Wśród ogrywanych przeze mnie tytułów w dużej mierze dominują produkcje zawierające elementy RPG. Z tego powodu z dużą przyjemnością staram się odkrywać nowe gry starające podejść się do znanej koncepcji ze świeżym spojrzeniem. Nie inaczej było w przypadku Coridden, które nie tylko łączy ogromne skupienie na rozwoju postaci z bardzo dynamicznymi walkami, ale pozwala w sobie obudzić nie jedną, a wiele bestii.
Całkiem przyjemny debiut

Coridden to debiutancki projekt szwedzkiego studia Aftnareld, który zawitał w tym roku na komputery m.in. dzięki całkiem udanej kampanii crowdfundingowej na Kickstarterze. Wpisuje się on w założenia RPG akcji, jednak można doszukać się w nim delikatnego powiewu hack’n’slasha, czerpiącego inspirację z klasyków pokroju Diablo, spinoffów Baldur’s Gate czy serii Horizon od Guerilla Games.
W momencie premiery rozgrywkę obserwować mogliśmy w trójwymiarowym widoku izometrycznym z ufiksowaną kamerą, jednak w momencie pisania tej recenzji, po miesiącu obecności gry na rynku twórcy wprowadzili aktualizacją możliwość obracania jej wokół awatara w praktycznie każdym momencie rozgrywki. Dzięki uważnemu przysłuchiwaniu się opiniom graczy udało się zlikwidować jeden z największych mankamentów, który przeszkadzał wielu użytkownikom, zwłaszcza w ciasnych miejscówkach. Również i mi w pierwszych godzinach zabawy po premierze zdarzyło się kilkukrotnie wracać do punktu kontrolnego, gdy przez ściany nie byłem w stanie zobaczyć, co robi moja postać podczas walki z hordą potworów.

Fabuła mało skomplikowana, lecz przyjemna
Gra wrzuca nas do futurystyczno-postapokaliptycznego świata, gdzie na planecie Heera odkrywamy tajemnice upadku starożytnego miasta 200 lat wcześniej. Większość akcji gry toczy się wokół tajemniczych rękawic. Otrzymujemy je od matki jako jedno z rodzeństwa Dayal tuż przed naszą inicjacją na arenie. Bardzo szybko okazuje się, że pozwalają one na zmienianie się w okamgnieniu w różnorodne bestie, jednak związane z tym jest pewne niebezpieczeństwo. Przeciwdziałać może mu tylko lepsza znajomość technologii, dzięki której powstały, a która ukryta jest w legendarnym mieście Aasha. Oprócz zadań fabularnych napotkamy również ogrom zadań pobocznych i zleceń, które bardzo często opierają się na oklepanych mechanikach pokroju zebrania określonej liczby przedmiotów, rozmowy z odpowiednim NPC czy pokonaniu wrogów. Widać jednak pewne pole do poprawy w kolejnych tytułach, gdyż sama końcówka historii, w której brakuje dobitnego zakończenia, a po pokonaniu ostatniego antagonisty na ekran wjeżdżają po prostu napisy końcowe.

Wypuść z kolegami wasze bestie
Jeszcze przed początkiem zabawy możemy wybrać jedną z 4 postaci, różniących się od siebie charakterem, co otwiera dostęp do innych opcji dialogowych podczas zadań. Dodatkowo rozpoczynając naszą przygodę na Heerze, otrzymujemy możliwość wyboru jednej z czterech predefiniowanych klas postaci, opartych na znanych z wielu innych tytułów archetypach. Podczas samotnej eksploracji nie ma to może aż takiego znaczenia, jednak planując sesję z kolegami, warto wcześniej ustalić podział, aby zabezpieczyć naszą drużynę pod każdym aspektem. Można również, tak jak ja, zdecydować się na stworzenie własnej klasy, dobierając umiejętności z 3 wybranych przez nas dziedzin.
Podczas przemierzania zamieszkałych przez dzikie bestie rejonów może zdarzyć się, że po wygranej potyczce odblokujemy możliwość zmiany w jeden z siedmiu gatunków. Część z nich posiada ponadto podgatunki specjalizujące się np. w danym żywiole. Gdy dodamy do tego możliwość zdobycia stworzenia na wyższym poziomie, poskutkuje to bardzo częstym wymienianiem naszej zmiennokształtnej formy. Co ciekawe, każda z naszych form (człowiek i bestia) posiada osobne drzewka umiejętności, które rozwija się niezależnie od siebie, tym bardziej że doświadczenie zdobywa tylko aktywny w danym momencie towarzysz. Warto dodać, że rozgrywka wieloosobowa nie tylko pozwala na wzajemne wspieranie się zdolnościami, ale także na ujeżdżanie kolegów. Oczywiście chodzi o sytuację, gdy jeden z graczy zamieni się w bestię.

Czym byłaby gra bez zbierania ton ekwipunku?
Coridden męczy ta sama przypadłość, na którą choruje wiele gier RPG, czyli nadmierną ilość łupu, który zdobywamy podczas naszych wędrówek. Oczywiście większość z nich zostanie bardzo szybko zamieniona na walutę, jednak samo poszukiwanie lepszego ekwipunku czy mocniejszego ataku dla naszej bestii sprawi, że kolejne godziny spędzone na Heerze będą mijały niezauważone. W zakładce ekwipunku znajdziemy bowiem miejsce na dwie bronie białe, łuk lub kuszę, pancerz, hełm i naszyjnik. Również same przyzywane potwory i ich ataki dystansowe dostępne są w postaci przedmiotów wypadających z pokonanych wrogów. Podobnie rzecz ma się z samą eksploracją, gdyż pewne bariery środowiskowe jak silny nurt rzeki czy skały zagradzające przejście możemy pokonać dopiero przemienieniu się w odpowiedni gatunek gada. W moim przypadku powodowało to częste powroty do poprzednich lokacji, w których część mapy pozostawała z wiadomych względów nieodkryta.

Walka nie jest dla leniwych
Przynajmniej ja miałem taki jej odbiór, gdyż postanowiłem się specjalizować w walce na dystans, ogniu i przyzywaniu bestii. Moje potyczki polegały więc zwyczajowo na wysłaniu przyzwanego potwora do walki, zaszarżowaniu w mojej dzikszej postaci i szpikowaniu wrogów strzałami z bezpiecznej odległości. Oczywiście przy większych grupach lub silniejszych wrogach taki cykl trzeba było powtarzać kilkukrotnie, jednak sprawdzał się on nader dobrze. Dopiero na późniejszych etapach rozgrywki mogłem odblokować stworzenia, które z rozpędu otwierały atak potężną szarżą lub uderzeniem w środek hordy przeciwników. W ludzkiej formie natomiast każdy z rodzajów broni posiada inny zasięg i animację, co oprócz płynności i niepowtarzalności walk daje wiele radości z wypracowywania własnego podejścia do starć.
Nie sposób nie wspomnieć tu również o tym, jak istotna jest zmiennokształtność. Człowiek i bestia posiadają bowiem osobne paski wytrzymałości (staminy), co prowadzi do wyróżniającego elementu rozgrywki, jakim jest płynna zmiana postaci. Pozwala ona na ciągłe prowadzenie walki w momencie, gdy wykorzystamy całą energię i umiejętności jednej z naszych form. Niemal w każdym starciu zdarzało mi się właśnie na chwilę odbiegać od centrum potyczki i szpikować potwory strzałami tylko po to, by przez te kilkanaście sekund naładował się odpowiedni atak mojego towarzysza.

Fabuła nie powala, ale rozgrywka i zabawa przednia
Tak jak wspomniałem wcześniej historia, którą mamy okazję doświadczyć w Coridden nie należy do oryginalnych, jednak wydaje się ona tylko pretekstem do godzin spędzonych na wyzwalaniu swojej wewnętrznej bestii. W przypadku wielu bossów łatwo zauważyć, że choć tę grę da się przejść indywidualnie, to została ona zaprojektowana do wspólnej zabawy z maksymalnie trójką innych towarzyszy. Myślę jednak, że z czystym sumieniem mogę ją zakwalifikować do grupy niezależnych tytułów, które jak najbardziej powinny zaznać nieco sławy.