Farthest Frontier to gra, która na początku wydaje się skromna, wręcz niepozorna, ale im dłużej w niej tkwimy, tym mocniej odkrywa swoje złożone oblicze. Na pierwszy rzut oka to po prostu strategia o budowaniu osady pośrodku dzikiego terenu, jednak już po kilkudziesięciu minutach staje się jasne, że chodzi tu o coś więcej niż tylko wznoszenie kolejnych budynków. Jest to opowieść o przetrwaniu, o stopniowym, mozolnym zdobywaniu wiedzy, zasobów i stabilności, w której każdy sukces rodzi się z konieczności walki z naturą, chorobami, przemijającymi porami roku i nieprzewidywalnością świata.
Satysfakcja ciężkiej pracy
To, co najbardziej uderza podczas rozgrywki, to niezwykle satysfakcjonujące poczucie rozwoju. Kiedy zaczynamy, mamy jedynie grupkę zagubionych ludzi i skromne zapasy, a każdy ruch wydaje się mieć ogromne znaczenie. Jedna zła decyzja dotycząca lokalizacji magazynu, zbyt pochopne wydanie drewna albo zaniedbanie zbiorów może doprowadzić do katastrofy. Jednak gdy po kilku godzinach wioska zaczyna nabierać kształtów, kiedy pojawia się pierwsze targowisko, kiedy mieszkańcy nie są już w ciągłym zagrożeniu zimowej śmierci głodowej, wtedy pojawia się satysfakcja, jakiej brakuje w wielu współczesnych strategiach. W tym świecie nic nie dzieje się od razu, a każdy kolejny zdobyty krok to efekt szeregu przemyśleń, prób i często również błędów.

Świat piękny, ale niebezpieczny
Świat gry jest piękny na swój realistyczny, wręcz surowy sposób. Nie chodzi tu o cukierkową grafikę, ale o szczegółowość, która nadaje całości charakteru. Las nie jest tylko dekoracją, lecz prawdziwym zasobem, który może zostać bezmyślnie wyeksploatowany. Pola uprawne nie działają jak automatyczne maszyny — wymagają dbania o glebę, rotacji zbóż, zabezpieczeń przed szkodnikami, a każde niepowodzenie w plonach odbija się realnie na losie całego społeczeństwa. Do tego dochodzi zmieniająca się pogoda, zdarzenia losowe, choroby, które potrafią w krótkim czasie przeobrazić prosperujące miasteczko w osadę walczącą o przetrwanie.

Trudności, które potrafią frustrować
Jednak chociaż gra daje ogromną satysfakcję, nie jest pozbawiona problemów. Głównym źródłem frustracji bywa mikrozarządzanie. Im większa staje się osada, tym częściej musimy ingerować w rzeczy, które wydawałyby się oczywiste. Zdarza się, że mieszkańcy ignorują priorytetowe zadania, potrafią magazynować jedzenie tam, gdzie nie ma ochrony przed szczurami, albo rozchodzą się po wiosce w momencie, kiedy należałoby ratować ważną budowę. Sztuczna inteligencja potrafi zachowywać się w sposób, który daje wrażenie, jakby mieszkańcy żyli w swoim tempie, kompletnie nieświadomi nadciągającej katastrofy. Na dodatek w późniejszych fazach rozgrywki dochodzą problemy techniczne — miasto rośnie, przybywa danych do przetworzenia i nagle nawet na mocnym komputerze zaczynają pojawiać się spadki płynności.

Wciągająca podróż od bezradności do potęgi
Mimo tych wad Farthest Frontier pozostaje produkcją wyjątkową, bo zamiast sztucznie przyspieszać rozwój albo nagradzać gracza „na wyrost”, wymaga cierpliwości, planowania i zrozumienia mechanizmów rządzących światem. Zmusza do myślenia, ale też pozwala cieszyć się efektami pracy w sposób, jaki niewiele gier potrafi zaoferować. Każda udana zima jest małym świętem, każdy bogaty plon daje poczucie triumfu, a moment, w którym miasto zaczyna radzić sobie samo, stanowi prawdziwe zwieńczenie wielogodzinnego wysiłku.
Farthest Frontier to propozycja dla tych, którzy lubią wyzwania i nie szukają prostego sposobu na zwycięstwo. To gra surowa, czasem powolna, ale niezwykle uczciwa w sposobie, w jaki traktuje gracza. Jeżeli da jej się czas, potrafi odwdzięczyć się emocjami i satysfakcją, jakich próżno szukać w wielu innych produkcjach strategicznych. To wymagająca, ale niezwykle satysfakcjonująca podróż od bezradnej osady do prężnie działającego miasta, którą warto przeżyć — nawet jeśli po drodze nie raz przyjdzie zacisnąć zęby.
