Kilka lat temu, kiedy byłem jeszcze znacznie bardziej „zanurzony” w świat NBA, pojawiły się pierwsze plotki, że LeBron James może wystąpić w drugiej części hitu lat 90., czyli Kosmicznego Meczu. W kontekście odwiecznej dyskusji kto jest lepszy, LBJ, czy Michael Jordan tym bardziej dodawało to wszystko pikanterii. Ostatecznie to właśnie w tym roku studio Warner Bros. wydało sequel. Czy twórcą udało się przebić oryginał, a może ten film okazał się kompletną klapą?
Czy sequel może uciec od porównań? „Kosmiczny mecz: Nowa era” – recenzja filmu
UWAGA NA POTENCJALNE SPOILERY!
Ostatecznie to właśnie koszykarz Los Angeles Lakers dostał główną rolę w tej produkcji, Don Cheadle wcielił się w głównego antagonistę, a Zendaya została Króliczką Lolą. Mamy tutaj również kilka ciekawych cameo. Komik Gabriel Iglesias podłożył głos pod Speedy’ego Gonzalesa, Rosario Dawson pod Wonder Woman (o tym trochę później), Justin Roiland to… Rick i Morty i wisienka na torcie, czyli Michael B. Jordan! Mnie osobiście najbardziej ucieszył epizod Wooda Harrisa, którego już zawsze kojarzyć będę z rolą Avona Barksdalea z Prawa Ulicy.
W przypadku dubbingu znacznie więcej zmian zaszło w wersji oryginalnej, chociaż i w naszej lokalizacji nie obyło się bez nowych głosów. Rolę Loli otrzymała Barbara Kurdej-Szatan. W większości było to raczej naturalne wymiany pokoleniowe, niż jakieś większe problemy z zebraniem obsady. Za sterami postawiono Malcolma D. Lee, który w przeszłości stworzył niezłą komedię Tajniak, a także słaby Straszny Film 5. Prawie każdy z sześciu scenarzystów zaliczył swój debiut i bardzo mi ich z tego powodu szkoda. Już wyjaśniam.
Początek nie zwiastował tego, co może zgotować Kosmiczny mecz: Nowa era, właściwie rozpoczęcie typowe dla filmu familijnego, chociaż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nikt tutaj nie chciał odciąć się grubą kreską od pierwowzoru, pomimo tego, że są to zupełnie dwa różne światy. Pierwsze sceny pokazują nam młodego Króla Jamesa, który zbiera swoje pierwsze koszykarskie szlify, a przed ważnym meczem gra… na gameboyu. Jego trener widzi to i konfiskuje sprzęt, jednocześnie dając mu srogą reprymendę. LeBron oczywiście wygrywa, ale mentor daje mu ważną lekcję, że trzeba się angażować na 100% i takie tam. Mija co najmniej 20 lat i akcja wraca do czasów współczesnych, ale przed tym zupełnie jak w oryginale intro z zagraniami i niejako przeglądem kariery skrzydłowego Lakers. Niestety, tak jak w 1996 roku wypadło to świetnie, a piosenka użyta wtedy stała się wręcz legendarna, to tym razem jest naprawdę bardzo źle. Wracając jednak do meritum, synowie LBJa spędzają czas na boisku do koszykówki, młodszy z nich rzuca „na odwal się” i wtedy wchodzi nasz główny bohater. Okazuje się być surowym ojcem, karci swoje dziecko za… tak dobrze myśleliście, za brak całkowitego poświęcenia się treningowi.
Jak widać, można już odhaczyć pierwsze cliche kina familijnego, czyli trudną relację rodzica z latoroślą. Jak łatwo się domyślić, na sam koniec następuje wielkie pogodzenie, a Król James dostrzega, gdzie popełniał błędy. Pomimo tego, że bardzo nie chciałem porównywać pierwszej części z drugą, to już sam początek sprawił, że nie mogłem na to spojrzeć jak na oddzielny projekt. Mam wrażenie, że Kosmiczny mecz z 1996 roku wygrywa pod każdym względem, był lepiej przemyślany i zawierał wiele więcej momentów, które zostają z widzem po seansie.
W tegorocznej wersji fabuła jest miałka i słabo przemyślana. Zbuntowany algorytm, który nazwano… Al G Rytm (Al G Rythym) jest obrażony na LBJa, za to, że nie chce grać w filmach w ramach projektu Warner 3000 autorstwa głównego antagonisty, postanawia wciągnąć go przez serwerownię do wieloświata Warner Bros.. Taka zniewaga może zakończyć się tylko w jeden sposób. Meczem koszykówki. Warunki są jasne, jeżeli LeBron przegra, musi zostać w tym świecie na zawsze. Tak jak lubię Dona Cheadlea, tak tym razem wypadł wyjątkowo nijako. Jego motywacje były średnio zrozumiałe, a cały konflikt z głównym bohaterem jakby wymyślony na poczekaniu.
Tak jak Michael Jordan został wciągnięty do ich świata przez Animki, tak w tym wypadku Jamesa wysłał tam go jego przeciwnik. Nie jest to jednak otoczenie, którego można się spodziewać. Na tej planecie mieszka jedynie Królik Buggs, ponieważ Al G obiecał jego przyjaciołom lepsze życie na innych. Czym one się różnią, zapytacie? Tutaj przechodzimy do największego zarzutu wobec tego sequela. Każda z nich to inna franczyza Warner Bros. Mamy świat Harry’ego Pottera, Gry o tron, DC Comics, Matrixa, a swoje cameo dostają nawet Rick i Morty. To akurat było dobre wykorzystanie postaci. Zobaczcie sami:
Odnoszę wrażenie, że twórcy, próbując „puścić oczko” (cudzysłów użyłem tutaj, ponieważ nie było to subtelne oczko, a wielki trzepot rzęs na ogromnej gałce ocznej) w stronę starszych widzów, napchali tam, co tylko mogli, jakby chcieli „odhaczyć” zadowolenie boomerów. Nie tędy droga, już lepszym pomysłem było to, co zobaczyliśmy przy okazji finałowego meczu, czyli trybuny wypchane postaciami z filmów od WB. Ten przypadek naprawdę mi odpowiadał, bo patrząc na te nudne rozgrywki w real-life NBA Jam, wychwytywałem Maskę albo gang z Mechanicznej pomarańczy i autentycznie się z tego cieszyłem. Muszę również oddać twórcą, że wykorzystanie Austina Powersa oraz kilku żartów ze świata DC, to były najlepsze momenty całej produkcji. Gdybym miał wybrać pierwsze miejsce na podium, byłaby to zdecydowanie cameo Michaela B. Jordana:
Przez te prawie dwie godziny seansu czułem się atakowany licencjami należącymi do braci Warner i widziałem, że nic z tego nie wynika. Były bardziej finezyjne momenty, ale jednak było ich za mało, żeby Kosmiczny mecz: Nowa era mógł się obronić. Dodatkowo fabuła tylko ściąga go w dół. Nie jestem jednak z tych, co potrafią tylko narzekać, oprócz pozytywnych momentów, które wymieniłem w poprzednim akapicie, muszę oddać tej produkcji, że przemyciła świetne koszykarskie nawiązania. Żałuję tylko, że Anthony Davis, Damien Lillard, Klay Thompson, Diana Taurasi oraz Nneka Ogwumike zdawali się być jakoś obok całej akcji. Oczywiście ich animowane odpowiedniki brały udział w meczu, ale ich prawdziwe wersje pojawiły się w tym filmie tylko na moment, kiedy syn LeBrona skanował ich modele do gry. Wielka szkoda.
Siedziałem, oglądałem, czułem się zdenerwowany i przytłoczony wpychanymi mi na siłę Matrixami, Grami o tron, Wonder Woman i innymi franczyzami i naszła mnie taka refleksja. Przecież cały ten film jest skierowany do dzieci. Oczywiście nie oznacza to, że można tym tłumaczyć głupi i prosty scenariusz i kręcenie „na odwal się”, ale przecież to nie ja byłem głównym odbiorcą. Dlaczego całość dzieje się w komputerowym świecie? Dlaczego młody James chce tworzyć gry wideo, a nie grać w kosza? Bo właśnie to teraz „jara” najmłodszych. Dzisiejszy świat jest inny, niż ten lat 90., więc i grupa docelowa będzie inna. Oryginalny tytuł brzmi Space Jam: A New Legacy, słowo „legacy” tłumaczymy jako „dziedzictwo”, czy „spuścizna”. To coś wielkiego, wiąże się z tym odpowiedzialność. Gdyby polscy tłumacze wybrali „dziedzictwo”, byłbym jeszcze bardziej zdenerwowany na tę produkcję, ale tym razem muszę pochwalić ich pracę. Nie jestem fanem polskich przekładów, bardzo często tracą one sens albo brzmią znacznie gorzej. Tym razem jest inaczej. Kosmiczny mecz: Nowa era, to idealny wybór. To właśnie kwintesencja tego filmu, czy tego chcemy, czy nie nadeszła nowa era i nic z tym nie zrobimy, pomimo dywagacji, że „kiedyś, to było” trzeba zaakceptować, że to już przeszłość.
Kończąc moje rozważania, jest to wątpliwej jakości rozrywka, ot obejrzeć i zapomnieć „i to by by by by było na tyle”. Uważam jednak, że najmłodsi odbiorcy będą bawić się znacznie lepiej niż ja, szczególnie jeżeli lubią gry lub koszykówkę.
Najważniejsze zostawiłem na koniec, gdybym miał wybrać, za co należy się twórcom największy szacunek, to byłaby to krytyka stylu animacji. Sam byłem rozsierdzony, kiedy zobaczyłem na zwiastunie, jak wyglądają moje ukochane postacie z dzieciństwa i dostałem nauczkę, że nie ma co oceniać książki po okładce. Okazało się, że za wszystkim stał Al G Rytm i to on sprawił, że tak prezentowały się Animki. Chwała Królikowi Buggsowi za to, że poczuł obrzydzenie do swojego wyglądu i brawo dla tego, kto ten tekst wymyślił!
GraPodPada.pl to miejsce, gdzie przy jednym stole siedzą konsolowcy, pecetowcy, komiksiarze, serialomaniacy i filmomaniacy. Tworzymy społeczność dla wyjadaczy, jak i niedzielnych graczy, czytaczy i oglądaczy. Jesteśmy tutaj po to, aby podzielić się z Tobą naszymi przemyśleniami, ale również, aby pokazać Ci, że każda opinia ma znaczenie, a wszyscy patrzymy na współczesną popkulturę kompletnie inaczej. Zostań z nami i przekonaj się, że grapodpada.pl to miejsce dla każdego gracza.
Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl
Cookie | Duration | Description |
---|---|---|
cookielawinfo-checkbox-analytics | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Analytics". |
cookielawinfo-checkbox-functional | 11 months | The cookie is set by GDPR cookie consent to record the user consent for the cookies in the category "Functional". |
cookielawinfo-checkbox-necessary | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookies is used to store the user consent for the cookies in the category "Necessary". |
cookielawinfo-checkbox-others | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Other. |
cookielawinfo-checkbox-performance | 11 months | This cookie is set by GDPR Cookie Consent plugin. The cookie is used to store the user consent for the cookies in the category "Performance". |
viewed_cookie_policy | 11 months | The cookie is set by the GDPR Cookie Consent plugin and is used to store whether or not user has consented to the use of cookies. It does not store any personal data. |