Previous slide
Next slide

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom – recenzja gry. Spotkanie po latach.

Czy pamiętacie te czasy, gdy po raz pierwszy wcieliliście się w postać odważnego Linka i wyruszyliście na przygodę w Królestwie  Hyrule? Ja nie… Teraz, po dobrych kilkunastu latach odważyłem się sięgnąć po najnowszą odsłonę Zeldy, czyli The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom. Czy to spotkanie po długiej przerwie zaliczam do udanych?

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom – recenzja gry. Spotkanie po latach. 

Poszukiwania czas zacząć – wstęp do The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom już na wstępie przenosi nas do magicznego świata Hyrule – oferując kolejną wciągającą historię opierającą się, jak zawsze na ratowaniu królestwa i samej księżniczki Zeldy, która w niespodziewanych i szokujących okolicznościach znika, pozostawiając za sobą jedynie pewnego rodzaju echo… chociaż nie do końca. To dość skomplikowane, nie chce tutaj Wam za dużo zdradzać, bo ku memu zaskoczeniu, w trakcie wirtualnej podróży kilka razy westchnąłem z zaskoczenia – plot twisty z sensem, to coś, co sprawia mi naprawdę masę frajdy.


Poza poszukiwaniami w trakcie rozgrywki będziemy musieli zająć się zbieraniem skarbów, rozwiązywaniem zagadek i walką z przeciwnikami, aby przywrócić harmonię i pokój w Hyrule. Te wciągające zadania przeprowadzą nas przez różnorodne lokacje – od malowniczych pól po mroczne lochy – a wszystko z charakterystyczną i bezdyskusyjnie urokliwą kreską, którą możemy kojarzyć z poprzedniej odsłony serii The Legend of Zelda: Breath of the Wild.

REKLAMA

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Ładne, jak na Nintendo – graficznie nie zachwyca?

„Taka jak z Nintendo”, „Oj, na Nintendo zawsze, tak to wygląda”… The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom jest typową grą na Nintendo Switch?

Nie ma co się czarować, przenośna konsola od japońskiego giganta, nie jest w stanie zapewnić nam wrażeń wizualnych niczym z najnowszej produkcji z serii Star Wars. Niemniej, mimo że nie zapiera tchu w piersiach, to nadal oferuje piękne i kolorowe lokacje oraz przyjemną dla oka estetykę, która doskonale pasuje do całego uniwersum Zeldy.

Widoki są malownicze, postacie mają swoje charakterystyczne rysy, a cały świat gry jest wypełniony szczegółami. Może brakuje w tym wszystkim trochę bardziej zaawansowanych efektów, jakie oferują inne „wielkie” gry na rynku. Jednak, czy o to chodzi w tych produkcjach? Chyba nie. Gra się przyjemnie, a cała szata graficzna w pewny sposób oddaje charakter tej serii.

Co nie zmienia faktu, że na pewno mogłoby to wyglądać lepiej, a może nawet powinno…? Tak sobie myślę, że Nintendo uchodzi to na sucho, bo… TO NINTENDO. Gdyby Microsoft zaprezentowało nam grę z taką grafiką, to pewnie, nieźle bym im się oberwało… och wait… to się wydarzyło i to zresztą nie tak dawno przy okazji premiery Redfall. Podwójne standardy, w świecie gier wideo? Zapewne tak. Ja jednak nadal będę się upierał – nie czepiam się, dopóki gra mi się dobrze.

30 FPS bywa problematyczne – problemy z optymalizacją

Jednym z aspektów, który można, a nawet trzeba będzie prędzej, czy później poprawić w The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom, jest jej optymalizacja. Momentami Nintendo Switch ma problem z utrzymaniem stałych 30 fps-ów. Co niestety szczególnie przy starciach z większą ilością przeciwników może okazać się dla nas prawdziwym horrorem – o którym szybko zapomnimy za sprawą kojącej muzyki.

Ja również zdaję sobie sprawę z tego, że Switch to konsola przenośna i po prostu może nie dawać sobie razy z przetworzeniem takiej ilości danych, jakie zapewne serwuje jej najnowsza Zelda. Ogromny otwarty świat i momentami nieograniczone możliwości w rozgrywce – do tego potrzeba ogromnej mocy obliczeniowej, której zapewne ten sprzęt nie posiada. Jednak te niedogodności, nie wpływają znacząco na ogólną rozgrywkę i nie utrudniają czerpania przyjemności z gry – nie jest to też stały problem, a bardziej sytuacyjny, który może nas przyprawić co najwyżej o chwilowe zdenerwowanie.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Prosta jak drut – fabuła w The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Fabuła, czyli najsilniejszy i największy atut The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom. Cudowna, wspaniała, porywająca i wciągająca – gdybym miał jakiś złoty przycisk niczym z programów rozgrywkowych, to bym klikał jak szalony zaraz po zakończeniu misji z głównego wątku. I co zabawne? Jestem w 100% na tak i totalnie zostałem porwany przez Linka w wir przygody, mimo że ta historia jest po prostu nieoryginalna i dość sztampowa. Całość tak naprawdę opiera się na pozyskiwaniu kolejnych przyjaciół do naszej drużyny oraz jak to często bywa… ratowaniu świata!

Czasami prostota jest kluczem do sukcesu i tak też jest w przypadku The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom. Fabuła wciąga, dialogi są pięknie rozpisane (chociaż w większości brakuje do nich voice actingu…), postacie mają głębie i cudownie wpasowują się w całą narrację. Nie jest to ani innowacyjne, ani wydumane. Proste jak drut… ale solidne, przemyślane i dopracowane. Satysfakcja z rozgrywki gwarantowana.

Nieskończenie wiele możliwości? – The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom może okazać się prawdziwym gamechangerem

System łączenia ze sobą obiektów oraz rozbudowany zestaw specjalnych mocy głównego bohatera to nowości w The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom, które śmiało po kilkunastu godzinach rozgrywki mogę uznać za prawdziwy gamechanger dla tego świata, a może nawet dla całej branży gier?

Wszystkie umiejętności dodatkowe Linka w trakcie rozgrywki możemy wykorzystywać zarówno w walce, jak i do rozwiązywania zagadek. Tutaj coś złączymy, tam przenikniemy przez ściany, a jeszcze gdzieś indziej skorzystamy z mocy bohaterów pomocniczych. W mojej ocenie tak rozbudowany wachlarz możliwości i w zasadzie niekończące się okazje do ich używania są czymś monumentalnym dla świata gier. Jeszcze nie miałem okazji zobaczyć tak przemyślanego systemu, który po prostu spina całą grę i daje graczowi wolność i zmusza go do myślenia i kreatywności. I co ważne, eksperymentowanie i odkrywanie coraz to nowych kombinacji sprawia, że rozgrywka nie staje się monotonna. To innowacyjne podejście do mechaniki gry zasługuje na uznanie i jest jednym z argumentów, który będzie można śmiało wziąć pod uwagę przy wybieraniu gry roku za 2023.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Wolność w czystej postaci – możliwości gracza w The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Kolejnym atutem The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom jest świat gry i jego otwartość. Ogromny, ciekawy i przede wszystkim wolny – sprawia, że nie sposób nie zatracić się bez opamiętania w przygodach Linka. Powyżej wspominałem już o tej „wolności”. To naprawdę zdumiewające, jak wiele możliwości daje nam ten tytuł.

Grając w najnowszą Zeldę, nie czułem, że ktoś mi coś narzuca. Oczywiście otrzymywałem sugestię, ale tak naprawdę ja i tylko i wyłącznie ja decydowałem o tym, gdzie, po co i w jaki sposób uda się główny bohater. Jasne to bywa trochę przygniatające, ale jak już wkroczycie w ten klimat i cały vibe rozgrywki… nie ma ucieczki!

Każdy zakamarek, każde zadanie czy tajemnica kryją w sobie coś fascynującego. Możemy swobodnie eksplorować otoczenie, odkrywać sekrety i spotykać interesujących NPC-ów. Ta otwartość gwarantuje niezliczone godziny rozgrywki, które mijają niezauważalnie szybko. Przygotujcie się na to, że włączając grę na chwilę, możecie zorientować się o 2 w nocy, że trochę wam na graniu zeszło.

Ochy i achy, czyli voice acting w The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Jako ogromny fan dubbingu i dobrego voice actingu w grach czuję się zawiedziony… Już pomijam brak polskiej lokalizacji – do tego już się przyzwyczaiłem. Postacie w trakcie rozgrywki i scenek służących za przerywniki, część kwestii wypowiadają w normalny sposób, a część nie – słowa zamieniają się w dźwięki typu „och”, „uch”, „ach” i moje ulubione „uuu”. Trochę zalatuje, taką wiecie… tanizną. Tak samo było w poprzedniej odsłonie – innymi słowy seria nie ewoluuje.

Jakby to nie jest „giereczka” od małego lokalnego studia – to gra od giganta. Rozumiem, że taka może być konwencja i koncepcja, ale niestety nie, ja tego nie kupuję i szczerze nie rozumiem. W dzisiejszych czasach nagranie kilkunastu kwestii więcej nie powinno być opcją, a obowiązkiem, aby w ręce graczy oddać tytuł kompletny – dopracowany w każdym calu.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom

Nie joga, a Zelda! – muzyczne wytchnienie w trakcie rozgrywki.

Nigdy nie uprawiałem jogi, czy jakiekolwiek formy medytacji. Jednak chyba zacznę… przemierzając królestwo Hyrule, słuchając melodii z The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom miałem wrażenie, że wpadam w jakiś trans. Wewnętrzny spokój – ciężki do opisania. Może potrzebowałem czegoś takiego… a może po prostu ten świat w połączeniu z muzyką jest na prawdę aż tak magiczny? Nie wiem, niemniej muszę zaznaczyć, że to było wyjątkowo ciekawe doświadczenie, które zapewniło mi olbrzymy relaks w trakcie rozgrywki.

Innymi słowy, soundtrack jest przepiękny i na pewno będę do niego wracał na Spotify.

Początek nowej przygody z Zeldą i Linkiem

Uwaga, uwaga… zdradzę Wam sekret! Ja nie jestem fanem tej serii. Więcej od Breath of the Wild odbiłem się i to tak mocno, że po kilku godzinach zabawy, gra trafiła do pudełka i wciąż w nim przebywa. Nigdy nie rozumiałem fenomenu tej serii. I w zasadzie… nadal do końca go nie rozumiem. Jednak przyznać muszę, że ta przygoda była dla mnie prawdziwym gamingowym przeżyciem, które zostanie ze mną na długo.

Zatem odpowiadając na pytanie ze wstępu – „Czy to spotkanie po długiej przerwie zaliczam do udanych?”. Oj tak i to bardzo, jeżeli poszukujecie growego katharsis i produkcji, która po prostu zabierze Was w fantastyczną przygodę, to The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom musi pojawić się na waszej liście „do ogrania”.

Pozwolę sobie jeszcze, w ramach zakończenia, na krótkie odwołanie do mitycznych 10 wystawianych przez krytyków.

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom nie jest tytułem bez wad, ale wciąż jest grą wartą uwagi. Choć nie osiąga perfekcji, ma w sobie to coś, co sprawia, że trudno oderwać się od niej. Emocjonalnie jest to 10 i to z ogromnym wykrzyknikiem. Jednak jeżeli chodzi o optymalizację i grafikę… gdyby EA czy inny gigant wydał taką produkcję, pewnie zostałaby zgnieciona przez krytyków. Jednak jak wspominałem, Nintendo rządzi się swoimi prawami i potrafi stworzyć gry, które mimo pewnych niedoskonałości, zachwycają i zapewniają godziny niesamowitej rozrywki – a czy nie właśnie o to chodzi w tym hobby zwanym graniem?

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy Nintendo Polska.

Podziel się ze znajomymi:

Udostępniam
Udostępniam
Udostępniam

NAJNOWSZE WPISY

O NAS:

Chcesz być na bieżąco, a nawet wiedzieć więcej o grach, komiksach, serialach lub filmach? GraPodPada.pl jest miejscem, gdzie znajdziesz informacje tworzone przez pasjonatów dla… graczy, czytaczy i oglądaczy ! Reprezentujemy różne opinie, patrząc na popkulturę z wielu perspektyw! Dlatego codziennie spodziewaj się treści wysokiej jakości i odnajduj interesujące Cię recenzje i informacje. Grasz w to? GraPodPada.pl to miejsce dla Ciebie… to miejsce dla każdego gracza.

Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl