REKLAMA

Hellbreach: Vegas – recenzja gry – nie taki diabeł straszny

Alan Zygaj

Opublikowano: 15 września 2025

Spis treści

Bardzo cenię sobie twórczość mniejszych deweloperów, dlatego zawsze staram się w jakiś sposób ich wspierać. Kiedy do recenzji trafia tego typu tytuł, staram się nie przechodzić obok niego obojętnie. Było tak i tym razem, czego niestety trochę pożałowałem. Dlaczego tak się stało? Tego dowiecie się z recenzji poniżej.

 

Witamy w Vegas

Hellbreach: Vegas jest grą dla wielu graczy, stworzoną przez zespół składający się z jednego człowieka. To dość typowa strzelanka, w której staramy się przetrwać kolejne fale nacierających wrogów – samotnie bądź z przyjaciółmi. Do naszej dyspozycji oddane zostają 4 postacie, 22 bronie i 8 map, na których toczyć się będzie walka o przetrwanie. Najważniejszą rzeczą, którą trzeba zaznaczyć na samym początku, jest to, że fabuła w grze praktycznie nie istnieje. A przynajmniej jest tak płytka, że można jej nie zauważyć. Po prostu wybieramy postać, którą chcemy grać, odpowiedni tryb, mapę i przechodzimy prosto do strzelania. Wiele osób porównuje produkcję do trybu zombie znanego z serii Call of Duty, choć ja podchodzę do tego nieco sceptycznie. Znaczną różnicą między obiema strzelankami jest fakt, że zamiast armii nieumarłych zmierzymy się z pomiotami samego Szatana. A przynajmniej tyle wywnioskowałem z demonicznych monologów wygłaszanych do nas między rundami.

W menu głównym, oprócz wyboru interesującego nas trybu, mamy też opcję wyboru postaci i sklep. W tym drugim kupimy skórki do broni, naklejki, które możemy na nią nakleić, czy kostiumy dla bohaterów. Bardzo podoba mi się, że wszystko odblokowujemy za żetony zbierane podczas gry – zero nachalnych mikrotransakcji. Dodatkowo przedmiotów kosmetycznych jest dość sporo, więc nie dość, że jest z czego wybierać, to i przy odblokowywaniu będzie sporo zabawy.

REKLAMA
Hellbreach: Vegas | własny zrzut ekranu

 

Neony są, oklasków brak

Jeżeli chodzi o warstwę gameplayową, to tytuł jest dość przeciętny. Pojawiamy się w danym punkcie mapy ze startowym pistoletem, a po chwili zaczyna się akcja. Pierwsze sługusy są bardzo powolne, więc nie powinny sprawić nam większego problemu. Wraz z unicestwieniem kolejnych adwersarzy otrzymać możemy żeton, który potrzebny nam będzie do odblokowania kolejnej części lokalizacji. W niektórych pomieszczeniach możemy nawet postawić barykady, aczkolwiek ja nie czułem takiej potrzeby, tym bardziej że takowe raczej szybko upadają. Zdobywamy również gotówkę, za którą powiększymy swój arsenał bądź wykupimy specjalne wzmocnienie, dające nam przewagę w walce. Każda kolejna fala wprowadza coraz to nowszych przeciwników, a co pięć rund czeka nas starcie z bossem. W większości przypadków są to po prostu silniejsze wersje podstawowych pomiotów piekielnych. O wiele ciekawszy od podstawowego trybu okazał się gun game rodem z Counter-Strike’a, gdzie co jakiś czas nasza broń się zmienia, a my odpieramy kolejne natarcia.

Audiowizualnie Hellbreach wypada bardzo przeciętnie. Choć znajdą się ciekawie wyglądające mapy, to żadna z nich za bardzo nie zostaje w pamięci na dłużej. Modele postaci w menu z jakiegoś powodu były bardzo rozmazane (jak zapewne widać na screenach), a wszelkie zmiany w ustawieniach nie rozwiązywały problemu. Choć po czasie stwierdzam, że mogła być to wina mojego laptopa. Dźwięki karabinów, wybuchy granatów czy inne odgłosy walki stoją na zadowalającym poziomie – nie są wybitne, ale nie mogę też powiedzieć o nich niczego negatywnego.

Sprawdź też: Senua’s Saga: Hellblade II [PS5] – recenzja gry – Czuję ogromny zawód…

Hellbreach: Vegas | własny zrzut ekranu

 

Piekło zamarzło

Niestety muszę przyznać, że w Hellbreach: Vegas nie bawiłem się zbyt dobrze. Moim zdaniem gra na dłuższą metę jest po prostu nudna. Brak tu sensownej fabuły, kolejne fale wrogów nie wzbudzają większych emocji i przede wszystkim brak tu oryginalności. Gra jest marną próbą odtworzenia COD Zombies, która nie ma na siebie większego pomysłu, przez co jest tylko kolejną generyczną strzelanką, tyle że z demonicznymi dziwadłami w tle. Nie czuję żadnej potrzeby powrotu do tego tytułu i raczej odradzam zakup. Na rynku są o wiele ciekawsze produkcje, które mają nam o wiele więcej do zaoferowania.

Sprawdź też: Hell is Us – recenzja gry. Piekielnie ciekawy tytuł

ZALETY +

WADY -

Alan Zygaj

Entuzjasta gier wymagających, w wolnym czasie pochłaniający masowo wszelaki kontent na temat branży.

REKLAMA

Rekomendowane artykuły

Clair Obscur: Expedition 33 – recenzja gry – Czy tak doskonałe, jak wszyscy mówią?

Clair Obscur: Expedition 33 – recenzja gry – Czy tak doskonałe, jak wszyscy mówią?

Jak Star Wars Outlaws wypada na Nintendo Switch 2?

Jak Star Wars Outlaws wypada na Nintendo Switch 2?

Zwinny młodzian w skórę odzian – recenzja gry Lost Soul Aside

Zwinny młodzian w skórę odzian – recenzja gry Lost Soul Aside

Wsiąść do pociągu… byle jakiego? – recenzja gry Wsiąść do Pociągu: Zorza polarna

Wsiąść do pociągu… byle jakiego? – recenzja gry Wsiąść do Pociągu: Zorza polarna

Pergola – recenzja gry planszowej. Poczuj powiew wiosny!

Pergola – recenzja gry planszowej. Poczuj powiew wiosny!

Jurassic World: Odrodzenie – recenzja filmu. Próbując wskrzesić legendę.

Jurassic World: Odrodzenie – recenzja filmu. Próbując wskrzesić legendę.