ będę polecał ją raczej jako tytuł dla fanów, którzy przeczytali już (prawie) wszystkie inne pozycje i nadal czują niedosyt, a nie jako kolejną książkę dla kogoś, kto właśnie skończył czytać Władcę Pierścieni lub Silmarillion.