Endgame to dopiero początek – czego możemy się spodziewać po 4 fazie MCU?

Marvel Studios bezpowrotnie zmieniło pejzaż komiksowych adaptacji, tworząc ze swoich filmów sieć powiązań, która ostatecznie przerodziła się w Marvel Cinematic Universe, największy popkulturowy fenomen ostatnich dziesięciu lat. To, że crossoverowa metoda działa na wyobraźnię widzów najlepiej udowodniły wyniki finansowe Avengers – Endgame, przez wiele miesięcy najbardziej kasowej produkcji w historii kina.

To, co jednak stanowiło o sile MCU, w nowej, pandemicznej rzeczywistości roku 2020, okazało się najsłabszym ogniwem całej koncepcji. Zamykane globalnie kina odbiły się czkawką branży, jednak to właśnie w kinowego Marvela roszady w repertuarach uderzyły najmocniej. Nagle okazało się, że misternie wykalkulowany plan premier na kilka lat do przodu należy korygować i część produkcji nie może zostać zaprezentowana fanom, dopóki inne wcześniej nie trafią na ekrany. Sieć naczyń połączonych zaczęła pękać i po raz pierwszy od roku 2009, kiedy to miała miejsce przerwa między premierami The Incredible Hulk (2008) i Iron Mana 2 (2010), nie dostaliśmy żadnej nowej produkcji od Marvel Studios.

Oh, it’s good to be back!

Przez regularnie przesuwane premiery, ciszę w zapowiedziach nowych projektów, czy wreszcie brak materiałów promocyjnych do nakręconych już produkcji, fani MCU mogli spisać poprzedni rok na straty. A raczej mogliby, gdyby nie nadszedł dzień 10 grudnia, a wraz z nim Disney Investors Day 2020. Pracownicy Myszki Miki wytoczyli najcięższe działa i rozstrzelali internet dziesiątkami zapowiedzianych tytułów. Kto nie śledził wydarzenia w środku nocy na żywo, rano obudził się w świecie opanowanym przez Disneya. Animacje, filmy, seriale… będzie wszystko, dla każdego, ze wsparciem najpopularniejszych marek na świecie. A narzędziem globalnej dominacji stanie się Disney+, ich własna platforma streamingowa, która pozwoli dostarczać content, uniezależniając się od kin, zamykanych i otwieranych w rytm pandemicznych statystyk.

REKLAMA

Ojciec chrzestny Marvel Studios, Kevin Feige, przedstawił tam plany rozwoju MCU na najbliższe lata, a przegląd zapowiedzianych wówczas produkcji udowadnia, że wraz z 4 fazą wkraczamy w najbardziej ambitny etap rozwoju tego uniwersum. Dość powiedzieć, że w latach 2008-2019 powstało łącznie 23 filmy. Z kolei na okres 2021-2023 Kevin i spółka zaplanowali łącznie 13 produkcji kinowych i drugie tyle serialowych.

Oczywiście, wszystko jeszcze może zweryfikować życie, nie każdy projekt może zostać zrealizowany, ale trzeba jednak pamiętać, że w całej historii zapowiedzi z logiem MCU był tylko jeden film, który nie dotarł na ekrany kin, a byli to Inhumans. Ostatecznie tytuł został zrealizowany jako serial w oderwaniu od głównej narracji i stało się to z korzyścią dla wszystkich, gdyż był to twór naprawdę niskich lotów. Jest więc spora szansa, że większość z zapowiedzianych produkcji, prędzej, czy później, ujrzy światło dzienne.

Niejako na potwierdzenie zeszłorocznych deklaracji, 3 maja br. na kanale MarvelPolska pojawił się klip Marvel Studios celebruje filmy, gdzie w rytm narracji Stana Lee o tym, jak wszyscy fani tworzą jedną wielką rodzinę, przeplataną nie tylko najmocniejszymi scenami z dotychczasowych produkcji (w tym m.in. żywiołowe reakcje publiki w trakcie sensu Endgame), ale też nowymi sekwencjami z zapowiedzianych na 2021 hitów. A gdy dawka nostalgii była już dostatecznie wysoka, w głośnikach pojawia się przekomponowane Marvel Studios Suite Michaela Giacchino, a ekran zalewają plansze tytułowe wszystkich hitów, które trafią do widzów przed końcem 2023 roku. Klip zamyka dające nadzieję na lepsze jutro „Widzimy się w kinie”. Nie bójcie się, wszystko będzie dobrze. MCU powraca i uratuje światową kinematografię.

Marvel bezobjawowy

Czy aby na pewno tak się stanie? Nawyki oglądających przez ponad rok uległy zmianie, ich uwaga skierowała się w stronę streamingowego zamiennika. Czwartą fazę MCU rozpoczął 15 stycznia (w tekście pojawiają się oficjalne daty z rynku amerykańskiego) serial WandaVision, by zaraz po zakończeniu emisji jego miejsce mógł zająć Falcon and the Winter Soldier (19.03.2021). Ofensywa Marvela rozpoczyna się więc w internecie, do którego to widz zdążył się przyzwyczaić w czasie kinowej kwarantanny. Znamiennym jest fakt, że Black Widow (9.07.2021) trafi zarówno do kin, jak i na Disney+, czego Kevin Feige chciał uniknąć za wszelką cenę, wierząc w boxofficowy potencjał filmu z Nataszą. Nie udało się jednak tego uniknąć i hybrydowa premiera z pewnością rzuci niemały cień na chwalebny powrót Marvela na duże ekrany.

Nie ma co ukrywać, że brak globalnej dostępności Disney+ zmobilizowało użytkowników drugiego obiegu do wzmożonej aktywności i cyfrowe kopie w najwyższych jakościach każdy chętny może znaleźć w kilka godzin od premiery. I o ile w przypadku seriali, dla których streaming jest jedynym kanałem dystrybucji i Disney nie może inaczej odzyskać poniesionych środków produkcyjnych, jak tylko w cenie subskrypcji, tak sukces filmów, dla których kluczowe są zyski ze sprzedanych biletów, zostanie nadszarpnięty przez działania internetowych korsarzy. Całkiem optymistyczne osiągnięcia finansowe Godzilla vs Kong i nowego Mortal Kombat (które już mają za sobą hybrydowe premiery w kinach i na HBO Max) wydają się przeczyć tym fatalistyczny wizjom, ale żaden z tych filmów nie może się pochwalić taką fanbazą, jak Marvel Studios. W przypadku filmu MCU zarówno frekwencja kinowa, jak i ta na „alternatywnych źródłach dostępu” będzie dużo, dużo większa, a co za tym idzie, zwiększy się stosunek strat do zysków.

W moim odczuciu większą przeszkodą w odzyskaniu fanowskiego zainteresowania kinową ofertą w 2021 roku będzie dla studia Marvela nie tyle drugi obieg (bez znaczenia na jaką skalę), co… repertuar. O ironio, głód nowych produkcji z czerwono-białym logo, wzmożony przez pandemiczny post, może być jedynym ratunkiem dla produkcji, które Kevin zaplanował na najbliższe miesiące. Umówmy się, czas na film o Czarnej Wdowie przeminął gdzieś w okolicach końca 2, a początkiem 3 fazy rozwoju MCU. Jeśli dodamy do tego, że nadchodząca superprodukcja ze Scarlett Johansson narracyjnie odbywa się między wydarzeniami z Civil War i Infinity War (a więc na długo przed imponującą kulminacją z 2019 roku), otrzymujemy film z naprawdę niewielkim potencjałem kasowym. Przed pandemią ta propozycja mogła zainteresować jedynie najbardziej zaangażowanych fanów uniwersum, bo nawet na poziomie zwiastunów nie oferowała niczego, czego w filmach Marvela byśmy nie widzieli. Nawet główny antagonista filmu, Taskmaster, znany jest z imitacji stylów walki innych bohaterów, dzięki czemu posługuje się tarczą, łukiem, czy pazurami, dokładnie tak, jak przyjaciele Nataszy z Avengers. Innymi słowy, solidna powtórka z rozgrywki. Obecnie pejzaż kinowy zmienił się diametralnie i chwilowy powrót do marvelowej rutyny, którego fani bardzo potrzebują, może okazać się jedyną nadzieją na sukces tego filmu.

Nieco inaczej wygląda sytuacja dwóch kolejnych propozycji Marvel Studios na ten rok, czyli Shang-Chi and the Legend of Ten Rings (3.09.2021) i Eternals (5.11.2021). Tutaj studio musi zmierzyć się z rozpoznawalnością postaci, o których będą one opowiadać. Wiemy dobrze, że skoro w 2014 roku udało im się sprzedać publice wówczas anonimową grupę Strażników Galaktyki z gadającym drzewem i posługującym się bronią palną szopem praczem, publika z uśmiechem na ustach przyjmie każdą ich propozycję. W przypadku tych dwóch tytułów dochodzi jednak kwestia kina gatunkowego.

Przygoda Shang-Chiego, słusznie zresztą, będzie czerpać z kinowego bogactwa tropów kina kopanego, a co za tym idzie, nie każdemu musi odpowiadać taka stylistyka. Zaprezentowany zwiastun daje nadzieję na oryginalne widowisko, z orientalną mistyką w pakiecie, ale już cywilny aspekt filmu, gdzie ekran nie będzie pękać od efektów specjalnych, a historię trzeba pchnąć do przodu wątkami obyczajowymi z dużą dawką humoru sytuacyjnego, przywodzi na myśl niefortunne skojarzenia z drugim Ant-Manem, który delikatnie mówiąc, nie jest najlepszą wizytówką MCU. Tu jednak może zadziałać „efekt Czarnej Pantery”, czyli siła reprezentacji. Przygoda T’Challi w 2018 rozbiła bank na rynku amerykańskim, obecnie (zysk ponad 700 milionów) wciąż pozostając czwartym najlepiej zarabiającym filmem w historii USA, wyprzedzony jedynie przez Avatara, Endgame i siódmy epizod Star Wars. Czy azjatycka społeczność będzie mogła identyfikować się z herosem o podobnej tożsamości etnicznej, tak jak czarnoskórzy z królem Wakandy, okaże się dopiero, gdy film trafi do kin, jednak to właśnie tu Marvel powinien szukać klucza do sukcesu kasowego produkcji o praktycznie anonimowej dla szerszej publiki postaci.

O ile „komiksowego Bruce’a Lee” możemy przyjąć bez mrugnięcia okiem z sentymentu do ery VHS, tak historię o grupie kosmicznych bóstw (bynajmniej nie tych z Asgardu), żyjących na przestrzeni tysiącleci, którzy muszą radzić sobie ze swoją potęgą i przekleństwem rutyny długowieczności, czyli typowymi dla zwykłego śmiertelnika problemami, już niekoniecznie. A właśnie o tym będzie opowiadać film Eternals. Tu już czeka widzów skok na głębokie wody kosmologii Marvela i kto jej nie przyjmie wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza, może mieć kłopot z czerpaniem radości z tego filmu (jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś więcej o tej grupie, można sięgnąć po Przedwiecznych spod ręki mistrza Jacka Kirby’ego, który to tom Egmont wydał u nas we wrześniu 2020 roku, bądź odświeżenie tej historii autorstwa Neila Gaimana o tym samym tytule (WKKM, nr 49)). 

Także i tu studio Marvela dysponuje solidnymi argumentami, które mogą teoretycznie hermetyczną opowieścią zaskarbić sobie przychylność widowni. Bez wątpienia najlepiej w kampanii reklamowej zadziała nazwisko reżyserki, Chloé Zhao, która końcem kwietnia br. zdobyła Oskara za Nomadland. Nie bez powodu Kevin Feige wspomina o Eternals w kontekście przyszłorocznych nagród, wszak artystyczna wrażliwość i kunszt filmowy Zhao bez wątpienia będzie ozdobą marvelowego widowiska. Namiastkę jej możliwości widzieliśmy już w pierwszym zwiastunie, gdzie dominowały szerokie kadry eksponujące rozlegle przestrzenie, bogactwo orientalnych scenografii i kostiumów, a i wizualizacja mocy głównych bohaterów zyskała swój unikatowy sznyt. O warstwę wizualną tej produkcji możemy być więc spokojni. Dodajmy do tego naprawdę rozpoznawalną obsadę, której przewodzi Angelina Jolie wraz z Salmą Hayek, a towarzyszyć im będą znani chociażby z Gry o Tron Kit Harington i Richard Madden. A jeśli same nazwiska nie robią na Was wrażenia, to już udział kilku Celestiali z pewnością powinien. Dla przypomnienia – głowa jednej z tych istot robiła za Knowhere w Strażnikach Galaktyki, a według materiałów promocyjnych, tu ma być ich nie tylko więcej, ale stanowić też będą jak najbardziej realne zagrożenie. Starcie z kosmicznymi gigantami, którym planety mogą służyć za wykałaczki? Takie atrakcje tylko w Eternals.

MC(M)U, czyli Marvel Cinematic Multiverse

Wkraczamy teraz w sferę czystych spekulacji i domysłów, gdyż co innego oficjalne materiały, a co innego fanowskie teorie i myślenie życzeniowe. Czym jednak byłoby śledzenie losów MCU bez wróżenia z każdego piksela? Możecie mnie nazywać szaleńcem, ale jest w zapowiedziach produkcji w ramach 4 fazy kilka tytułów o bardzo wyraźnym wspólnym mianowniku – eksploracji zasygnalizowanego już w Endgame wieloświata Marvela, a raczej narracyjnego istnienia wielu alternatywnych linii czasowych.

Widzowie będą mogli rzucić okiem zza kulisy marvelowego kontinuum czasoprzestrzennego już niebawem, bo wraz w premierą serialu Loki (9.06.2021), który wskutek wydarzeń z Infinity War i Endgame nie jest już tą samą postacią, która doświadczyła wydarzeń z Thor – The Dark World i Ragnarok, a przez nieustanne zabawy z Tesseractem trafił w końcu na celownik TVA (Time Variance Authority). Kolejne zwiastuny (swoją drogą, zapowiadające wizualną ucztę) udowadniają, że przyszywany brat Thora odwiedzi w trakcie swojej nowej przygody kilka alternatywnych rzeczywistości. A, jak to z Lokim często bywa, jego działania mogą i tak już skomplikowaną linię czasową, osłabić jeszcze bardziej. Zgodnie z teorią, którą poznaliśmy w ostatnim filmie z Avengers, każda zmiana w danej rzeczywistości, spowoduje jej rozszczepienie na kolejne iteracje, gdzie wydarzenia toczą się zupełnie inaczej, niż powinny. I coś mi podpowiada, że wraz z rozwojem fabuły, ta sieć multiświatów znacznie wzrośnie.

A to, jak bardzo rzeczywistość w innej linii czasowej może się różnić od tej, którą już w MCU poznaliśmy, przedstawi nam animowane What If…? (prawdopodobnie sierpień 2021). Każdy odcinek ma skupić się na innym z 23 dotychczas wyprodukowanych filmów, od Iron Mana po Far From Home, zmieniając coś w głównej narracji. I tak np. to Peggy Carter, nie Steve Rogers, otrzyma serum i tarczę Kapitana Ameryki. T’Challa nie będzie rządzić Wakandą, a będzie podróżować po kosmosie jako Star-Lord. Zwiastun dał nam też przedsmak rzeczywistości inspirowanej serią Marvel Zombies, gdzie znani herosi zagustowali w ludzkim mięsie, ale też chociażby zapowiedział walkę dwóch Doktorów Strange’ów. Już na etapie pierwszych zajawek projekt wygląda interesująco, a jeśli dodamy do tego fakt, że swoje postacie będą dubbingować ci sami aktorzy, którzy wcielali się w herosów na ekranie, mamy szansę dostać naprawdę imponującą w formie i treści antologię. Pierwszy sezon jest zaplanowany na 10 odcinków, a już trwają prace nad kontynuacją.

Jeśli chodzi o nadgryzanie marvelowego multiświata, kolejne dwa tytuły powinny być wymieniane na jednym wydechu, a są to Spider-Man – No Way Home (17.12.2021) i Doctor Strange In the Multiverse of Madness (25.03.2022). O obu produkcjach wiemy tyle, co nic, a rzucane tu i tam ogłoszenia obsadowe podsycają teorie spiskowe na tyle mocno, że coś musi być na rzeczy. Zaczynając od trzeciego Pająka, oficjalnie mamy potwierdzony udział trzech aktorów, którzy nie wystąpili zarówno w Homecoming, jak i Far From Home – są to Jamie Foxx, Alfred Molina i Benedict Cumberbatch. Pierwszy z nich gra Electro w Amazing Spider-Man 2 (2014) z Andrew Garfieldem, drugi – Doctora Octopusa w Spider-Manie 2 (2004) z Tobeyem Maguirem, a trzeci to oczywiście Doctor Strange. Zarówno Foxx, jak i Molina wypaplali w wywiadach, że powrócą do swoich postaci, które odgrywali przed laty, a nie będą to jakieś nowe interpretacje.

Obecność Strange’a w tej opowieści też powinna dać nam trochę do myślenia, a jeśli dodamy do tego, że reżyserem drugiego solowego filmu z Doctorem jest Sam Raimi (człowiek odpowiedzialny za trylogię Pająka z początku lat dwutysięcznych), niektóre elementy dopasowują się do tej multiwersalnej układanki aż nazbyt łatwo i nagle spotkanie trzech dotychczas pokazanych widowni Spider-Manów w jednym filmie wcale nie brzmi tak absurdalnie, prawda? Pamiętajmy jednak, że poruszamy się tylko w sferze domysłów i po seansie No Way Home niejeden fan może być bardzo rozczarowany, gdy scenariusz minie się z hurraoptymistycznymi oczekiwaniami.

By podsycić jednak ogień fanowskich teorii, należy przytoczyć pewną anegdotę. Cumberbatch w jednym z ostatnich wywiadów przeprowadzonych online musiał wystąpić przed kamerą z zakrytą twarzą, gdyż jego aktualny wizerunek jest zastrzeżony przez władze studia i może przedwcześnie zdradzić szczegóły Multiverse of Madness. Dodajmy jeszcze do tego fakt, że jak na wielką superprodukcję, która była kręcona przez wiele miesięcy aż do zakończenia zdjęć w kwietniu, wyciekło zaskakująco niewiele materiałów z planu, co jest o tyle zaskakujące, że nawet plenerowych zdjęć z Endgame, naprawdę tajnego projektu, nie udało się ukryć przed czujnym okiem reporterów. A tu, poza kilkoma fotosami w liczbie pojedynczej (w tym jednego sporego spoilera odnośnie wydarzeń z WandaVision), nie mamy nic. Jeśli to nie jest argument za tym, że czeka nas surfing po falach alternatywnych czasoprzestrzeni, to nie wiem już, co nim może być.

Do grona produkcji z marvelowym multiwersum w tle należy dodać również Ant-Man and the Wasp – Quantumania (5.05.2023), o którym na ten moment wiemy tyle, że do grona manipulujących wzrostem herosów dołączy dorosła już córka Scotta, Cassie (w tej roli inna, niż w Endgame aktorka – Kathryn Newton), która w komiksach działała pod pseudonimami Stature i Stinger, dysponując podobnymi do ojca zdolnościami. Oprócz naprawdę fatalnego tytułu i daty premiery, do oficjalnej informacji podano także, kto będzie głównym antagonistą filmu, a to nie kto inny, jak sam Kang Zdobywca (grany przez Jonathana Majorsa). Jeśli po finale Endgame miałbym obstawiać, kto będzie kolejnym dla MCU zagrożeniem na miarę Thanosa, byłby to właśnie podróżujący w czasie niebieskogęby imperator. Tymczasem, wygląda na to, że nie potrzeba wcale całej armii Avengers, by go pokonać, bo wystarczy sam Ant-Man i jego rodzina. Niemniej, również i ta produkcja wpisuje się w trend odkrywania wieloświatów MCU, przez co zasługuje na uwagę, mimo fatalnego fabularnie poprzednika z 2018 roku.

Z wielkim dziedzictwem idzie w parze wielka odpowiedzialność

Oprócz zabaw z czasem i przestrzenią, w 4 fazie rozwoju MCU doczekamy się też szeregu produkcji, w których nastąpi międzypokoleniowa zmiana warty, podobnie jak w komiksach z linii Marvel Now 2.0, gdzie praktycznie każdy słynny heros doczekał się swojego odpowiednika. Skalę zjawiska doskonale zobrazowały Pokolenia (u nas  październik 2020), gdzie w jednym tomie zebrano kilka historii o wspólnym mianowniku, a był nim właśnie motyw legacy heroes (bohaterów przejmujących miano innego herosa, bądź kontynuującego jego misję pod własnym pseudonimem).

Trend ten rozpoczął się serialem Falcon and the Winter Soldier, gdzie zaskakująco wiele postaci musiało się zmierzyć z dziedzictwem Steve’a Rogersa, poznać znaczenie jego słynnej tarczy i ciężar, jaki się wiąże z jej posiadaniem. Produkcja ponownie podejmuje temat serum super-żołnierza i tego, jakie konsekwencje przyniesie użycie go przez niewłaściwych ludzi, nawet jeśli kierują nimi uzasadnione moralnie pobudki. Zarówno Sam, jak i Bucky, żołnierze, którzy walczyli ramię w ramię z Kapitanem, musieli dojrzeć do kontynuowania jego misji, która jest znacznie cięższa, gdy nie jest się słynnym symbolem Ameryki. Przeszli więc przez drogę, którą na początku MCU musiał przebyć Steve, by stać się kimś więcej, niż tylko kolejnym dzieciakiem z Brooklynu.

Choć niewiele wiemy o fabułach kolejnych produkcji, to motyw dziedzictwa znanych nam z poprzednich filmów herosów będzie tam na pewno obecny, jeśli nie kluczowy dla całej opowieści. W Thor – Love and Thunder (6.05.2022), oprócz znanego nam Asgardczyka granego przez Chrisa Hemstwortha, moc (i młot) Thora przyjmie Jane Foster (do tej roli powróci Natalie Portman). Jeśli weźmiemy pod uwagę, że głównym antagonistą filmu ma być Gorr Bogobójca (Christian Bale!), to trwający od wielu lat komiksowy run Jasona Aarona (wydawany u nas regularnie przez Egmont), z którego to ów boski rzeźnik pochodzi, jest dobrą wskazówką do tego, jak może potoczyć się fabuła filmu. Za sterami ponownie oskarowy Taika Waititi, którego Ragnarok bez wątpienia jest jednym z najlepszych filmów MCU, więc przynajmniej o thorowe dziedzictwo możemy być spokojni – jest w bardzo dobrych rękach.

Obawy za to może budzić los filmu Black Panther – Wakanda Forever (8.07.2022), którego to scenariusz musiał zostać zmieniony wskutek niespodziewanej śmierci Chadwicka Bosemana (zm. 28.08.2020), wcielającego się w rolę króla Wakandy w czterech filmach. Niespodziewanej tym bardziej, gdyż jak się okazało, aktor przez wiele lat w tajemnicy przed wszystkimi podejmował się walki  z rakiem okrężnicy, którą ostatecznie przegrał. Ryan Coogler, scenarzysta i reżyser obu części przygód T’Challi musiał zmierzyć się więc z wyzwaniem napisania skryptu do filmu o Czarnej Panterze bez… Czarnej Pantery, gdyż studio zdecydowało się nie zatrudniać innego aktora w tej roli, ani nie wskrzeszać cyfrowo Bosemana, co zostało oficjalnie potwierdzone. Film będzie więc opowiadać o społeczności Wakandy, ale nie ulega wątpliwości, że absencja głównej postaci doczeka się narracyjnego komentarza. Obawiam się, że każda z decyzji fabularnych podjętej w tym filmie spotka się z ogromną falą niezadowolenia wśród fanów, bez znaczenia, czy Pantera będzie obecny na ekranie, ale zawsze w kostiumie, czy umrze w pierwszych scenach filmu, a fabuła toczyć się będzie wokół bezkrólewia, czy może wreszcie kto inny przejmie tytułowe miano.

Zdecydowanie łatwiejsze zadanie mają twórcy, którzy mierzyć się będą z dziedzictwem Kapitan Marvel (choć ciężko tu nie zaśmiać się pod nosem, biorąc pod uwagę, że postać ta pojawiła się dotychczas w MCU tylko dwa razy – w swoim solowym filmie i w Endgame), ale musimy uwierzyć na słowo scenarzystom w to, że Carol Danvers była jednym z pierwszych superludzi na Ziemi, a przez długi czas po prostu broniła granic kosmosu. Komiksy, adaptacje komiksów, wiadomo o co chodzi. W każdym bądź razie, druga część przygód Carol, początkowo zatytułowana po prostu Captain Marvel 2, trafi do kin pod nazwą The Marvels (11.11.2022). Już sam logotyp nowego tytułu wskazuje nam na to, że nie będzie to film tylko o Carol, ale też o dwóch innych superbohaterkach – Monice Rambeau (w tej roli ponownie Teyonah Parris) i Kamali Khan (Iman Vellani).

Monicę widzowie mieli już okazję poznać w serialu WandaVision, z kolei Kamalę do MCU wprowadzi jeszcze w tym roku jej własny serial – Ms. Marvel (ostatni kwartał 2021). Jeśli chcecie ją poznać bliżej, można to zrobić w regularnie wydawanej u nas serii komiksowej, bądź w grze Marvel’s Avengers (2020) od Crystal Dynamics. W skrócie to totalnie zakręcona na punkcie superbohaterów nastolatka, której idolką jest właśnie Carol Danvers. Gdy zyskuje supermoce, pozwalające jej dowolnie przekształcać swoje ciało, rozpoczyna własną krucjatę, co niestety często kłóci się z rodzinnymi wartościami, gdyż kluczowe dla tej postaci jest jej pakistańskie pochodzenie. Studio Marvela ponownie ma okazję zjednać sobie widownię, skupiając się na społecznej reprezentacji, a w przypadku serialu o Kamali dołożyli wszelkich starań, by twórcom nie była obca muzułmańsko-amerykańska rzeczywistość.

W przypadku trzech ostatnich produkcji, które podejmą wątki legacy heroes w ramach 4 fazy MCU, do oficjalnej informacji zostały podane nazwiska tytułowych postaci, przybliżona data premiery (która w każdej chwili może ulec zmianie) i logotyp z tytułem. A są to seriale Hawkeye (ostatni kwartał 2021), She-Hulk (2022) i Ironheart (2022). O ile w przypadku serialu o dalszych przygodach Clinta Burtona, fakt angażu Hailee Steinfeld w roli Kate Bishop (również o pseudonimie Hawkeye), może sugerować adaptację fantastycznej, czterotomowej serii Matta Fractiona (wydanej także u nas), gdzie duet łuczników musi sobie radzić z wcale nie tak superbohaterską codziennością z dala od rozmachu avengersowej rzeczywistości, tak w przypadku pozostałych dwóch tytułów nie mamy żadnego punktu odniesienia.

She-Hulk, czyli Jennifer Walters (grana przez Tatianę Maslany) to kuzynka Bruce’a Bannera (w tej roli powraca Mark Ruffalo), zawodowo prawniczka, która oswoiła swoje zielone alter ego i zachowuje po przemianie swój intelekt i osobowość, w czym bardzo przypomina ustanowionego w Endgame Hulka. Klimat, jaki towarzyszy jej  komiksowym przygodom oddaje 34 tom WKKM – Samotna Zielona Kobieta, gdzie Walters nie ma problemu z przełamywaniem czwartej ściany na wzór Deadpoola. Z kolei przedsmak tego, jak postać She-Hulk funkcjonuje w większym zespole da czytelnikom nowa seria Avengers od Jasona Aarona, która w ramach Marvel Fresh będzie wydawana na naszym rynku przez Egmont (tom pierwszy – Ostatnia fala, 16.06.2021). Co ciekawe, do roli Emila Blonsky’ego/Abomination (zapomniany przez MCU, gdyż jego jedyny występ miał miejsce jeszcze w 2008 roku w The Incredible Hulk), powraca Tim Roth. Jaki jednak będzie udział jego, czy chociażby Bannera w serialu o She-Hulk, pewnie szybko się nie dowiemy.

O serialu z Riri Williams, kolejnej po Kamali Khan nastoletniej superbohaterce, nie wiemy nic, oprócz nazwiska aktorki, która się w nią wcieli, a jest nią Dominique Thorne. Podobnie jak w przypadku She-Hulk, poszlak co do ewentualnej fabuły musimy szukać w komiksowym pierwowzorze. Dla polskich czytelników będzie to Niezwyciężony Iron Man (2019) Briana Michaela Bendisa, gdzie zadebiutowała Riri, studentka M.I.T., której udało się w chałupniczy sposób stworzyć pancerz bojowy w stylu zbroi Iron Mana. Nie wchodząc w szczegóły fabularne, koniec końców, podejmuje się kontynuacji dzieła Tony’ego Starka i przyjmuje pseudonim Ironheart. Jeśli w planach Marvel Studios istnieje jakaś produkcja, która w sposób organiczny i nienachlany pozwoliłaby, by do swojej ikonicznej roli powrócił Robert Downey Jr, to tu jest na to idealne miejsce. Oczywiście, w formie hologramu, nagrań archiwalnych, czy innych sztuczek narracyjnych, bo jednak serial na  Disney+ to nie jest projekt, którym Marvel lekką rączką przekreśliłby 10 lat rozwoju postaci i idealnego pożegnania w Endgame.

Eventy na małym ekranie

Wśród zapowiedzianych na Disney Investors Day 2020 są jeszcze dwie produkcje, które przykuwają uwagę już na poziomie samych tylko tytułów, a są to Secret Invasion (2022) i Armor Wars (2022). Oba seriale otrzymały swoje nazwy w spadku po istniejących w komiksach wydarzeniach i choć w przypadku Marvel Studios trudno mówić o literalnym adaptowaniu materiału źródłowego, to zawsze jest to jakiś trop, który warto podjąć, analizując dane nam strzępki informacji.

Tajna Inwazja, bo tak brzmi tytuł komiksu, z którym polscy czytelnicy mogli się zapoznać chociażby w ramach WKKM (tom 55), odbił się szerokim echem w komiksowym świecie Marvela. Oto bowiem okazało się, źe Skrulle od lat infiltrowały Ziemię, w tym również środowisko superbohaterów Historia główna, spisana przez Briana Michaela Bendisa, rozlała się na dziesiątki innych serii komiksowych (jak na porządny event przystało), a śledztwo kto tak naprawdę okaże się Skrullem napędzało wyobraźnię fanów od połowy roku 2008 aż do stycznia 2009, kiedy to wielki crossover się zakończył. I choć jest to idealny materiał na film kinowy (spekulowano, że właśnie ten wątek zostanie podjęty w Captain Marvel 2), zostanie on zrealizowany w formie serialu, co może budzić obawy, co do skali całego wydarzenia. Byłaby to produkcja, która mogłaby zatrząść posadami świata MCU, gdyby okazało się, że jeden z czołowych herosów tak naprawdę przez cały czas był zmiennokształtnym kosmitą. Marvel miałby tu miejsce do poukładania fabularnych nieścisłości, czy luk logicznych w zachowaniu pewnych postaci, które uważni fani wychwytują przy okazji kolejnych seansów. Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, by tak właśnie się stało, a o odpowiednią rangę całego projektu zadbano angażując duet znany z pierwszej części przygód Carol Danvers, czyli Talosa (Ben Mendelson) i Nicka Fury’ego (nie kto inny, jak Samuel L. Jackson). Scena po napisach w Far From Home powinna być dla nas dobrą wskazówką, jaką formę może przyjąć serialowe Secret Invasion.

Armor Wars to z kolei story arc w komiksach o Iron Manie, który rozegrał się między numerami 225, a 232 (1987-1988), autorstwa Boba Laytona i Davida Micheliniego. Wówczas plany pancerzy bojowych Starka zostały skradzione, a winę za to ponosił Justin Hammer. Tony połączył siły ze Scottem Langiem, nie dopuszczając do tego, by jego technologia została użyta przeciwko niemu. Zresztą, podobnie, jak i w MCU, gdzie praktycznie każdy antagonista w mniejszym, lub mniejszym stopniu, bazuje na sprzęcie od Starka, żeby wspomnieć chociażby Volture’a i Mysterio z dotychczasowych dwóch Spider-Manów z Tomem Hollandem. Czy możemy się w tym serialu spodziewać udziału Ant-Mana (Paul Rudd) dokładnie tak, jak w komiksach? Bardziej realny jest powrót Sama Rockwella w roli Hammera, który podobną do komiksowej krucjatę przeprowadzał w Iron Manie 2. Jednak jedynym aktorem oficjalnie potwierdzonym w ramach tej produkcji jest Don Cheadle, (Rhodey/War Machine). Osobiście widzę w tym serialu potencjał na powtórkę z finału Iron Mana 3, z dziesiątkami przeróżnych pancerzy bojowych. W końcu tytuł zobowiązuje.

Sam Kevin F. raczy wiedzieć…

Są też w tym udostępnionym harmonogramie produkcje, o których nie wiemy absolutnie nic, poza tym, że są w planach. Nie pomoże tytuł, bo jest zbyt ogólny, nie ma jeszcze oficjalnie ogłoszonej obsady, żadnych szczegółów… słowem, jedna wielka niewiadoma. Tak się złożyło, że znaczna część z nich dotyczy Strażników Galaktyki, a są to I Am Groot (2022), The Guardians of the Galaxy Holiday Special (2022) i wreszcie Guardians of the Galaxy vol.3 (5.05.2023). Jedynym źródłem informacji w tym względzie jest James Gunn, który w okresie intensywnej promocji The Suicide Squad dla Warnera, stawiany jest w ogniu pytań, w tym także o produkcje MCU. Dzięki temu wiemy, że I Am Groot będzie produkcją animowaną, Holiday Special (odpowiedź na Star Wars Holiday Special z 1978, o którym fani SW raczej starają się zapomnieć) jest historią dla MCU kanoniczną i dzieje się miedzy wydarzeniami z Thor – Love and Thunder, a vol.3, które to z kolei będzie zwieńczeniem wszystkich wątków dotyczących tej drużyny Strażników.

Z seriali na szczególną uwagę zasługuje Moon Knight (2022), do którego zdjęcia niedawno ruszyły. Po wielu miesiącach internetowych podchodów, Marvel Studios oficjalnie potwierdziło angaż w projekcie Oscara Isaaca (m.in. Poe Dameron ze Star Wars VII-IX), który regularnie podsycał te castingowe domysły publikując nagrania z sal treningowych, gdzie dopracowywano walki do serialu. Wiemy też na pewno, że antagonistę Moon Knighta gra Ethan Hawke, co potwierdzają także pierwsze materiały zza kulis. Bohater taki jak Marc Spector, który przeżywał swoisty renesans w świadomości fanów dzięki absolutnie fenomenalnym komiksom w ramach Marvel Now i Marvel Now 2.0, ma potencjał, by stać się jedną z najciekawszych postaci w MCU. Szczególnie, że jego życie osobiste jest równie interesujące, jak te, które prowadzi w książycowobiałym kostiumie. Marc cierpi bowiem na zaburzenie dysocjacyjne osobowości, wśród których każda wydaje się być istotna dla krucjaty, prowadzonej w imię egipskiego bóstwa Khonshu. Dopisek „We Are Moon Knight”, którym Marvel ozdobił publikację castingowego ogłoszenia może sugerować, że wątek skomplikowanej sytuacji psychologicznej nowego herosa kinowego uniwersum będzie w serialu przynajmniej zasygnalizowany, jeśli nie kluczowy dla fabuły.

Ostatnie trzy niewiadome to czwarty film o Kapitanie Ameryce, Blade i Fantastic 4. O szczegółach tych produkcji wydaje się na ten moment wiedzieć tylko sam Kevin Feige. Zaraz po finale Falcon and the Winter Soldier świat obiegła wieść, że Cap powróci w nowym filmie, a współtworzyć go będzie scenarzysta serialu. Tylko tyle i aż tyle. Bez tytułu, bez daty premiery, samo ogłoszenie musi nam na razie wystarczyć. Na nowego Blade’a został namaszczony oskarowy Mahershala Ali, ale było to jeszcze w trakcie Comic Conu w 2019 roku. Od tamtego czasu wokół projektu roztoczyła się głucha cisza, a ostatnie zakulisowe doniesienia mówią o rozpoczęciu zdjęć w czerwcu 2022 roku. Z kolei za powrót Fantastycznej Czwórki do marvelowego domu odpowiada Jon Watts, reżyser pajęczej trylogii z Hollandem i sądzę, że jeszcze wiele produkcji MCU zdążymy obejrzeć, zanim dowiemy się czegokolwiek o tym projekcie.

I can do this all day…

4 faza Marvel Cinematic Universe stoi w wyraźnym rozkroku między potencjałem narracyjnym, jaki ma do zaoferowania wieloświat Marvela i alternatywne linie czasowe, które warto eksplorować, a sprzątaniem po wydarzeniach z Endgame. Analizując wszystkie omawiane powyżej tytuły, nie sposób nie zauważyć, że najbardziej kasowy film 2019 roku nie tylko był podsumowaniem 10 lat rozwoju tego uniwersum, ale też punktem wyjścia dla wielu historii, które należy podjąć, by zachować spójność budowanej narracji. Może to budzić obawy, że przez najbliższe lata wszystkie produkcje Marvel Studios będą w mniejszym lub większym stopniu musiały stanowić komentarz do tamtych wydarzeń, dokładnie tak, jak przez lata punktem odniesienia w filmach była Bitwa o Nowy York z pierwszych Avengers (2012). Tym razem, MCU będziemy dzielić na czasy przed Walką z Thanosem i po niej. Przywrócenie połowy istnień z pięcioletniego niebytu też nie powinno pozostać bez komentarza w nadchodzących produkcjach.

Infinity War i Endgame stanowiło pożegnanie z kilkoma znanymi i lubianymi postaciami, a wiele wskazuje na to, że to właśnie w fazie 4 tych rozstań fani przeżyją jeszcze więcej. Nie bez powodu w zapowiedziach mamy tak wiele legacy heroes – nadchodzi nowe pokolenie superbohaterów i stara gwardia musi ustąpić im miejsca. Będzie to też fanowski sprawdzian z lojalności do samego MCU – czy śledzić będziemy losy tego uniwersum, bez znaczenia, kto aktualnie walczy o losy wszechświata, czy ustąpimy miejsca nowym fanom, którzy kiedyś, za kolejne 10 lat, będą mieli okazję przeżyć swoje własne Endgame, tym razem pod innym tytułem, z innymi bohaterami i bez wątpienia na większą skalę.

O NAS:

GraPodPada.pl to miejsce, gdzie przy jednym stole siedzą konsolowcy, pecetowcy, komiksiarze, serialomaniacy i filmomaniacy. Tworzymy społeczność dla wyjadaczy, jak i niedzielnych graczy, czytaczy i oglądaczy. Jesteśmy tutaj po to, aby podzielić się z Tobą naszymi przemyśleniami, ale również, aby pokazać Ci, że każda opinia ma znaczenie, a wszyscy patrzymy na współczesną popkulturę kompletnie inaczej. Zostań z nami i przekonaj się, że grapodpada.pl to miejsce dla każdego gracza.

Masz Pytania? Skontaktuj się z nami: kontakt@grapodpada.pl 

OBSERWUJ NAS

UDOSTĘPNIJ
UDOSTĘPNIJ