Trudno o polską komedię, która tak trafnie obnaża absurdy życia rodzinnego, jak Teściowie. Po dwóch poprzednich częściach, które z powodzeniem łączyły inteligentny humor z dużą dawką emocji, Jakub Michalczuk powraca z filmem, który z jednej strony kontynuuje znane już motywy, a z drugiej próbuje dopisać do tej historii coś nowego. Najnowsza odsłona serii to nie tylko satyra na to, jak bardzo potrafimy komplikować sobie życie, ale też błyskotliwy komentarz o miłości, lojalności i o tym, jak trudno wyjść z roli, do której przyzwyczaiła nas rodzina. Niemal od pierwszych scen widać, że reżyser nie boi się ryzyka, gdyż zamiast kolejnego wesela czy rozwodu, dostajemy chrzciny, które szybko przeradzają się w emocjonalne tornado. To film, który zaskakuje tonem, wciąga aktorstwem i przypomina, że nawet wśród śmiechu można usłyszeć dźwięk pękającego serca.
Śmiech, nerwy i rodzinne grzechy
Teściowie 3 przenoszą nas ponownie w świat ludzi, których łączą więzy rodzinne
i jednocześnie dzieli wszystko inne. Tym razem spotykamy ich w momencie, który z założenia miał być spokojny, podniosły i symboliczny: podczas rodzinnych chrzcin. To wydarzenie ma stać się okazją do pojednania, wspólnego świętowania i pogodzenia dawnych nieporozumień. Jednak, jak łatwo się domyślić, to, co miało łączyć, zaczyna stopniowo ujawniać kolejne pęknięcia w relacjach. Reżyser ponownie zamyka swoich bohaterów w jednej przestrzeni, tym razem w pozornie sielankowej scenerii rodzinnego przyjęcia, gdzie obrusy są śnieżnobiałe, nastroje pełne napiętej grzeczności, a każde zdanie wypowiedziane przy stole ma podwójne dno. Właśnie w tej kameralnej, dusznej atmosferze zaczyna rozgrywać się prawdziwe przedstawienie, z aktorami, którzy od lat znają swoje role, ale już nie potrafią grać ich z przekonaniem. Rodzinna uroczystość, zamiast przynieść spokój, staje się areną konfrontacji. Postacie, które znamy z poprzednich części, ponownie muszą zmierzyć się ze sobą, z przeszłością, a przede wszystkim z własnymi emocjami. Napięcia, które przez lata pozostawały ukryte pod warstwą grzeczności i rytuałów, powoli wypływają na powierzchnię. W tle rozmów o dzieciach, pracy czy wspomnieniach z dawnych lat kryją się tematy znacznie poważniejsze – potrzeba bliskości, strach przed samotnością oraz duma, która nie pozwala poprosić o zrozumienie.

Każdy z bohaterów przychodzi na to spotkanie z własnym bagażem. Jedni z nadzieją, inni z lękiem, a jeszcze inni tylko po to, by udowodnić, że potrafią trzymać emocje na wodzy. W miarę jak uroczystość postępuje, maski powoli zaczynają opadać, a to, co miało być rodowym świętem, zamienia się w subtelną grę pełną aluzji, półsłówek i spojrzeń, które mówią więcej niż słowa. Teściowie 3 to więc historia o tym, jak trudno jest utrzymać rodzinny spokój, gdy każdy z uczestników przyjęcia niesie w sobie coś niewypowiedzianego. To opowieść o tym, że śmiech bywa czasem formą obrony, a wspólny stół polem bitwy, które tylko pozornie przykrywa obrus pojednania. W trzeciej odsłonie serii Michalczuk nie idzie w stronę farsy, ale raczej subtelnej obserwacji, takiej, w której każda kłótnia, każdy żart i każda chwila ciszy składają się na większy portret rodziny: kruchej, pełnej sprzeczności, ale wciąż na swój sposób, kochającej się.
Komedia o rodzinie, której nikt nie chce mieć, ale każdy rozumie
Muszę przyznać, że podchodziłem do Teściów 3 z pewnym dystansem. Po dwóch pierwszych częściach bałem się powtórki z formuły: tych samych spięć, min czy dowcipów przy stole. Tymczasem film zaskoczył mnie tym, że nie próbuje naśladować poprzedników. Mimo, iż ton pozostaje komediowy, Michalczuk idzie bardziej w stronę psychologicznej gry niż farsy, co wychodzi mu na dobre.
Z kolei aspekt aktorski mogę ocenić stwierdzeniem – klasa sama w sobie.
Maja Ostaszewska potrafi jednym spojrzeniem przekazać cały wachlarz emocji, Adam Woronowicz po raz kolejny zachwyca naturalnością, a Marcin Dorociński wnosi spokój, w którym czai się coś niepokojącego. Chemia między nimi to czysta przyjemność: dialogi iskrzą, a momentami czułem się jak uczestnik tej rodzinnej batalii, który tylko cudem uniknął wciągnięcia do rozmowy.

Na słowa pochwały zasługuje również scenariusz, który w mojej ocenie jest po prostu błyskotliwy, pełen dobrze wyważonego humoru, ale też autentycznych momentów ciszy i zawahania. Teściowie 3 nie boją się pauzy, spojrzenia, zdania wypowiedzianego zbyt cicho. Dzięki temu emocje wydają się prawdziwsze, mniej teatralne, bardziej codzienne. Z drugiej jednak strony, momentami odczuwałem, że produkcja nie do końca wykorzystuje swój potencjał. Niektóre wątki, zwłaszcza te poboczne, giną w natłoku głównych konfliktów. Czasem też tempo narracji się rozjeżdża, szczególnie, gdzie po świetnie napisanych scenach napięcia dostajemy fragmenty, które wydają się zbyt długie lub zbyt spokojne. W kilku momentach miałem wrażenie, że reżyser próbuje zamknąć zbyt wiele emocji w jednej scenie, przez co niektóre rozwiązania tracą na sile. Zestawiając wszystkie plusy i minusy trzeba przyznać że tytuł działa. Śmiałem się, ale też kilkakrotnie złapałem na tym, że scena, która miała być żartem, trafia dużo głębiej, niż się spodziewałem. Właśnie to cenię w tej serii: umiejętność mówienia o trudnych rzeczach przez śmiech, ale z pełną świadomością, że ten śmiech jest rodzajem obrony.

Gdy relacje wracają w silniejszej wersji
Teściowie 3 to film, który pokazuje, że polska komedia potrafi dorosnąć, nie tracąc przy tym lekkości i humoru. W trzeciej części Jakub Michalczuk nie idzie na łatwiznę, nie powtarza utartych schematów, ani nie stara się na siłę przebić sukcesu poprzednich odsłon. Zamiast tego proponuje kino dojrzalsze, bardziej skupione na relacjach i emocjach niż na samych sytuacjach komediowych. To opowieść, która nie boi się śmiechu, ale też nie ucieka przed goryczą, jaka często kryje się pod pozorami rodzinnego ciepła. Osobiście wyszedłem z seansu z uczuciem lekkiego zaskoczenia. Spodziewałem się lekkiej, zabawnej kontynuacji, z kolei dostałem film, który owszem, bawi, ale też zostawia miejsce na refleksję. Najnowsza odsłona serii to kino, które nie krzyczy, nie moralizuje, tylko pokazuje. W tym wypadku to widz sam decyduje, co z tych obrazów i emocji zabierze ze sobą. Jest to tytuł o bliskości i granicach, dumie i potrzebie zrozumienia oraz o tym jak trudno pogodzić się z ludźmi, którzy są nam najbliżsi, a zarazem najbardziej od nas odlegli. I właśnie dlatego warto go zobaczyć. Bo wśród śmiechu, napiętych rozmów i rodzinnych spięć można znaleźć coś, co dotyka nas wszystkich – tę nieustanną próbę bycia razem, mimo że czasem mamy wrażenie, że dzieli nas cały świat.