Matt Murdock wraca. Choć może lepiej powiedzieć: nie może odejść. Drugi tom Daredevila w scenariuszu Chipa Zdarsky’ego to nie triumfalny powrót superbohatera, ale ciche, bolesne pogodzenie się z faktem, że pewnych ról nie da się tak po prostu porzucić.
Między winą a odpowiedzialnością
Daredevil po raz kolejny musi zmierzyć się z pytaniem: czy można być bohaterem, nie będąc przy tym kimś złym? W poprzednim tomie Matt przez przypadek doprowadził do śmierci człowieka. Drugi tom to ciąg dalszy tej moralnej spirali, ale nie przez kolejne akty przemocy, lecz przez stopniowe, mozolne wracanie do siebie. Do Daredevila.
Zdarsky nie buduje tu patetycznej historii o odkupieniu. Raczej pokazuje, jak trudno jest żyć z ciężarem odpowiedzialności i jak cienka potrafi być granica między powołaniem a obsesją. Murdock próbuje prowadzić życie bez maski, pomagać jako zwykły prawnik, ale Hell’s Kitchen nie daje mu spokoju. Sprawiedliwość jest często zbyt brudna, żeby dało się ją znaleźć w sądowych salach.

Nowe twarze, stare demony
Dużym atutem tego tomu są postacie drugoplanowe. Detektyw Cole North to jeden z tych bohaterów, których w komiksach superbohaterskich brakuje. Jest to człowiek z zasadami, ale bez złudzeń. Jego konfrontacje z Mattem nie są efektowne, ale potrzebne, stanowią zderzenie dwóch poglądów na prawo, obowiązek i odpowiedzialność. Powraca także Elektra, ale nie w roli romantycznego dodatku, raczej jako głos przypominający Mattowi, kim naprawdę jest. Nie mogło zabraknąć oczywiście Wilsona Fiska, aktualnego burmistrza Nowego Jorku, który wygląda na bardziej zagubionego niż kiedykolwiek. To wszystko tworzy świat, w którym nie ma różnicy między dobrem a złem, a postacie zmieniają się razem z sytuacją, zamiast trwać w wygodnych rolach.
Miasto jako bohater
Hell’s Kitchen wciąż pozostaje jednym z najlepiej oddanych miejsc w komiksowym Nowym Jorku. Nie jest tylko tłem, lecz żywą, pulsującą przestrzenią, pełną gniewu, strachu, ale i nadziei. To miejsce, które Daredevil zna lepiej niż sam siebie. I może właśnie dlatego, nawet gdy próbuje się od tego oderwać, zawsze wraca. Zdarsky nie szuka tu tanich emocji, unika efekciarskich pościgów, niepotrzebnych twistów. Nawet sceny walk są podporządkowane tonowi opowieści. Liczy się nie to, kto wygrał, ale dlaczego w ogóle musiało dojść do konfrontacji.

Rysunki, które wiedzą, kiedy milczeć
Za oprawę graficzną odpowiadają m.in. Marco Checchetto i Jorge Fornés. Zmiany w stylu nie rozbijają całości, wręcz przeciwnie, podkreślają różne warstwy narracji. Checchetto tworzy kadry ciężkie od cienia i napięcia, świetnie pasujące do mroku Daredevila. Fornés wnosi bardziej surowe, niemal minimalistyczne ujęcia, które działają zwłaszcza tam, gdzie słowa milkną. Ten tom nie próbuje olśniewać efektami wizualnymi. On chce mówić obrazem wtedy, gdy nie wypada już mówić nic więcej. To komiks, który nie boi się ciszy, a to w dzisiejszych historiach obrazkowych duża rzadkość.
Nie akcja, tylko pytania
To, co w tym albumie najbardziej zaskakuje, to jego tempo. Nie ma tu spektakularnych zwrotów akcji, nie ma wielkiego przeciwnika, którego trzeba pokonać. Jest natomiast człowiek, który sam siebie nie potrafi ocalić i który, mimo wszystko, dalej próbuje. To bardziej dramat psychologiczny niż typowy komiks superbohaterski. Ale nie nudny. Zdarsky pisze dojrzałe, bez moralizowania historie, za to z dużym wyczuciem. Bohaterowie nie są tu pionkami, tylko ludźmi z pełnym bagażem doświadczeń w postaci często złych decyzji oraz zawsze skomplikowanych motywacji.
Sprawdź też: Wolverine: X żywotów/X śmierci – recenzja komiksu – Wolverine kontra czas

Podsumowanie
Daredevil Tom 2 to komiks, który nie próbuje być lepszy od poprzedniego – próbuje być inny. Bardziej skupiony, bardziej intymny. To historia o tym, że czasem trzeba zejść nisko, żeby zrozumieć, gdzie się naprawdę należy. Zdecydowanie polecam i nie mogę się doczekać już trzeciego albumu.
Sprawdź też poprzednie tomy:
– Daredevil: Tom 1 – recenzja komiksu – Upadek, wina i odkupienie Człowieka Bez Strachu