W świecie, w którym własne mieszkanie pozostaje marzeniem pokolenia trzydziestolatków, a torebka od projektanta kosztuje więcej niż średnia krajowa, nie dziwi fenomen Labubu – niepozornego stworka, który dla wielu stał się symbolem osobistego luksusu. Niewielki, dziwaczny, trochę upiorny, a jednocześnie uroczy. To coś więcej niż zabawka. To współczesna wersja trofeum, które można przyczepić do torby, pokazać na Instagramie i… poczuć się choć przez chwilę częścią świata, do którego zwykle nie mamy wstępu.
W czasach, gdy luksus coraz częściej przelicza się nie na metry kwadratowe, a na rzecz, którą stać cię mieć, Labubu staje się symbolem mikroluksusu – dostępnego, namacalnego, choć wciąż prestiżowego. Dla wielu młodych osób to pierwszy przedmiot z kategorii must-have, który niesie za sobą nie tylko estetyczną radość, ale i status społeczny. Bo choć nie każdy może pozwolić sobie na buty Balenciagi czy Chanelkę albo Birkin, to figurka kosztująca 200 zł na Vinted (oryginalnie w sklepie Pop Mart 19,99 euro), która – nawiasem mówiąc – potrafi w drugim obiegu kosztować dwa razy więcej, już mieści się w granicach marzeń.
Kasing Lung – twórca potworka, na punkcie którego oszalał świat
Twórcą breloczkowego stworka jest Kasing Lung – urodzony w 1972 roku ilustrator i artysta, który przyszedł na świat w Hongkongu, a dorastał w Holandii. Lung zaczynał jako ilustrator książek dla dzieci, ale szybko zyskał rozpoznawalność dzięki charakterystycznemu stylowi – pełnemu mroku, dziecięcej wyobraźni i groteski podszytej czułością. Jego najgłośniejszym projektem stała się seria The Monsters, w której centralną postacią jest Labubu – dziwny, dziki stworek płci żeńskiej o zadziornym uśmiechu, wydłużonych uszach i oczach, które mieszczą w sobie i niewinność, i coś niepokojącego. Ma chłopaka z trupią czaszką Tycoco, uroczą przyjaciółkę Mokoko i wodza stada – Zimomo.

Inspiracją do stworzenia tej serii były wspomnienia z dzieciństwa, baśnie i potwory z europejskich legend, ale też samotność i potrzeba bliskości, które towarzyszyły artyście jako dziecku wychowującemu się między kulturami. Labubu i jego „potworne” towarzystwo nie są złe – są inne, niedopasowane, trochę dzikie, ale pełne emocji. Ich świat przypomina coś między sennym koszmarem a bajką, w której dzieci mogą spotkać własne lęki – i zaprzyjaźnić się z nimi.
Seria The Monsters bardzo szybko zyskała status kultowej wśród kolekcjonerów figurek typu art toys na całym świecie. Jej popularność eksplodowała szczególnie w Azji, a zwłaszcza w Chinach i Japonii, gdzie estetyka kawaii with a twist (urocze z nutą czegoś nieoczekiwanego) ma szczególne znaczenie. Współpraca Lunga z marką Pop Mart otworzyła mu drogę do międzynarodowej sławy – potworek zaczął pojawiać się w licznych limitowanych seriach, crossoverach i edycjach specjalnych, sprzedawanych w formie blind boxów.
Dziś Labubu to już nie tylko postać – to całe uniwersum małych potworów z własną mitologią, emocjami i rzeszą wiernych fanów, którzy w tym krzywym zwierciadle widzą często samych siebie.
Modny dodatek do stylizacji celebrytek i fashionistek
Labubu pojawia się w dłoniach celebrytek, które same stały się markami. W Polsce stworka nosi Wersow – idolka młodszych pokoleń, uosobienie estetyki clean girl i it girl jednocześnie. Zabawka pojawiła się też u Fagaty – kontrowersyjnej influenserki znanej z prowokacyjnych wypowiedzi i nieprzewidywalnego stylu. Co ciekawe, sama Fagata twierdzi, że Labubu to najsłabszy element jej kolekcji. Zdecydowanie większą dumę czerpie z posiadania Wafufu czy Nommi – laleczek z japońskiego uniwersum Pop Martu, o pastelowych oczach, dziecięcych twarzach i proporcjach przywodzących na myśl anime o dużych oczach i nieskazitelnej niewinności.

Co nie zmienia faktu, że zdjęcia z Labubu zbierają tysiące polubień, a kolejki pod Pop Toy Shopami w Warszawie przypominają polowanie na wyprzedaż u Zary. Na portalach roi się też od sprzedawców próbujących za 200–300 zł wcisnąć Lafufu – pieszczotliwie nazywaną przez kolekcjonerów podróbkę stworka. Niektóre są wykonane na tyle starannie, że ciężko je odróżnić od oryginału.
Trend, moda, leczenie traum?
Skąd ta fascynacja? Z jednej strony to po prostu trend – moda, która wciąga i nie pyta, czy naprawdę tego potrzebujesz. Estetyka kawaii, połączona z ograniczoną dostępnością i delikatnie perwersyjną nutką dziwności, działa jak magnes. Kupujesz Labubu, bo widziałaś je u swojej ulubionej youtuberki. Bo nie chcesz być wykluczona. Bo inni mają, więc ty też musisz.
Ale to tylko część historii.
W tle istnieje też inna grupa odbiorców – zazwyczaj dorośli, często kobiety, niekiedy osoby neuroatypowe – dla których zbieranie tych uroczo-strasznych figurek to nie wyraz konsumpcyjnego szaleństwa, a forma autoterapii. Dla nich Labubu, Molly, Dimoo czy wspomniane Nommi są czymś więcej niż gadżetem. Są bezpiecznym obiektem przywiązania, pomagają regulować emocje, radzić sobie z samotnością, traumą czy lękiem. W świecie, w którym wszystko jest tymczasowe i niepewne, plastikowy stworek o dziwnym wyrazie twarzy staje się czymś stałym. Czymś, co można ustawić na półce, dotknąć, zabrać ze sobą do pracy. Czymś, co zawsze jest.

Sama uległam urokowi figurek z blind boxów podczas pierwszej wyprawy do Action City w Singapurze i od tej pory przywożę je jako pamiątki z zagranicznych podróży, bądź poluję na stronach internetowych na interesującą mnie serię. Niedawno Pop Mart wypuścił serię Mickey Family, w której można zebrać breloczkowe pluszaki z Disneyowskich komiksów oraz uroczego Chipa i Dale’a. Miniso zaś wydało breloczkowe figurki Stitcha w streetwearowych, hip-hopowych stylizacjach.
Minus tego hobby? Ceny. Jeden blind box poza sklepem Pop Mart czy Miniso to koszt 60–100 zł. Jeśli chcesz zebrać całą serię, nie wiedząc, co ci się trafi – czeka cię droga impreza. Jeśli chcesz upragniony wzór, pozostaje zakup rozpakowanej już zabawki u resellera. Wtedy koszt zależy od rzadkości modelu. Sekretne wersje potrafią kosztować kilkaset złotych, a czarny Labubu z kolorowymi ząbkami po premierze serii Big Into Energy osiągał nawet 2000 euro!
Słuchajmy, nie oceniajmy
Dlatego nie sposób ocenić tego zjawiska jednoznacznie. Tak, Labubu może być ślepym krokiem w konsumpcjonizm. Może być impulsywnym zakupem pod wpływem TikToka. Może być statusem, próbą dowartościowania się. Ale równie dobrze może być przyjacielem w trudnym czasie. Albo manifestacją estetyki, która komuś po prostu daje radość.

Fenomen Labubu mówi nam coś więcej niż to, że „moda kręci się w kółko”. Mówi o tym, że nawet w świecie pełnym kryzysów, wojen i nieosiągalnych marzeń mieszkaniowych czy ubrań premium, ludzie nadal potrzebują rzeczy, które sprawiają, że czują się lepiej. A jeśli tą rzeczą ma być przerośnięta figurka z kłami i oczami jak spodki – może warto, zamiast kpić, po prostu… zrozumieć.
Bo Labubu to nie tylko zabawka. To potrzeba. A potrzeby – nawet te dziwne – mówią o nas znacznie więcej, niż chcielibyśmy przyznać.
