Obecnie w świecie gier istnieje tendencja do odświeżania wydanych już wcześniej tytułów. Decydujemy się często na ich zakup, skuszeni wizją nowości, naprawienia błędów czy też rozszerzeniem rozgrywki o nowe platformy. Z takim zamiarem wyszli również twórcy gry Castle of Heart, wydanej 7 lat temu na Switcha. Polskie studio 7Levels ma dla nas propozycję nie do odrzucenia – wersją Retold owej gry pragnie naprawić stare niedociągnięcia, oferując usprawnione sterowanie, wzbogaconą narrację oraz piękniejszą oprawę tej platformowej gry 2.5D. Czy mroczne słowiańskie fantasy podbije serca graczy w odświeżonej formie? Przyjrzyjmy się zatem temu, co oferuje nam ta przebudowana wersja.
Wszystko zaczęło się od…Nintendo Switch. Gracze operujący tym właśnie sprzętem mieli okazję zapoznać się z tą produkcją. Niezależna produkcja studia 7Levels wzbudziła wśród odbiorców, mówiąc delikatnie, ambiwalentne uczucia – od zachwytu klimatem, mitologią słowiańską i ciekawie zarysowaną fabułą, aż do niesmaku, wywołanego sztywnością sterowania, a także checkpointami, rozmieszczonymi zdecydowanie zbyt daleko od siebie, nie pozwalającymi na satysfakcjonującą rozgrywkę. Pomimo tychże kontrastów, w 2019 roku ogłoszono, że gra sprzedała się w ilości 100 tysięcy egzemplarzy. Ponadto, wersję gry z 2018r , kupiło trzykrotnie więcej graczy – na samo Nintendo Switch sprzedano już 300 tysięcy sztuk. Czy mroczny słowiański vibe w końcu nie tonie w powtórkach i timerze? Wobec powyższego warto pochylić się nad tym, jakie zmiany zaplanowali twórcy w wersji Retold.
Usprawnienie wspomnianej już wcześniej mechaniki sterowania postacią głównego bohatera, by gracze mogli cieszyć się większą responsywnością Swarana, nie musieli wyrzucać przez okno padów, myszek i klawiatur widok postaci, która reaguje w zwolnionym tempie, w dodatku nie w tę stronę, w którą by chcieli. W kontekście zbalansowania rozgrywki, mieliśmy otrzymać między innymi bardziej strategicznie rozmieszczone checkpointy, pozwalające na płynne przechodzenie kolejnych poziomów, a stopień trudności również miał zostać dopasowany do potrzeb graczy. Fabularnie mamy zapoznać się z nowymi przerywnikami filmowymi, dialogami, a tak bliski nam słowiański klimat ma stać się jeszcze bardziej angażujący. I wreszcie, otrzymamy udoskonaloną oprawę wizualną gry, a także dopracowaną ścieżkę dźwiękową. Brzmi wspaniale, prawda?

Z pewnością wielu graczy ucieszyła informacja, że wersja Retold zadebiutuje globalnie już 3 października 2025 roku, i to na wielu platformach. Jak wcześniej wspomniałam, oryginalny projekt został wydany wyłącznie na Nintendo Switch. Tymczasem wkrótce będziemy mogli zagrać w Retold również na PC, Playstation 5, XBOX serii X oraz S. Jest to spory ukłon w stronę graczy oraz zdecydowanie potencjał do zaprezentowania się szerszej publiczności. W oryginalnej wersji najbardziej zaintrygowała mnie sama warstwa fabularna i umieszczenie historii w świecie mitologii słowiańskiej. Z pewnością jest to atut, który pozostanie równie mocnym punktem programu zarówno w oryginale, jak i Retold. Ponadto chciałabym na własnej skórze przekonać się o tym, że wyeliminowano błędy, związane z płynnością w sterowaniu, “zamrożenia” ruchów postaci, a także właściwie zbalansowano poziom trudności poszczególnych etapów gry.
My Słowianie wiemy jak…opowiadać dobre historie
Podczas rozgrywki zanurzymy się w mrocznej opowieści o przeklętym rycerzu Swaranie. Wskutek rzuconego czaru, ciało dzielnego wojownika nieubłaganie zmienia się w kamień. Jedynym sposobem na to, by choć na chwilę odwlec moment, w którym rozpadnie się na drobne kawałki jest…nieustanna walka. Jak to zwykle w opowieściach tego typu bywa, całe nieszczęście ma bezpośredni związek z kobietą, w tym przypadku Mirą, ukochaną Swarana, kapłąnką Mokosz, którą nasz dzielny rycerz ma odbić z rąk czarnoksiężnika, sojusznika Czarnoboga. Mamy zatem do czynienia z klasycznym motywem walki dobra ze złem, kilkoro bohaterów, rozstawionych po obu stronach barykady. Przerywniki filmowe, z którymi mamy do czynienia w grze, zyskały większą dynamikę, szybsze tempo, w porównaniu do oryginału. Pozwalają nam na lepsze poznanie owej historii, jednakże należy przyznać, że są dość krótkie, nieskomplikowane narracyjnie i nie pozwalają na intensywne zaangażowanie gracza w tę opowieść. Gra nadrabia natomiast klimatem, folklorem. Twórcy kreując atmosferę mroku, umiejętnie operują grą świateł i cieni, a także ścieżką dźwiękową, która, zarówno motywuje do dziesiątego podejścia do tego samego poziomu, jak i w odpowiednich ku temu momentach gry, tworzy klimat tajemnicy. Nie zaznamy tu rozbudowanego studium psychologicznego postaci, i mówiąc szczerze, nie jest tu ono potrzebne. Natomiast klimat, ciężki, wręcz wilgotny, przytłaczający, pełen upiorów, sprawia, że chcemy przejść do kolejnego poziomu i sprawdzić, co czyha na nas za rogiem.

Zamieniam się w kamień…
Sedno rozgrywki w grze stanowią trzy zasadnicze elementy: sterowanie postacią Swarana, system walki, w tym możliwości, jakie daje nam posługiwanie się konkretnym rodzajem oręża, i wreszcie, najciekawszy z nich – klątwa. Istotny jest czas – wraz z jego upływem ciało bohatera naprawdę zamienia się w kamień. Wiąże się to ze spowolnieniem jego reakcji, “cięższym”, trudniejszym przemieszczaniem się. Kolejnym etapem jest utrata kończyny, co eliminuje broń z jednej ręki. Wreszcie, gdy HUD znajdujący się w lewym dolnym rogu ekranu informuje nas o kończącym się czasie, rozpoczyna się dramatyczny wyścig o życie. Czy zdążysz wyeliminować przeciwnika, zanim rozpadniesz się na drobne elementy, i rozpoczniesz rozgrywkę od ostatniego checkpointu? Dodam, że możesz zrobić to raz, dwa lub dziesięć. Gra pod tym względem nie jest dla nas łaskawa, a powtarzanie do znudzenia tych samych sekwencji może być dość frustrujące. Walka o życie w ostatnich sekundach, wyznaczanych przez licznik czasu, jest ekscytująca. Czasami ratuje nas bezpośrednia szarża na przeciwnika z użyciem dostępnego miecza czy szabli. Innym razem, jedyną opcją na przetrwanie jest skorzystanie z kuszy czy oszczepu, w celu wyeliminowania przeciwnika z dystansu. Mamy także do dyspozycji trzy rodzaje bomb, które możemy wykorzystać w walce. Jednakże, niestety, nie poradziłam sobie z tą mechaniką i najczęściej to ja byłam ofiarą rzuconego granatu zapalającego.
Wyeliminowanie przeciwnika nie zawsze należy do łatwych. Na poszczególnych etapach spotykamy rozmaitych wrogów, najczęściej wystarczy strzelić do nich 2-4-krotnie z kuszy lub kilkukrotnie uderzyć mieczem. Możemy także skorzystać z możliwości wykonania specjalnego ataku. Nasze zdolności obronne również są spore – możemy podjąć próbę parowania ciosu wroga, co zazwyczaj kończy się sukcesem. Pomimo, że w porównaniu do pierwowzoru, mechanika walki oraz sterowania została zdecydowanie poprawiona, to zdarzało mi się bezskutecznie atakować, a postać nie reagowała na moje komendy. W każdym z czterech głównych rozdziałów gry zmierzymy się również z bossami, i co pocieszające, strategii walki z nimi najzwyczajniej w świecie uczymy się z obserwacji. Po kilku podejściach do konkretnego starcia byłam już w stanie wyeliminować przeciwnika. Elementy platformowe sprawiają sporo radości. Wielokrotnie skaczemy, przemieszczamy się na ruchomych obiektach, wozach. Wskakiwanie na kolejne platformy bywa kłopotliwe, lecz nie niemożliwe do wykonania. Moimi faworytami były zdecydowanie momenty, w których nasza postać ucieka przed zalewającą teren falą wody. Trzeba robić to szybko i zdecydowanie, a także przygotować się na wiele podejść do tego typu zadań. Gra nadal jest dość trudna, jednakże obecnie odczuwalne jest to w postaci walki z przeciwnikami czy też przeszkodami, które należy pokonać, by dotrzeć do celu, a nie jako nierówne starcie z topornym sterowaniem. Zgodnie z ideą zamieniania się w kamień, odczuwamy stopniowy wzrost ciężaru naszego bohatera. To również zabieg nadający rozgrywce autentyczności.

Opowieści z czterech świata stron
Gra zachowuje założenie pierwowzoru, polegające na odwiedzeniu przez nas czterech krain. Każda lokacja wyróżnia się zarówno stylistyką krajobrazu, jak i wrogami, których spotykamy na swojej drodze. Momenty eksploracji, walki oraz elementy zręcznościowe przeplatają się dość zgrabnie, pozwalając graczowi na chwilę oddechu i nie doprowadzając go zbyt często na skraj wytrzymałości. Każdą z krain przemierzamy poprzez pięć etapów, przejście takiego “odcinka” trwa zazwyczaj około kilkunastu minut, w zależności od tego, jak intensywnie walczymy z przeciwnikami, czy pragniemy pokonać każdego z nich, czy też rzucamy się w szaleńczy bieg naprzód. Rozmieszczenie checkpointów w Retold jest dużo sensowniejsze, pozwala na płynne przechodzenie gry, a śmierć po prostu cofa nas do ostatniego napotkanego punktu zapisu. W przypadku poziomu trudności, jest to również lepiej zbalansowane – na początku gra uczy nas walki z nieco łatwiejszymi przeciwnikami, następnie stopniowo zapoznajemy się z innymi mechanikami, elementami zręcznościowymi czy pułapkami. Zdarzało się, że na pewnych etapach gry ginęłam kilka razy z rzędu, jednakże nie wynikało to z błędów w grze, lecz z mojego niezrozumienia praw rządzących tym światem. Zdecydowanie warto eksplorować przemierzane obszary – odnajdujemy tam między innymi wspomniane wcześniej bomby, a także kryształy Mokosz, które najlepiej kolekcjonować w jak największej ilości.
Nie posiadamy rozbudowanego ekwipunku czy możliwości awansowania postaci, rozwijania jej umiejętności czy talentów – wszystko to, co robimy w grze, robimy tu i teraz, nie przygotowując się do poszczególnych starć. Broń zbieramy i wymieniamy na bieżąco, a rachunek jest prosty – postać może operować ilością oręża równą liczbie rąk. Pierwsze przejście gry zajmuje 8-10 godzin, w zależności od tego, jak intensywnie włączamy się do pojedynków z przeciwnikami oraz eksplorujemy teren (a także, jak często giniemy). Gra nie posiada nowych trybów po zakończeniu rozgrywki, kolejne przejście raczej polega na poszukiwaniu wcześniej pominiętych kryształów. Gra oferuje napisy w kilku językach, w tym raczej preferowanym w naszym kraju języku polskim. Okazji, by sobie poczytać nie mamy zbyt wiele, jest to właściwie istotne w kontekście zarysowania fabuły na początku, a także okoliczności walk z bossami.

A jednak może być dużo piękniej…
W Castle of Heart: Retold mamy do czynienia z przebudowaną warstwą audiowizualną. W porównaniu do pierwowzoru na Switch, wersja na PC, w którą grałam, zyskała zdecydowanie więcej detali, a animacje stały się płynniejsze. Interesujące jest przedstawienie wizualne klątwy, która dotknęła rycerza – jesteśmy świadkami wyraźnej przemiany w kamień oraz rozpadu ciała (poza bólem serca związanym z kolejnym przechodzeniem konkretnego etapu, oglądanie tego zjawiska jest ciekawym doświadczeniem). Kolorystyka zdaje się być bardziej nasycona niż w oryginale, a gra świateł i cieni zdecydowanie bardziej pasuje do nieco mrocznego klimatu. Jest zdecydowanie bardziej baśniowo, otaczający nas świat jest zarówno niebezpieczny, jak i na swój sposób piękny, a przemierzanie go stało się prawdziwą przyjemnością. Animacje wrogów są zdecydowanie bardziej szczegółowe, do tego stopnia, że jeden z bossów wzbudził we mnie skojarzenia z pewnym bohaterem filmu “Ogniem i Mieczem” – przekonacie się o tym sami. Efekty dźwiękowe również są dopracowane, dość realistyczne, a muzyka, towarzysząca nam podczas rozgrywki wpada w ucho, jej intensywność pasuje do poszczególnych sekwencji, pobudza nas do działania podczas skomplikowanych serii uników i przeskakiwania przez przeszkody.
Nie potrzeba rakiety kosmicznej, by zagrać…na szczęście
Grę testowałam na PC, (i9-14900HX, 16 GB RAM, RTX 4070), używając do sterowania klawiatury oraz myszki. Muszę zaznaczyć, iż nie miałam możliwości zagrać w pierwowzór na Nintendo Switch, natomiast maksymalnie skupiłam się na śledeniu wszelkich możliwych gameplayów oraz opinii graczy, by jak najobiektywniej, jak to możliwe odnieść się do możliwości wersji Retold, a także różnic pomiędzy obiema wersjami gry. Pod względem technicznym gra nie wymaga od naszych PC-tów zbyt wiele.
Według karty ze Steam minimalne wymagania sprzętowe prezentują się następująco: OS: Windows 7 / 8 / 10 (64-bit) Procesor: Intel Core i5-2400 lub AMD Phenom II X6 1100T Pamięć RAM: 8 GB Karta graficzna: NVIDIA GeForce GTX 950 (2 GB) lub AMD Radeon RX 460 (2 GB) DirectX: wersja 11 Miejsce na dysku: 9 GB wolnego miejsca
Podczas mojej zabawy grałam na najwyższych możliwych ustawieniach graficznych – tytuł prezentował się bardzo ładnie, nie zauważyłam glitchów, zawieszeń postaci. Podczas walki z jednym z bossów, zauważyłam, że postać “nie nadąża” za moimi kliknięciami, jednakże trudno jest jednoznacznie stwierdzić, czy nie wynikało to jednak z mojej nadmiernej ekscytacji rozgrywką i wciskania przycisków jak popadnie. Po śmierci protagonisty ostatni checkpoint ładuje się bardzo szybko. Walczyłam z różnymi typami wrogów, podchodząc kilkukrotnie do starć z bossami, by zapoznać się w pełni z ich mechaniką. Potwierdziło to moją tezę, iż sposobu walki z nimi należy się nauczyć, a także utwierdziło mnie w przekonaniu, że pod tym względem gra jest bardzo dobrze wykonana. Podsumowując, wszystko działa płynnie, nie uderza nas błędami, a ponadto jest dobrym wyborem dla większości graczy, ze względu na dość niskie wymagania techniczne.

Czy Castle of Heart: Retold jest grą dla każdego?
To moje ulubione pytanie, jakie stawiam sobie podczas grania w dowolny tytuł. Trudno jest wyznaczać ramy, w jakich mamy się poruszać i stawiać odważne stwierdzenia, związane z dopasowaniem tytułu do określonych grup graczy. Jednakże, jestem w stanie wskazać kilka cech, które zdecydowanie współgrają z tym tytułem. Po pierwsze cierpliwość – pomimo wielu widocznych usprawnień w stosunku do pierwowzoru, Retold nadal jest grą dla zawziętych. Gwarantuję Wam, że w ciągu tej stosunkowo krótkiej rozgrywki zginiecie. To nie będzie jeden raz, ani dwa razy. Może być ich kilkanaście, może być też kilkadziesiąt. Wszystko do momentu, w którym nauczycie się praw rządzących w tym świecie. Czasami zdarzało mi się przemierzać ten sam odcinek po raz dziesiąty i zginąć, ponieważ zbyt lekkomyślnie rzuciłam się do przeskakiwania jakiejś przeszkody. Jeśli łatwo się frustrujecie, to może zdarzyć się, że wyrzucicie swojego PC-ta przez okno, a szkoda sprzętu… Należy również mieć świadomość faktu, że Retold jest nadal grą na kilkanaście godzin, i to zakładając więcej niż jedno przejście. Fani rozbudowanych fabularnie gier, które angażują na kilkadziesiąt-kilkaset godzin, mogą niezwykle boleśnie odbić się od ściany z napisem “koniec gry”. Warto także wspomnieć o minimalizmie pod względem rozwoju postaci czy też dostępnego ekwipunku.
To bardziej weekendowy obóz survivalowy, aniżeli skomplikowane rozbudowywanie baz wypadowych oraz zbieranie armii potężnych bohaterów w celu uratowania świata. Opowieść jest liniowa, nie zaznamy tutaj skomplikowanych relacji pomiędzy postaciami, otwartego świata i wielu innych zapierających dech w piersiach elementów znanych nam z innych gier. Warto zastanowić się nad tym przed kupnem tej gry – niektórzy mogą nie dostrzec sensu w nabywaniu tytułu, z którym spędzą niewiele czasu, i to tylko i wyłącznie podczas jednego podejścia.

Podsumowanie
Ze względu na to, że jestem niezwykle upartym graczem, lubiącym także minimalizm i prostotę, przygodę z grą uważam za satysfakcjonującą. Wygląda na to, że Castle of Heart: Retold naprawia również błędy pierwowzoru, dzięki czemu rozgrywka nie jest dla gracza karą, lecz miłą, choć nieco wymagającą odmianą. Czy zatem warto było opowiadać tę historię na nowo? Sądzę, że tak, choćby ze względu na włączenie do rozgrywki nowych grup odbiorców, użytkowników innych platform niż Nintendo Switch.
