MIEJSCE DLA KAŻDEGO GRACZA

Previous slide
Next slide

To była piękna przygoda „Tales of Arise„ – recenzja gry

Tegoroczne targi E3 obfitowały w wiele niespodzianek, jedną z nich była prezentacja Tales of Arise od Bandai Namco. Chociaż seria Tales niedawno obchodziła 25-lecie, a wyżej wymieniony tytuł jest 17 odsłoną tej popularnej serii RPG fantasy, to nigdy wcześniej o niej nie słyszałam. Co więc przykuło od razu moją uwagę? Śliczna kreska rodem z anime i gameplay przypominający mi Kingdom Hearts III – cudowne jRPG ( dostępne w Game Pass), które przeszłam dwukrotnie i po którego ukończeniu w moim gamerskim serduszku  na długo pozostała pustka.

Trudne początki

Szczerze mówiąc, nie wiedziałam czego się spodziewać. Gdy tylko pojawiło się demo (wielkie dzięki dla redakcyjnego kolegi Michała Łazarów za cynk) to zaczęłam swoją niespełna godzinną przygodę, po której ukończeniu miałam mieszane uczucia. Przypadł mi do gustu bajkowy świat, ale czułam się lekko zdezorientowana zaczynając rozgrywkę na 25 poziomie i nie mając pojęcia o mechanice gry.

Pełną wersję wraz z bonusowymi itemami zdobyłam już w dniu premiery. Niestety ze względu na przyczyny zdrowotne nie mogłam się nią nacieszyć, pograłam przez 2 godziny i  następnego dnia czekała mnie przymusowa przerwa od konsoli. Na dwa tygodnie zapomniałam o całym entuzjazmie jaki mnie przepełniał przed przedsprzedażą.

Kiedy jednak już wróciłam do świata, to przepadłam na 54 godziny. Właśnie tyle potrzebowałam na przejście całej fabuły i zrobienie prawie wszystkich questów pobocznych (ostatni, który został jest hardkorowy, potwór na 95 etapie, no trzeba wcześniej pofarmić).

Screen z gry Tales of Arise

Trzy stulecia tyranii

Grę rozpoczynamy w pogrążonej w chaosie Calaglii  jednej z  głównych krain planety Dahna, która została podbita przez mieszkańców planety Rena. Od 300 lat najeźdźcy wykorzystują ich zasoby, a z obywateli niewolników. Każda z pięciu krain jest pilnowana przez Lorda. Oprócz surowców i wolności zaborcy odbierają Dahnanom również ich życiodajną astralną energię. W pierwszej z krain cała społeczność jest wyzyskiwana w okolicznej kopalni i zmuszana do ciężkiej pracy w zamian za niewielkie racje żywnościowe. Gracz wciela się w postać Żelaznej Maski, wyjątkowo silnego i cierpiącego na amnezję młodzieńca, noszącego maskę, której nie może żadnym sposobem zdjąć. Ponadto nie jest zdolny do odczuwania bólu.

Pewnego dnia na swojej drodze spotyka piękną Shionne, tajemniczą niewiastę pochodzącą z Reny. Chociaż teoretycznie powinna być jego wrogiem, sama jest ścigana zarówno przez swoich rodaków jak i ruch oporu Dahnan. Kontakt z innymi utrudnia jej niecodzienna przypadłość, nie może nikogo dotknąć, a  kontakt z jej skórą sprawia, że druga osoba pogrąża się w agonii. 

Nasz duet postanawia zjednoczyć swoje siły, aby pokonać pierwszego z lordów – Balsepha. Po drodze jednak okazuje się, że stanowią całkiem niezły team, gdyż nasz bohater jako jedyny może nie tylko mieć z nią kontakt fizyczny, ale i wydobyć z ciała Shionne ognisty miecz, który z łatwością niszczy każdego przeciwnika stojącego  im na drodze. Z biegiem czasu i rozgrywki nasza drużyna rozrasta się o nowe postaci i towarzyszące im życiorysy, w których pełno dramatów i niesprawiedliwości spowodowanych długotrwałym konfliktem. Sama fabuła jest opowieścią drogi, podczas której kibicujemy charakterom, obserwujemy ich przemiany i poznajemy bliżej kierujące nimi motywacje. Możemy też przyjrzeć się powolnie budowanej relacji pomiędzy główną parą. Przez te wszystkie godziny można zżyć się z bohaterami, dlatego tym bardziej bałam się zakończenia, bo w recenzjach czytałam, że wiele osób było rozczarowanych endingiem. Okazało się, że niepotrzebnie, dostałam wyjaśnienie wszystkich wątków i bardzo emocjonalne domknięcie losów całej szóstki. Takiego scenariusza nie powstydziłby się żaden film Marvela.

Screen z gry Tales of Arise

Genshin Impact na sterydach

Kolejną mocną stroną gry jest aspekt wizualny. Dawno nie grałam w tak piękny tytuł! Całość została stworzona w technice cel-shading, renderującej obrazy tak sprytnie, że odbiorca ma wrażenie, że grafika została namalowana przez rysownika ręcznie. Kadry wyglądają jak przeniesione na płótno szkice potraktowane akwarelą, pełno w niej wyrazistych kolorów i tekstur gdybym miała go do czegoś porównać, to byłoby to Genshin Impact  na sterydach. Podczas gry narobiłam tyle screenów, że aż mi się wykrzaczyła apka Xboxa. Ale jak tu nie sfotografować widoku, gdy stoję nocą na klifie, a dookoła śnieg, lód i wielki księżyc? Albo kiedy nade mną powoli rozpadają się planety i widać, że nadchodzi koniec świata? Miłe dla oka są również przerywniki w postaci cut- scenek anime, które pokazują się w bardziej przełomowych wydarzeniach.

Screen z gry Tales of Arise

Na uwagę zasługuje również muzyka autorstwa kompozytora Motoiego Sakuraby. Muzycznie jest tak dobrze jak we wspominanym przeze mnie Kingdom Hearts III. Mamy przepiękny opening i ending oraz kawał wspaniałych instrumentali. Są podniosłe momenty, gdzie  ścieżka dźwiękowa brzmi niczym najlepsza muzyka filmowa. Jest też energiczny skrzypcowy standard zagrzewający do walki w trakcie większości batalii. Nawet po ukończeniu przygody utwory zostaną ze mną na dłużej. Zresztą chyba najlepszym przykładem tego, że Japończycy tworzą wspaniałe arcydzieła do gier, jest fakt, że kompozycje z kilku z nich wybrzmiewały na tegorocznych igrzyskach olimpijskich w Tokio.

Tales of Arise jest typowym jRPG. Jest dynamicznie, dużo biegania, szukania znajdźiek, zabijania wrogów i odkrywania mapy. Zdobyte pożywienie możemy wykorzystać do ugotowania jednej z 38 potraw, każda z nich ma specjalne właściwości, jednak zanim to nastąpi to musimy odszukać, wywalczyć bądź zdobyć w queście adekwatny przepis. Wspólna wieczerza jest również doskonałą okazją do zacieśnienia więzi z pozostałymi biesiadnikami. Najwięcej radości jednak sprawiało mi znajdywanie porozrzucanych po całym świecie kolorowych sówek, w barwach charakterystycznych dla obecnie wizytowanej krainy. Nie były to zwykłe ptaki, wyposażono je bowiem w urocze dodatki które od razu po znalezieniu mogliśmy założyć na naszą postać. I tak Alphen miał uszy pieska i skrzydła motyla, a Shionne królicze uszy i ogon kota (który później zmieniłam na skrzydła anioła), resztę grupy też poddałam kawaii (przymiotnik w języku japońskim oznaczający coś czarującego i słodkiego, czasami aż do bólu) metamorfozie.

Screen z gry Tales of Arise

Kochani, róbcie questy

Na zewnątrz każdy nasz krok bacznie obserwują potwory. Naprawdę, czasami w ciągu 8 minut miałam 3 konfrontacje pod rząd. O ile na początku chciałam w ten sposób podnosić poziom postaci, tak w bardziej złożonych momentach pojedynki te zaczynały mnie denerwować i wybijać z rytmu.

W tym miejscu warto wspomnieć o systemie walki – jest dynamiczny, przypomina Final Fantasy VII Remake.  Dostępne są 3 tryby: auto, semi auto i manual. W każdym momencie możemy zmienić strategię walki bądź zmienić skład, jest też opcja wyboru głównego lidera. Na dalszym etapie mamy 4 postacie regularne i 2 wspomagające. Warto obserwować, który zawodnik działa na danego stwora. Bezkonkurencyjna w tej materii wydaje się być Rinwell i jej magiczne zaklęcia.

Od początku mamy opcję ucieczki od starcia, wtedy przeciwnik po kilku sekundach znika, działa to w przypadku wszystkich regularnych stworów, z wyjątkiem bossów. Sama skorzystałam z tej możliwości dopiero w 43 godzinie, zrezygnowana błądząc po korytarzach Reny. Potyczki z wrogami o wyższym levelu zabierają stopniowo nasze cure points, co jest kłopotliwe w momentach gdy na danej mapie nie uświadczymy hotelu, kupca czy uzdrawiającego światła. Warto jednak w wolnej chwili odbywać trudniejsze walki i systematycznie czyścić mapę z questów bo każdy level jest zbawieniem w przypadku finałowych wrogów.  Wzmocnione ataki również robią robotę, po jakimś czasie wszystkie kwestie znałam na pamięć i krzyczałam razem z postaciami It ends now albo moje ulubione Consider Yourself Finished.

Screen z gry Tales of Arise

Do Lorda Vholrana Ignisseriego podchodziłam dwa razy. Za pierwszym stwierdziłam że pójdę zgodnie z główną fabułą, pomijając zadania poboczne. Po sromotnej porażce słyszało mnie pół Twitcha, a znajomy śmiał się z mojej frustracji, gdzie pomstowałam, że gdyby to nie była wersja cyfrowa, to cisnęłabym złamaną płytą przez okno. Dlatego,moja porada brzmi – róbcie questy. Za drugim razem, bogatsza o nauczkę i 9 świeżo wywalczonych leveli zrobiłam wszystko cztery razy szybciej.

Gdyby miotały wami emocje, to zawsze w ramach relaksu możecie udać się na ryby. To miła minigierka, w której zmierzycie się z sympatycznymi kręgowcami, a każdy nowy gatunek umieścicie w specjalnym dzienniczku. Ryby znajdziecie również pływając w jeziorach i rzekach.

Jeżeli chcecie spełniać się jako farmerzy, to zapraszam na ranczo w pobliżu Viscint, gdzie możecie zarządzać własnym inwentarzem, który odchowany trafi później na wasze talerze. To również jedyna w życiu okazja do hodowania Rappigs ( -świnki z króliczymi uszami i krowimi centkami).

Screen z gry Tales of Arise

jRPG idealne

Po skończeniu gry jest mi trochę smutno. Nawet sama nie wiem kiedy ten czas minął. Pierwszy raz od dawna aż tak zatraciłam się w rozrywce i nie chciałam żeby już się skończyła (co czasami mi się w różnych  RPG zdarzało). Tempo jest zróżnicowane, zdarzy się że trafiamy na prawdziwe bomby, innym razem zaś spokojnie farmimy exp. Dzięki mnogości dodatkowych map pomiędzy głównymi krainami, można eksplorować lokacje do woli i nietrudno czasem coś pominąć (co na szczęście wychodzi w praniu przy questach).

Ponoć kto czyta książki, ten żyje dwa razy, z grami takimi jak Tales of Arise mam podobnie. Na kilkadziesiąt godzin zapominam o codzienności, problemach i przenoszę się do innego świata, by beztrosko pomachać sobie mieczem, czy to – pod rozgwieżdżonym niebem, czy to skąpana żarem pustyni.

Podziel się ze znajomymi:

Udostępniam
Udostępniam
Udostępniam

NAJNOWSZE WPISY

O NAS:

GraPodPada.pl to miejsce, gdzie przy jednym stole siedzą konsolowcy, pecetowcy, komiksiarze, serialomaniacy i filmomaniacy. Tworzymy społeczność dla wyjadaczy, jak i niedzielnych graczy, czytaczy i oglądaczy. Jesteśmy tutaj po to, aby podzielić się z Tobą naszymi przemyśleniami, ale również, aby pokazać Ci, że każda opinia ma znaczenie, a wszyscy patrzymy na współczesną popkulturę kompletnie inaczej. Zostań z nami i przekonaj się, że grapodpada.pl to miejsce dla każdego gracza.

Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl 

OBSERWUJ NAS

UDOSTĘPNIJ
UDOSTĘPNIJ