W świecie kina akcji rzadko kiedy udaje się stworzyć uniwersum, które nie tylko zachwyca choreografią walk, ale też rozwija własną mitologię z każdym kolejnym filmem. Ballerina, osadzona w brutalnej, a zarazem hipnotyzująco eleganckiej rzeczywistości znanej z serii John Wick, to nie tylko spin-off – to pełnoprawna opowieść o zemście, stracie i sile kobiecej determinacji, która na nowo definiuje, czym może być balet w świecie pełnym krwi, honoru i ciszy przed wystrzałem. Film od pierwszych minut uderza nie tylko widowiskowością, ale też emocjonalną głębią w postaci historii Eve, tytułowej baleriny. Przedstawia portret bohaterki rozdartej między żałobą a gniewem, przeszłością a potrzebą przetrwania. W tym mrocznym, stylizowanym świecie, gdzie każde spojrzenie może być groźbą, a każdy krok preludium do śmiercionośnego tańca, reżyser umiejętnie balansuje między poetyką a przemocą, tworząc kino, które zostaje z widzem na długo po seansie.
Tańcząc własnym krokiem
Osierocona przez nieznanych napastników, którzy w brutalnym ataku zamordowali jej rodzinę, 7-letnia Rooney trafia pod opiekę tajemniczej kobiety znanej jako Matka Rosja. Zraniona, dzika i przepełniona gniewem dziewczynka szybko przyciąga uwagę starszyzny Ruska Roma – tajemnej organizacji wyszkolonych zabójców działających pod przykrywką baletowej szkoły w sercu Nowego Jorku.

Od najmłodszych lat tytułowa Ballerina uczy się, że ciało może być zarówno narzędziem sztuki, jak i bronią. Pod okiem bezlitosnych nauczycieli doskonali się w sztuce tańca i śmierci, zamieniając ból w precyzję, a strach w chłodną determinację. Z czasem staje się jedną z najskuteczniejszych zabójczyń w strukturach organizacji – elegancka, szybka i śmiertelna. Jednak gdy odkrywa, że śmierć jej rodziny nie była przypadkiem, lecz częścią większej gry, Rooney łamie żelazne zasady lojalności wobec Ruska Roma i rusza na własną krucjatę. Trop prowadzi ją z nowojorskich ulic do zapomnianych przez świat miasteczek, przez ciemne korytarze Continentalu, aż po pokryte śniegiem zbocza małego alpejskiego miasteczka, gdzie prawda o jej przeszłości zaczyna się wyłaniać z mroku. W brutalnym finale główna bohaterka zmuszona będzie wybrać między własnym człowieczeństwem a rolą bezdusznej maszyny do zabijania, jaką chciano z niej uczynić. Aby przeżyć, musi zatańczyć swój ostatni taniec – w rytmie krwi, ognia i milczenia.
Zemsta w rytmie Jeziora łabędziego
Ballerina to film, który od samego początku próbuje tańczyć na cienkiej linie między kontynuacją brutalnej estetyki znanej z Johna Wicka a próbą stworzenia czegoś bardziej emocjonalnego, osobistego – z kobiecą twarzą zemsty. I choć nie wszystko w tym tańcu wypada idealnie, nie sposób odmówić filmowi ambicji, stylu i kilku zapadających w pamięć sekwencji.

Największym atutem produkcji jest jej główna bohaterka. Ana de Armas w roli Rooney to połączenie chłodnej determinacji i subtelnej wrażliwości. Jest zabójcza w ruchu, ale jednocześnie niesie w sobie ból, który nadaje całej historii osobisty ciężar. Aktorka udźwignęła zarówno wymagającą fizycznie choreografię walk, jak i momenty emocjonalnego wyciszenia – tworząc postać nie tylko wiarygodną, ale i na swój sposób poruszającą. Jej obecność sprawia, że film zyskuje głębię, której czasem brakowało w poprzednich częściach franczyzy. Kolejną mocną stroną tytułu jest strona wizualna i choreografia akcji, którą Len Wiseman prowadzi z chirurgiczną precyzją. Baletowa estetyka przeplata się tu z brutalnością walk wręcz, a każda scena starcia wygląda niemal jak spektakl – piękna i niepokojąca zarazem. Zwłaszcza jedna sekwencja, rozgrywająca się w opustoszałym teatrze. Dla mnie osobiście to wizualny majstersztyk, który z powodzeniem może stanąć obok najlepszych momentów z serii John Wick. Atmosfera filmu, choć utrzymana w mrocznym i eleganckim tonie, bywa nieco przytłaczająca – miejscami zbyt poważna, by utrzymać tempo. Fabuła, choć oparta na solidnym emocjonalnym fundamencie, w środkowej części filmu zaczyna grzęznąć w zbyt wielu wątkach pobocznych i ekspozycji. Tempo spada, a narracja chwilami traci klarowność, próbując równocześnie pogłębiać świat przedstawiony i rozwijać mitologię uniwersum Wicka.
Zerknij na to : Kalkulacje bez sumienia – recenzja filmu Księgowy 2
Minusem może być również brak wyraźnego antagonisty. O ile John Wick zawsze miał jasno zarysowaną linię konfliktu, tutaj przeciwnicy Eve są bardziej rozproszeni, bez jednej konkretnej postaci, która skupiałaby emocje widza.

Poezja przemocy
Ballerina to stylowy, emocjonalny i wyraźnie bardziej introspektywny rozdział w uniwersum Johna Wicka, który zamiast kopiować sprawdzony schemat, odważnie skręca w stronę bardziej osobistej, kobiecej opowieści o bólu, zemście i tożsamości. Reżyser Len Wiseman kreśli świat znajomy fanom serii, lecz jednocześnie nadaje mu nowe barwy – bardziej melancholijne, momentami poetyckie, ale wciąż brutalne i bezkompromisowe. W centrum tej historii stoi Rooney, grana z wyczuciem i charyzmą przez Anę de Armas, postać zraniona, ale silna, śmiertelnie niebezpieczna, a zarazem przejmująco ludzka. Jej podróż to coś więcej niż walka z systemem czy poszukiwanie sprawiedliwości. W mojej ocenie to próba uwolnienia się od przeznaczenia narzuconego przez innych. Film imponuje choreografią walk, dopracowaną wizualnie formą i klimatem, który łączy chłód elegancji z podskórnym napięciem. Nie jest jednak pozbawiony słabszych momentów – miejscami fabuła gubi rytm, a brak wyraźnie zarysowanego antagonisty osłabia dramaturgiczną siłę opowieści. Mimo to produkcja nadrabia te niedociągnięcia stylem, atmosferą i emocjonalną głębią, które sprawiają, że nie sposób przejść obok tego tytułu obojętnie. Dla jasności, nie jest to kolejna część Johna Wicka w żeńskim wydaniu, lecz samodzielna, świadomie skonstruowana historia o kobiecie, która staje się kimś więcej niż tylko narzędziem zemsty. Film, który nie krzyczy, ale mówi szeptem, zostawiając po sobie ślad, momentami mroczny, piękny i wyjątkowo ludzki.